"Better Call Saul" pokazuje, że ma inne plany, niż się wszyscy spodziewają – recenzja powrotu 6. sezonu
Mateusz Piesowicz
13 lipca 2022, 09:02
"Better Call Saul" (Fot. AMC)
Czy można być jednocześnie mocno przewidywalnym i totalnie zaskakującym? Ależ tak, "Better Call Saul" właśnie to udowodnił odcinkiem jeszcze bardziej piorunującym niż poprzedni. Spoilery!
Czy można być jednocześnie mocno przewidywalnym i totalnie zaskakującym? Ależ tak, "Better Call Saul" właśnie to udowodnił odcinkiem jeszcze bardziej piorunującym niż poprzedni. Spoilery!
Przyznajcie się. Jestem przekonany, że podobnie jak ja, oglądając początek ósmego odcinka 6. sezonu "Better Call Saul", układaliście już sobie w głowie przebieg zdarzeń. Wyrzucany przez morskie fale na piaszczysty brzeg samotny but to oczywiście własność Howarda (Patrick Fabian) – drugi do pary, a także samochód, portfel i obrączka pozostawione bez opieki, jakby właściciel wszedł do wody i już nie wrócił, szybko to potwierdziły. Ale to wszystko tylko sprytna mistyfikacja mająca na celu ukrycie morderstwa. Pewnie pomysł zastraszonych Jimmy'ego i Kim, a może samego Lalo, w każdym razie na pewno element większego planu, który mogłoby zrujnować wykrycie zabójstwa szanowanego prawnika. Wszystko się zgadza, czyż nie?
Better Call Saul przypomina, że gra w dłuższą grę
Cóż, w pewnym sensie tak. Tak samo jak w pewnym sensie zgadza się też kilka innych rzeczy, które przewidywałem, zadając kilka tygodni temu pytania, z którymi zostawili nas twórcy "Better Call Saul" w połowie finałowego sezonu. Nie żebym czymś się tu chwalił, skądże znowu. W końcu przewidzieć, że Lalo (Tony Dalton) wykorzysta parę przerażonych bohaterów w swoich planach, czy że broń pozostawiona w podziemiach pod pralnią wypali w jego kierunku, to żadna sztuka – ot, najprostsze rozwiązania. Rzecz w tym, że nawet je znając, ba, wiedząc dokładnie, dokąd zmierza cały serial, i tak nie dało się przewidzieć tego, co się stanie. A przynajmniej, że stanie się to tak szybko.
Bo i jak spodziewać się, że znani ze swojej narracyjnej cierpliwości Peter Gould i Vince Gilligan, którzy każdy poprzedni sezon serialu (łącznie z pierwszą połową obecnego) układali precyzyjnie, nigdzie się przy tym nie spiesząc, wykonają nagle takiego fabularnego fikołka? Mając wszystkie klocki na swoich miejscach, na czele z Lalo trzymającym na muszce Jimmy'ego (Bob Odenkirk) i Kim (Rhea Seehorn), wszystko wydawało się ułożone idealnie pod niezapomniany finisz. Najprawdopodobniej jakiegoś rodzaju ostateczną rozgrywkę między Salamanką a Gusem (Giancarlo Esposito) z parą prawników i Mikiem (Jonathan Banks) pośrodku, aż do wielkiego finału i zamknięcia wszystkich wątków. Proste, a nawet jak się okazało, za proste.
Nie muszę was przecież na pewno przekonywać, że twórcy "Better Call Saul" nie pozbawiliby się możliwości realizacji takiego scenariusza, gdyby nie mieli w zanadrzu czegoś jeszcze lepszego. Teraz, po czasie, widać to jak na dłoni – konfrontacja Lalo z Gusem nie mogła stanowić tu wielkiego finału, bo przecież to nie jest ich historia. Tak jak nie była to historia Nacho, pożegnanego wcześniej niż zakładaliśmy, ani nawet przekrętu na Howardzie, do którego się tak długo przygotowywaliśmy. To wszystko tylko punkty na drodze do celu, który nie zmienia się od samego początku serialu: ukazać przemianę całkiem sympatycznego Jimmy'ego McGilla w oślizgłego prawnika Saula Goodmana.
