"Pod sztandarem nieba" pokazuje fanatyzm prowadzący do zbrodni — recenzja serialu dostępnego na Disney+
Nikodem Pankowiak
3 sierpnia 2022, 16:03
"Pod sztandarem nieba" (Fot. FX)
"Pod sztandarem nieba" jest jednym z tych seriali, na których premierę w Polsce musieliśmy poczekać, ale wiele wskazywało na to, że będzie to produkcja warta wyczekiwania. Czy faktycznie?
"Pod sztandarem nieba" jest jednym z tych seriali, na których premierę w Polsce musieliśmy poczekać, ale wiele wskazywało na to, że będzie to produkcja warta wyczekiwania. Czy faktycznie?
"Pod sztandarem nieba" to tegoroczny miniserial FX, który wreszcie trafił także na Disney+. W tej historii, opartej na znakomitej książce Jona Krakauera pod tym samym tytułem, Andrew Garfield ("Spider-Man: Bez drogi do domu") wciela się w detektywa mormona, który w obliczu przerażającej zbrodni i prowadzonego nad nią śledztwa zaczyna kwestionować swoją dotychczasową wiarę i wszystko, co za nią stoi. Mormoni, fanatyzm, zbrodnia i piękne, choć surowe scenerie stanu Utah – wydaje się, że to idealny przepis na gęsty kryminał z elementami psychologicznego dramatu. I faktycznie, z tych elementów powstał serial, który szkoda byłoby przegapić, choć nie wszystko udało się w nim w stu procentach.
Pod sztandarem nieba — o czym jest serial?
Jeb Pyre (w tej roli Garfield) to człowiek wielkiej wiary, kochający Boga i rodzinę (wydaje się, że w tej kolejności). To także detektyw, któremu przychodzi zmierzyć się z najtrudniejszą sprawą w jego karierze, gdy zaczyna zajmować się sprawą morderstwa Brendy Lafferty (Daisy Edgar-Jones, "Normalni ludzie") i jej 15-miesięcznej córki, Eriki. Sprawa robi się bardziej skomplikowana, gdy okazuje się, że Brenda – tak jak Jeb – należała do mormońskiego kościoła. O morderstwo zostaje podejrzany jej mąż, Allen (Billy Howle, "Bestia musi umrzeć"), ale szybko okazuje się, że prawda może być znacznie bardziej skomplikowana.
Allen zaczyna opowiadać Jebowi, któremu przy tej sprawie towarzyszy detektyw Bill Taba (Gil Birmingham, "Yellowstone"), historię związku z Brendą oraz swojej rodziny. Na jaw wychodzi, że panujące w niej relacje dalekie były od zdrowych, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę autorytarty charakter jej najważniejszego członka, ojca Allena – Ammona (Christopher Heyerdahl, "Peacemaker"). Jego synowie, a tych było w sumie sześciu, zostali wychowani w surowych warunkach, co oczywiście musiało odbić się na ich psychice. Wejście Brendy – mormonki, ale znacznie mniej konserwatywnej – do ich świata powoduje spore turbulencje, a przy okazji sprowadza na nią duże niebezpieczeństwo w momencie, gdy bracia Allena zaczynają się coraz bardziej radykalizować i stają się prawdziwymi religijnymi fanatykami.
Gdy Jeb orientuje się, jak ważną rolę w całej sprawie odgrywa wiara, a także tajemnice i historia mormońskiego kościoła, zaczyna stawiać sobie pytania, których nigdy wcześniej nie stawiał i widzieć rzeczy, na które nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. Gdy na horyzoncie pojawia się widmo konfliktu między pracą a wiarą, Jeb będzie musiał podjąć decyzje, które mogą wpłynąć także na jego życie prywatne. W końcu więzi między członkami jego kościoła są bardzo bliskie, a nie wszystkim będzie zależało na rozgłosie, jaki niesie śledztwo w sprawie morderstwa. Czy Jeb, człowiek, który nigdy nie kwestionował mormońskich nauk, będzie w stanie udźwignąć ciążącą na nim presję?
Pod sztandarem nieba to historia fanatyzmu
Akcja siedmiu odcinków "Pod sztandarem nieba" dzieje się na przestrzeni zaledwie kilku dni, ale twórcy zdecydowali się na korzystanie z retrospekcji, które lepiej wprowadzają widzów w życie Brendy, Allena i całej rodziny Laffertych. Dzięki temu możemy lepiej zobaczyć proces radykalizacji dwóch najstarszych braci, Rona (Sam Worthington, "Manhunt: Unabomber") i Dana (Wyatt Russell, "Falcon i Zimowy Żołnierz"). Co prawda od samego początku nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z konserwatywną rodziną, gdzie posłuszeństwo Bogu i mężczyźnie to jedne z najważniejszych wartości, a ojciec ma status niemalże boskiej figury. Okazuje się jednak, że od tego miejsca można dojść jeszcze znacznie dalej, w naprawdę mroczne rejony religii, które mogą budzić strach i obrzydzenie. I właśnie w ten mrok będziemy zagłębiać się w kolejnych odcinkach.
