"Pogoń za miłością" wbrew tytułowi stawia na przyjaźń – recenzja serialu z Lily James dostępnego na HBO Max
Kamila Czaja
15 lipca 2022, 16:47
"Pogoń za miłością" (Fot. BBC)
"Pogoń za miłością" ma na siebie niezły wizualny pomysł, świetną obsadę i kobiecą przyjaźń zamiast romansu jako centralny wątek historii. Czego więc brakuje, by miniserial BBC zapadał w pamięć?
"Pogoń za miłością" ma na siebie niezły wizualny pomysł, świetną obsadę i kobiecą przyjaźń zamiast romansu jako centralny wątek historii. Czego więc brakuje, by miniserial BBC zapadał w pamięć?
Z rocznym opóźnieniem na HBO Max trafiła "Pogoń za miłością" ("The Pursuit of Love"), adaptacja znanej w Wielkiej Brytanii powieści Nancy Mitford z 1945 roku. Książkę przenoszono wcześniej na telewizyjny ekran dwukrotnie, tyle że pod tytułem 2. tomu serii, "Love in a Cold Climate" (1980, 2001).
Nowa wersja BBC ma teoretycznie wszystko, co powinno zapewnić jej sukces: opowieść o przedwojennym i wojennym życiu wyższych angielskich klas, wyraziste postaci, doskonałą obsadę, pomysł na styl wyróżniający się na tle klasycznych, "grzecznych" adaptacji. Tym większa szkoda, że potencjał gdzieś się rozmywa. "Pogoń za miłością" okazuje się dość przyjemnym trzygodzinnym seansem, który z każdą minutą jest bardziej przewidywalny i może wylecieć z pamięci od razu po zakończeniu.
Serial Pogoń za miłością ma wyrazisty styl
Zacznę od tego, co się udało, nawet jeśli widać tu cudze inspiracje. Emily Mortimer ("Newsroom") napisała scenariusz i, debiutując w tej roli, wyreżyserowała miniserię nie z powagą i przepychem licznych ekranizacji literackiej klasyki o pięknych i bogatych. Postawiła na humor i wizualne triki typowe dla autorskiego kina. Mamy więc błyskotliwe montaże, doskonale skomponowane kadry z podpisami, przypominające nieco styl Wesa Andersona, lekkość w podejściu do historii, nastawienie na dowcipne dialogi i kontrastowo zestawione sceny. Muzyka gra często jak najbardziej powojenna (by wspomnieć tylko Ninę Simone i The Who).
Owszem, są tu stroje z epoki, kosztownie urządzone wnętrza, piękne ujęcia angielskiej prowincji i kontynentalnych miast, ale nie na to kładzie nacisk "Pogoń za miłością". Tyle że dowcipem, lekkością, pomysłowością kadrów, wizualnymi atrakcjami może miniserial Mortimer osiągnąć sporo, ale te wszystkie zabawy nie wystarczają na długo. Efekt świeżości tego nieco nietypowego serialowego podejścia do historycznej materii i arystokratycznego stylu życia działa zwłaszcza na początku, z czasem jednak można odnieść wrażenie, że błyskotliwy pomysł na oprawę to alibi dla braku pomysłu na całą resztę.
Wybrzmiewają kolejne riposty i muzyczne hity, przez ekran przewijają się kolejne doskonałe kadry, historię zaludnia coraz więcej ekscentrycznych postaci drugiego planu, ale w skali całości wynika z tego niewiele poza powierzchowną historyjką. A nawet imponujące na początku formalne wyszukanie z czasem każe pomyśleć, że po "Dickinson", "Wielkiej" czy "Bridgertonach" (przywołuję tylko seriale, a trzeba by pewnie zająć się też choćby "Faworytą" Jorgosa Lantimosa albo bliżej przyjrzeć podobieństwu do Andersona czy Noah Baumbacha) takie zabawy to już nie jakieś wielkie odkrycie.
Pogoń za miłością za bardzo polega na kontrastach
Dwie główne bohaterki celowo skontrastowano, budując na tym kluczowy obok tytułowej "pogoni za miłością" napęd fabuły, ale i tego pomysłu nie wystarcza na zaangażowanie widzów przez całe trzy godziny. Fanny (Emily Beecham, "Into the Badlands"), pełniąca też rolę narratorki, i Linda (Lily James, "Pam i Tommy", "Wojna i pokój") są kuzynkami i najbliższymi sobie osobami.
Dziewczyny spędzając razem czas pod okiem rodziców Lindy: stonowanej Sadie (Dolly Wells, "Drakula" Marka Gatissa i Stevena Moffata) i gwałtownego, nienawidzącego obcokrajowców, sprzeciwiającego się edukacji kobiet Matthew (Dominic West, "The Affair", "The Wire"). Czekają, aż ich prawdziwe życie wreszcie się zacznie, a dorosłość umożliwi realizację marzeń. Gdy tylko trafi się okazja, jedna z nich rzuci się w wir życia, zakochując się wyłącznie "na zabój", pędząc za miłością przez Londyn, hiszpański front, Paryż u progu nazistowskiej inwazji. Druga ustatkuje się u boku naukowca, wyruszając z domu głównie po to, by wyciągnąć kuzynkę z kolejnych kłopotów.