Better Call Saul trzyma w napięciu i zaskakuje
Cała reszta to didaskalia, o czym mam wrażenie, że wszyscy (na czele z autorem recenzji) zdążyliśmy nieco zapomnieć, wkręcając się w znaną nam przecież w dużej mierze historię. Tymczasem "Better Call Saul" przypomniał w najlepszy z możliwych sposobów, że choć z "Breaking Bad" łączy go wiele, a za chwilę będzie tego jeszcze więcej, to jest przede wszystkim zupełnie osobną historią. Ze swoim bohaterem, swoją fabułą i swoim celem, nawet jeśli realizacja tegoż pokrywa się czasami z innymi.
"Point and Shoot" był odcinkiem, który w znakomity sposób zilustrował nam tę charakterystyczną cechę serialu, zgrabnie manewrując pomiędzy dwoma obliczami opowieści, żeby w końcu je ze sobą połączyć. Z jednej strony mieliśmy więc zajmującą tutaj większość czasu historię "kartelową", z drugiej znajdującą się niby w tle, lecz w rzeczywistości ważniejszą opowieść o straumatyzowanych Jimmym i Kim. Łatwą do zbagatelizowania, zwłaszcza gdy prawdziwy plan Lalo stał się jasny, a główni bohaterowie byli już bezpieczni, ale wcale nie mniej emocjonującą niż prawie że westernowy pojedynek w podziemiach.
Wręcz przeciwnie, bo gdy przyjrzeć się całemu odcinkowi właśnie pod kątem generowanego przez niego napięcia, to było zdecydowanie największe wtedy, gdy dotyczyło bezpośrednio Jimmy'ego i Kim. Od przerażającej "rozmowy" z Lalo nad martwym Howardem leżącym w kałuży krwi począwszy, po kompletne osłupienie, w jakim obydwoje słuchali szczegółowych instrukcji Mike'a, podczas gdy obok ich niedawny największy problem był pakowany do lodówki.
Dodajcie do tego zachowującego odrobinę zimnej krwi Jimmy'ego próbującego ocalić Kim i ją w nieprzekonującej roli niedoszłej morderczyni, a otrzymacie istny thriller, potrzebujący minimalnej ilości czasu i tylko niezbędnych dialogów, żeby posadzić nas na krawędzi fotela i utrzymać w tej pozycji praktycznie do końca odcinka. Zadanie trudne nawet w wyjątkowych okolicznościach, a tutaj przecież wcale nie mieliśmy do czynienia z przesadnie skomplikowaną fabułą.
Better Call Saul udowadnia, że siła tkwi w prostocie
Ba, ta mogła się wydawać wręcz zbyt prosta, miejscami próbując nas złapać na pozornie naciągane sztuczki (moja ulubiona to gdy podczas rozmowy z Kim można było odnieść wrażenie, że Gus – w rzeczywistości uświadamiający sobie, co planuje Lalo – jest porażony umiejętnościami Jimmy'ego, co wyjaśniałoby ich późniejsze związki). Rzecz jednak w tym, że ani nie musieliście dać się nabrać na Lalo próbującego wysłużyć się Jimmym w zabójstwie, ani nie trzeba było szybko przejrzeć jego zamiarów. Wszystko i tak zagrało idealnie dzięki scenariuszowi perfekcyjnie wykorzystującemu zarówno naszą wiedzę o postaciach, jak i umiejętności wykonawców.
To właśnie dzięki nim nie potrzebowaliśmy szczegółowych wyjaśnień w rozgrywce między Lalo a Gusem – wystarczyła wiedza, że to dwaj piekielnie inteligentni przeciwnicy potrafiący myśleć na kilka ruchów naprzód. Czy to wykorzystując przerażonych cywilów do odwrócenia uwagi, czy umieszczając zawczasu broń w strategicznym miejscu. Zbyt dosłowne tłumaczenie ich posunięć nie tylko zaburzałoby strukturę odcinka, ale też pozbawiałoby go w dużej mierze napięcia i czyniło całą akcję sztuczną. Utrzymywanie narracji na stosunkowo prostym scenariuszowym poziomie dało więc tutaj niezwykle satysfakcjonujący efekt.