Wciągające jest zarówno oglądanie prowadzonego śledztwa, jak i retrospekcji obrazujących proces przechodzenia rodzeństwa Laffertych na ciemną stronę ich wiary. W czasie śledztwa, oprócz samego doszukiwania się prawdy o szczegółach zbrodni, najlepiej wypada dynamika między Jebem i jego partnerem. Bill Taba, jako człowiek "z zewnątrz" i niebędący mormomem przedstawiciel plemienia Paiute, często przyjmuje rolę sceptyka wobec wiary Jeba i powoli otwiera mu oczy na świat poza kościołem. Choć na pierwszy rzut oka panowie mogliby tworzyć klasyczny duet detektywów, którzy w ogóle do siebie nie pasują, obaj zdają się całkiem nieźle dogadywać i przechodzić do porządku dziennego nad dzielącymi ich różnicami.
A tych jest naprawdę sporo, ponieważ życie Jeba definiują narzucane przez mormoński kościół surowe reguły. Andrew Garfield zasługuje na wyrazy uznania za swoją kreację, ponieważ w bohaterze, którego wielu widzów będzie pewnie postrzegało jako religijnego radykała, pozwala nam zobaczyć więcej. Trudno nie uśmiechnąć się, gdy podkrada frytki swojemu partnerowi lub pierwszy raz słyszymy z jego ust pierwszy raz pada "f*ck". Ale nie chodzi tu wyłącznie o takie drobnostki – Jeb to kochający ojciec i mąż o całkiem mocnym moralnym kręgosłupie. Być może łatwiej polubić go także dlatego, że na tle większości swoich współwyznawców i tak wygląda na całkiem rozsądnego i umiarkowanego człowieka.
Pod sztandarem nieba — czy warto oglądać serial?
Dlatego też można założyć, że przedstawiciele mormońskiego kościoła raczej nie będą zadowoleni z tego, jak "Pod sztandarem nieba" pokazuje ich religię. Oczekiwanie ciągłego posłuszeństwa i niekwestionowanie autorytetów to tylko jeden z jej elementów, które znalazły się w tym serialu w ogniu krytyki. Widzowie szybko przekonują się, że droga od ślepej wiary do fanatyzmu – ostatecznie prowadzącego do zbrodni – jest wyjątkowo krótka i bardzo łatwo przekroczyć granicę, zza której trudno zawrócić. Przecież pierwsze spotkanie z rodziną Laffertych wygląda całkiem zwyczajnie – może i wydają się nieco dziwni, zbyt konserwatywni, ale przy tym wszystkim potrafią być naprawdę uroczy. Temu urokowi ulega najpierw Brenda, jednak i ona, i widzowie, szybko przekonują się, że to tylko powłoka, pod którą czai się czyste zło.
"Pod sztandarem nieba" piętnuje wiele aspektów mormońskiej wiary i pokazuje, że została ona w dużej mierze oparta na kłamstwie, jednakże czasem zdają się nie wiedzieć, jak "ugryźć" temat, przez co nie wszystkie ich decyzje można obronić. Książka Krakauera, na której oparto serial, ma dwa główne, przenikające się wątki – zabójstwo Brendy, jego przyczyny i skutki – oraz genezę i ewolucję kościoła mormonów. Serialowi zdecydowanie lepiej zrobiłoby, gdyby skupił się tylko na tym pierwszym. Zamiast tego dostajemy także sięgające XIX wieku retrospekcje, ukazujące Josepha Smitha – założyciela kościoła. Z jednej strony pozwalają one lepiej zrozumieć współczesnych mormonów, z drugiej – nie można oprzeć się wrażeniu, że zostały wciśnięte do scenariusza nieco na siłę, a stosowanie ich nieraz jako analogii do serialowej teraźniejszości bywa wyjątkowo łopatologiczne.
Gdyby nie te wykłady z mormońskiej historii – ich wyrzucenie i tym samym "odchudzenie" serialu wyszłoby wszystkim na dobre – naprawdę nie byłoby się do czego przyczepić. Dustin Lance Black, twórca serialu, który już wcześniej miał do czynienia z podobną tematyką jako scenarzysta kilku odcinków "Trzech na jednego", zaprezentował światu naprawdę udany, mroczny kryminał. Oczywiście, religijny, niemalże sekciarski wątek oraz fakt, że jest to historia oparta na faktach dodają serialowi nieco pikanterii. Nie zawsze wystarcza to, by osiągnąć sukces, na szczęście tym razem wystarczyło. Ostatecznie "Pod sztandarem nieba" to fascynujący serial, który powoli wciąga widza w coraz mroczniejszy świat religijnego fundamentalizmu. Ja dałem się wciągnąć, innym też to polecam.