Ta opozycja, wieczne miotanie się Lindy od ekscesu do ekscesu i zazdrość Fanny, która musiała zostać "tą grzeczną", ciekawiej wypada w teorii niż w ekranowej praktyce. Uwięzienie w jednym z dwóch schematów stanowi ważny dla "Pogoni za miłością" wątek, podkreślona zostaje feministyczna krytyka tego, że kobiety nie mają prawa do spektrum możliwości, tylko muszą popaść w jedną ze skrajności – ale wszystko to podano tu tak wprost i powtórzono cykl tyle razy, że z każdą kolejną przygodą Lindy i frustracją Fanny napięcie i chęć podzielania ich przeżyć są mniejsze.
Zwłaszcza że o ile James, nawet grając pozornie tak jednowymiarową postać jak Pamela Anderson, potrafiła wzbudzić empatię wobec medialnie zaszczutej i uwięzionej w jednym wizerunku kobiety w miniserialu "Pam i Tommy", o tyle jako Linda w niewielu scenach ma okazję pokazać więcej niż karykaturę zaślepionej jednym celem bohaterki, niby słodkiej i niewinnej, a jednak głównie egoistycznej. Beecham gra siłą rzeczy na skromniejszych rejestrach, ale przez to udaje jej się zbudować postać nieograniczoną do rozsądku i frustracji, podczas gdy bohaterka James nie do końca przekonuje jako posiadaczka fascynującej osobowości, której wpływ na otoczenie jest tak niedościgniony.
Pogoń za miłością – dobre elementy i słabsza całość
Z jednej strony, im starsze są bohaterki, tym łatwiej w ich dylematy uwierzyć – aktorki po trzydziestce w rolach niewinnych nastolatek wypadają bowiem średnio wiarygodnie i nawet umowna, humorystyczna konwencja całości nie do końca się tu broni, gdy trudno zorientować się w pokoleniach, skoro wszyscy wyglądają na zbliżony wiek. Z drugiej strony, im bohaterki starsze, tym więcej powtórzeń ich interakcji i mechanizmów silnej, choć miejscami toksycznej więzi znamy, na zaskoczenia nie ma więc już co liczyć.
Bardzo chciałbym móc silniej docenić fakt, że oto mamy opowieść o wyższych sferach skupioną nie na jednym wielkim romansie, a na kobiecej przyjaźni. Tyle że przyjaźń ta staje się w z czasem tak monotonna w kryzysach, że przestaje napędzać serial, który lepiej ogląda się jako zbiór dowcipnych scenek rodzajowych. W tym aspekcie przydaje się plejada wyrazistych postaci na drugim planie. Też nierzadko popadają one w karykaturalność, ale tu bardziej widać premedytację tego zabiegu, bo nikt nie każe nam się szczególnie mocno angażować w te perypetie ani udawać, że są absolutnie wyjątkowe.
Andrew Scott ("Sherlock", "Fleabag") jest w swoim żywiole jako, delikatnie mówiąc, ekscentryczny arystokrata z sąsiedztwa. Postać grana przez Westa bywa koszmarna, ale oglądanie go ma duży walor rozrywkowy – na pewno większy niż gromadka kolejnych amantów (grają ich Freddie Fox z "Kulawych koni", James Frecheville i Assaad Bouab z "Mesjasza"), którzy pełnią głównie instrumentalną rolę w życiowej pogoni Lindy lub mają być symbolem ustatkowania, jak mąż Fanny, Alfred (Shazad Latif, "Star Trek: Discovery").
Uwagę przeciąga też zmieniająca mężczyzn jak rękawiczki, grana przez samą Mortimer, matka Fanny, pojawiająca się zaledwie w paru scenach, ale kluczowa, bo stanowiąca punkt odniesienia – głównie negatywny – dla pozostałych kobiet w rodzinie. Te co chwilę sprawdzają, czy aby nie są już nią, czasem przez to stając się jej przeciwieństwem i tracąc szansę na jakąkolwiek przygodę czy spontaniczność.
Czy warto oglądać serial Pogoń za miłością
Z takiej analizy wynikałoby, że jest w "Pogoni za miłością" sporo punktów zaczepienia. Odważne jak na przedwojenną scenerię rozmowy o kobiecych problemach. Dylemat gnania do wolności i ucieczki od niej. Pytanie, ile można wybaczyć charyzmie i pragnieniu miłości (tu analogia miedzy zostawioną pod opieką rodziny Fanny a właściwie porzuconą przez Lindę córką z pierwszego małżeństwa). To wszystko jest jednak zaskakująco jak na możliwości płytkie. Za lekki styl staje się przekleństwem tam, gdzie miało być nie komicznie, a tragikomicznie czy wręcz tragicznie – prywatnie i globalnie (wszak są tu wątki związane z wojną z reżimem frankistowskim, a potem z nazistami).
Najbardziej zadziwia mnie, że tyle świetnych elementów składowych nie złożyło się na świetny serial. Nie złożyły się one jednak na serial zły, nie zamierzam więc fanom produkcji z epoki odradzać trzech godzin w "Pogoni za miłością". Miło spędziłam czas i jeśli powstanie w tym duchu ekranizacja dalszych dwóch powieści, to może się skuszę. Wierzę, że spragnionym całkiem stylowej i dowcipnej rozrywki z kobiecą przyjaźnią w głównej roli powinno się spodobać. Tylko nie należy się spodziewać, że ten miniserial BBC trafi do kanonu ponadczasowych ekranizacji brytyjskiej klasyki.