Dokładnie to samo można powiedzieć o silnych emocjach towarzyszących Jimmy'emu i Kim, które zostały bezbłędnie oddane przez parę świeżo nominowanych do Emmy (w jej przypadku – nareszcie) aktorów. Jasne, w przypadku tej dwójki to nic nowego, jednak tutaj na ich umiejętnościach opierało się jeszcze więcej niż zwykle, bo jeden fałszywy ruch, zbędne zdanie, nieprzekonujący gest czy grymas wystarczyłyby, żeby cała układanka runęła jak domek z kart.
Ale nic z tego, obydwoje jak zawsze dali prawdziwy popis. Jednak sposób, w jaki na naszych oczach na małe kawałeczki rozpada się i stara bezskutecznie zebrać z powrotem w całość Kim, to mimo wszystko coś wartego osobnego podkreślenia. Absolutne mistrzostwo świata w wykonaniu Rhei Seehorn, grającej tu całkiem dosłownie całą sobą.
Better Call Saul — ironiczny koniec Lalo i co dalej?
W zupełnie inny sposób, ale równie znakomicie wypadł Tony Dalton – jedyny powód, dla którego chciałbym, żeby Lalo jednak jeszcze trochę pożył. Bo choć wiadomym było, że nie ma na to szans i że jego historia musi się tu prędzej czy później skończyć, oglądanie go w akcji to czysta przyjemność. Taka z gatunku wywołujących dreszcze, ale jednak przyjemność, o czym przypomniał swoim triumfalnym przemarszem z Gusem na muszce. Mógł i powinien skończyć sprawy wcześniej, nie dając przeciwnikowi najmniejszych szans na reakcję, o czasie na wygłoszenie swojego przemówienia nie wspominając, ale to przecież nie w stylu tego pokręconego showmana. Ironiczne, że na koniec miał rację – Gus rzeczywiście budował grobowiec. Tylko lokator miał być inny. Może Lalo też to zrozumiał i stąd śmierć z krwawym uśmiechem na ustach?
Jakkolwiek to wytłumaczyć, fakt że jeden z Salamanków spoczął pod fundamentem powstającego właśnie imperium ich przeciwnika, pasuje jak ulał do całej historii, nadając przy okazji przyszłym wydarzeniom nowego, przewrotnego podtekstu. Aktualne z kolei podsumowując bardzo gorzką konkluzją, bo jak inaczej nazwać wspólny pochówek mordercy i jego ofiary? Biedny Howard, najwięcej sympatii zyskał po śmierci (nawet NAMST3 na jego Jaguarze nie jest już takie irytujące), ale taki niestety los tych stykających się z Saulem Goodmanem.
No i właśnie, wracając do naszego głównego tematu, czy widzieliśmy właśnie ostatni niezbędny element przemiany Jimmy'ego w Saula? Odpowiedź przyniesie pięć (aż trudno uwierzyć, że jeszcze tyle czasu nam zostało) ostatnich odcinków, po których spodziewać się można w gruncie rzeczy wszystkiego. Pozostania w teraźniejszości i oglądania, jak Jimmy i Kim radzą sobie z następstwami ostatnich wydarzeń. Przeskoku w czasie i pokazania, jak kwitnie interes Saula i krzyżują się jego drogi z Gusem i Mikiem. Udania się do Omahy i dokończenia historii Gene'a. A może jeszcze czegoś innego, bo na razie pewne jest tylko tyle, że gdzieś tam po drodze będą trzy sceny z naszymi starymi znajomymi.
Gdzie jest w tym wszystkim miejsce dla Jimmy'ego i Kim? O tym, że on sobie poradzi, wkraczając w barwny świat kolorowych krawatów i garniturów, już wiemy. Co do niej – na pewno znacząco zwiększyła swoje szanse na przeżycie, ale na tym dobre wiadomości się kończą. Kim to na ten moment strzęp człowieka i nawet jeśli będzie nadal trwać przy mężu, trudno wyobrazić sobie, żeby miała kiedykolwiek zapomnieć o tym, dokąd zaprowadził ją z flirt z mrokiem i zaakceptować osobę, jaką się stała. A może znów nie doceniam jej i twórców serialu?