"Spod powierzchni" zaskakuje tylko swoją banalnością – recenzja serialu Apple TV+ z Gugu Mbathą-Raw
Kamila Czaja
31 lipca 2022, 13:02
"Spod powierzchni" (Fot. Apple TV+)
"Spod powierzchni" ma wszystko, co potrzebne, by wyglądać na dobry psychologiczny thriller. I tylko wyglądać. Pod powierzchnią jest pustka.
"Spod powierzchni" ma wszystko, co potrzebne, by wyglądać na dobry psychologiczny thriller. I tylko wyglądać. Pod powierzchnią jest pustka.
Dobra wiadomość po moim seansie trzech odcinków "Spod powierzchni" ("Surface") jest taka, że wreszcie je obejrzałam, więc już nie muszę ich oglądać. Ewentualnie jeszcze taki plus, że na pewno nie obejrzę więcej, a gdyby wypuszczono od razu cały sezon, recenzencko nie miałabym wyjścia i męczyłabym się przez aż osiem ponadczterdziestominutowych odsłon serialu. Serialu, który powstał z niejasnych dla mnie powodów – jako że wynudzenie ludzi zmuszonych do napisania o nim nie wydaje się najbardziej prawdopodobną motywacją nakręcenia tego "psychologicznego thrillera".
Wydawało mi się, że po trudnych początkach Apple TV+ nauczyło się robić porządne dramaty. Wprawdzie wraz ze wzrostem liczby produkcji zdarzać się pewnie muszą i słabsze tytuły, ale prawie zapomniałam, jak rozczarowały mnie "The Morning Show", "W obronie syna" czy "Home Before Dark". Ostatnio na każdego przeciętnego "Węża z Essex" przypadał geniusz jakiegoś "Rozdzielenia", więc nastawienie do premier zaczęłam mieć raczej dobre w porywach do entuzjastycznego. I na to wchodzi "Spod powierzchni", o którym nie mogę powiedzieć prawie nic dobrego. A to, co uchodziłoby za zaletę – o czym za chwilę – ocenione w pewnym kontekście okazuje się nie pozytywną cechą, a zasłoną dymną.
Spod powierzchni — o czym jest serial Apple TV+?
Trudno o motyw bardziej ograny niż amnezja, więc jeśli już się po niego sięga, trzeba mieć jakiś pomysł. I na samym Apple TV+ znajdziemy choćby wspomniane "Rozdzielenie", fantastycznie bawiące się kwestiami pamięci i świadomości, czy bardziej konwencjonalne, ale wciągające "Ostatnie dni Ptolemeusza Greya" osnute wokół walki z demencją. "Spod powierzchni" stworzone przez Veronicę West ("High Fidelity") serwuje nam natomiast banalny punkt wyjścia i w banale się pogrąża.
Otóż Sophie (Gugu Mbatha-Raw, "Loki") po rzekomej próbie samobójczej, podczas której prawie utonęła, nie pamięta niczego sprzed tego traumatycznego wydarzenia. Próbuje żyć dalej – a właściwie: od nowa – u boku bogatego męża, Jamesa (Oliver Jackson-Cohen, antologia "Nawiedzony" Mike'a Flanagana), spędzając czas na pracy w szpitalu i spotkaniach z najlepszą przyjaciółką, Caroline (Ari Graynor, "Mrs. America"). Coś jednak w tym ładnym obrazku nie gra, a ponowne pojawienie się w życiu bohaterki Thomasa (Stephan James, "Homecoming") uruchamia lawinę podejrzeń.
Sophie nie wie, komu ufać i kim właściwie była przedtem. Uczestniczy w sesjach z psychoterapeutką (Marianne Jean-Baptiste, "Broadchurch"), która wydaje się tak absurdalnie zamknięta na potrzeby klientki, że jeśli nie okaże się zamieszana w intrygę, będzie dowodem kolejnej scenariuszowej nieudolności twórców serialu. Bohaterka próbuje też metody neurofeedbacku, co mogłoby akurat stanowić ciekawy element "Spod powierzchni", ale, nomen omen, tonie w morzu nijakości. Kolejne odkrywane przez Sophie sekrety okazują się przewidywalne i nudne. Dialogi napisano na takim poziomie ogólności, że brzmią jak dzieło algorytmu, któremu wydano komendę "dialogi do thrillera o oszukiwanej żonie w świecie bogatych ludzi".
