"Hunted" (1×01): Melissa George ucieka
Marta Wawrzyn
8 października 2012, 22:02
"Hunted" nie jest wielkim serialem, który przewróci do góry nogami telewizję. Ale jest obiecującym, bardzo dobrze zrealizowanym thrillerem, który spodoba się niejednemu miłośnikowi historii szpiegowskich.
"Hunted" nie jest wielkim serialem, który przewróci do góry nogami telewizję. Ale jest obiecującym, bardzo dobrze zrealizowanym thrillerem, który spodoba się niejednemu miłośnikowi historii szpiegowskich.
Akcja "Hunted" zaczyna się w Tangerze, gdzie brytyjska agentka Sam Parker (Melissa George) wykonuje jedną z misji. Wszystko idzie świetnie, Sam całuje się w cichym zaułku z ukochanym/kolegą z pracy, umawia się z nim w kawiarni na pustkowiu, by przekazać pewną bardzo osobistą informację. Ukochany nie przybywa, pojawiają się za to uzbrojeni panowie, strzelają, Sam pada na ziemię i znika. Taki jest punkt wyjścia w "Hunted".
Zdradzać szczegółów fabuły nie ma sensu, dość powiedzieć, że od początku nie brakuje akcji. Melissa biega, strzela, rozwala po trzech facetów naraz, kocha, oszukuje, zostaje zdradzona przez swojego faceta (albo i nie). To właśnie ta zdrada – która miała miejsce albo i nie, a w którą agentka wyraźnie wierzy, co nie znaczy, że zaprzestaje poszukiwania prawdy – ma tu napędzać kolejne wydarzenia.
W pilocie "Hunted" wszystko pędzi przed siebie w wariackim tempie i sama nie wiem, czy to dobrze, czy to źle. Na pewno można się w to wkręcić, na pewno intryga wydaje się na razie sprytnie rozplanowana. Kolejne elementy układanki wskakują na swoje miejsce, ale nie od razu, widz musi poczekać na (odrobinę zbyt oczywiste) odpowiedzi. Sama historia to niestety coś, co dobrze znamy z wielu filmów szpiegowskich. Ale oklepany temat nie przeszkodził rok temu w wielkim sukcesie "Homeland", stąd też moja nadzieja, że i tu będzie coś więcej, niż pokazali w 1. odcinku. Bo na razie to wszystko było zbyt proste i przewidywalne, bym miała pisać peany na temat strony fabularnej "Hunted".
Brytyjski serial zachwycił mnie za to sprawną realizacją – ogląda się go jak film kinowy, i to niekoniecznie niskobudżetowy. Piękne zdjęcia sprawiają, że trudno oderwać oczy od ekranu. Powtarzające się sekwencje z Sam biegającą, wynurzającą się z wanny, przesypywaniem się piasku w klepsydrze to coś wspaniałego, mimo że właściwie nie ma w tym żadnego istotnego przekazu. To się po prostu świetnie ogląda i tyle.
Choć rozwój akcji w "Hunted" na razie mnie nie zachwycił (na pewno to nie "Homeland" ani chyba nawet nie "Spooks"), oglądam dalej – dla tych zdjęć, dla pięknie biegającej Melissy George, dla pana Eko z "Lost", który teraz pracuje w brytyjskiej agencji, i dlatego, że jednym z twórców jest Frank Spotnitz ("Z Archiwum X"). Ostrożnie zaliczyliśmy wczoraj pilota "Hunted" do serialowych hitów tygodnia, prawda jednak jest taka, że chciałabym od tych wszystkich wielkich nazwisk, które go tworzą, nieco więcej. Mniej klisz fabularnych, nie tak oklepanych dialogów, większych emocji na twarzach aktorów. Liczę jednak, że to wszystko jeszcze przede mną, bo naprawdę bardzo bym chciała widywać Melissę co tydzień.
Na razie w mojej ulubionej skali szkolnej (gdzie najniższą oceną jest dwója, a najwyższą piątka) daję temu serialowi odrobinę naciąganą czwórkę z minusem, głównie za cudne zdjęcia. A jak Wam się podobał pilot "Hunted"?