Był tu materiał na coś ciekawego. Na trzymający w napięciu dramat o kobiecie, która, jak mówi, nie zna własnych sekretów. Na psychologicznie angażującą historię odkrywania przeszłości (a wygląda na to, że traumy Sophie sięgają okresu na długo przed walką o przeżycie w głębokiej wodzie). Ewentualnie na dobre studium gaslightingu. Widać jakieś przebłyski pomysłu, gdy główna bohaterka odkrywa, że jest inna, niż sama o sobie myśli. Na przykład jej zdolność do manipulowania innymi i odkrywania prawdy może mieć znaczenie w dalszej części "Spod powierzchni". Ale tych jakkolwiek nieco chociaż jaśniejszych punktów czy scen jest tak mało, że nie warto czekać na rozwój wydarzeń.
Spod powierzchni to amnezja do zapomnienia
Zwłaszcza że nikt tu nie ma z nikim chemii – ani przyciągania, ani odpychania – więc braków fabularnych ani braku napięcia kluczowego dla gatunku nie tuszują postaci ani ich relacje. Mbatha-Raw nie wydaje się wystarczająco wyrazista, żeby pociągnąć tak zły serial, a i tak wypada nieźle na tle partnerów. Jackson-Cohen jako "pozornie dobry mąż" okazuje się szokująco karykaturalny, ale chyba nie aż tak, jak James, który próbuje tu wyglądać i być "cool" jak Ice-T, ale jest zwyczajnie sztywny. A przecież to aktorzy znani z udanych ról, odpowiednio w "Nawiedzonym domu na wzgórzu" i "Homecoming".
"Spod powierzchni" to serial, o którym poza powyższą ostrą krytyką niewiele warto pisać. Banalność całości sprawia, że nie ma punktów zaczepienia, a na obszerne pisanie o tym, co widziało się już wielokrotnie, tylko w lepszych wydaniach, chyba szkoda czasu – mojego i czytelników/czytelniczek. Warto może jednak zająć się, nieograniczonym do tej produkcji, ale tu może najwyraźniejszym, zjawiskiem, przez które Apple TV+ sporo w moich oczach traci.
Spod powierzchni, czyli Apple mami budżetem
Wspominałam o zaletach, które mogą być wadami. Otóż "Spod powierzchni" zostało pięknie nakręcone. Widać budżety platformy. Kadry są fenomenalne, jak z dobrego filmu. Muzykę napisał Ólafur Arnalds ("Broadchurch"). Dwa pierwsze odcinki wyreżyserował Sam Miller ("Mogę cię zniszczyć"). Czołówka to czysta magia. Formalnie jest estetycznie, ambitnie, kinowo. W obsadzie znane twarze. A pod spodem nie ma nic.
Apple TV+ nie pierwszy raz nabiera widzów. I brnąc przez te trzy odcinki (nikt nie odda mi dwóch i pół godziny życia), patrząc na te elegancko skomponowane obrazy, piękne wnętrza, maestrię techniczną, miałam momentami myśl, że chyba już wolę jasno wypowiedzianą strategię Netfliksa, który przyznaje, że chce produkować także serialowy fast food. Apple TV+ obiecuje za każdym razem niemal slow cinema. A tylko czasami oprócz pokazywania nam ładnych obrazków ma coś do powiedzenia.
Może jestem zbyt zgryźliwa, ale "Spod powierzchni" naprawdę mnie sfrustrowało. Pewnie jutro zapomnę platformie tę wpadkę, przecież to miejsce, które dało nam "Teda Lasso", "Pachinko", 2. sezon "For All Mankind". Ale póki co nie przeszło mi poczucie niesmaku wywołane niepotrzebnym, nudnym i nijakim serialem, na który zmarnowałam czas. Może chociaż kolejna dobra wiadomość byłaby taka, że tym festiwalem narzekań oszczędzę tego doświadczenia paru osobom.