"Revenge" (2×01): I fabuła się zagęszcza
Marta Wawrzyn
3 października 2012, 20:13
"Zemsta" powróciła z 2. sezonem i w dawnym slocie "Gotowych na wszystko" radzi sobie nieźle. Premierowy odcinek jest dobrym wstępem do dalszej rozgrywki, miejmy nadzieję, że równie emocjonującej co ta z 1. sezonu. Spoilery!
"Zemsta" powróciła z 2. sezonem i w dawnym slocie "Gotowych na wszystko" radzi sobie nieźle. Premierowy odcinek jest dobrym wstępem do dalszej rozgrywki, miejmy nadzieję, że równie emocjonującej co ta z 1. sezonu. Spoilery!
Rok temu pilot "Revenge" był wielkim zaskoczeniem. W tym roku oczekiwania są inne, większe. Sam klimat, choć świetny, już widzom się opatrzył i do szczęścia nikomu nie wystarczy. Chcemy fabuły, szalonej fabuły, która znów nas wciągnie i nie da czasu na zastanawianie się, ile w tym wszystkim sensu. Czy "Revenge" nas zaczaruje i tym razem?
Odcinek "Destiny" zaczyna się stylowo, od złotej myśli Henry'ego Fredericka Amiela. Potem kamera pokazuje nam zatopioną łódź "Amanda", wiecie czyją. Nurkowie znajdują urwaną rękę mężczyzny. Na pytanie, czy to Jack, czy ktoś inny, poznamy odpowiedź w połowie sezonu. Na pytanie, czy jest to równie emocjonujące, co początek 1. sezonu, moja odpowiedź brzmi "nie". Lubię Jacka i Emily razem, bardziej niż Daniela i Emily razem, ale prawdę powiedziawszy wątki miłosne uważam tylko za dodatek i nie płakałabym po żadnym z panów. A poza tym uważam, że scenarzyści raczej nie zabiją Jacka.
Tak jak (spodziewał się ktoś innego rozwiązania?) nie zabili Victorii, która, niedługo po swoim pogrzebie (swoją drogą, ciekawe, kogo pochowali) i uroczystości żałobnej, zmartwychwstała. Królowa nie mieszka już w pałacu, mieszka w chatce, w której czeka, aż będzie mogła zeznawać przeciwko mężowi. Kontaktuje się tylko z – ach, jednak córeczka mamusi! – Charlotte, przetrzymywaną w ośrodku dla uzależnionych. Przetrzymywaną, a nie leczoną – bo Conrad Grayson i w tym przypadku robi to, co potrafi najlepiej: pozbywa się przeciwniczki. Zamykanie ludzi w ośrodkach z kratami w oknach to najwyraźniej specjalność Graysonów nie od dziś (vide: mama Emily).
Nie ma sensu opisywać fabuły odcinka, w końcu ci, co widzieli, dobrze wiedzą, że wydarzenia pędziły jak szalone, a ci, co nie widzieli, powinni go po prostu obejrzeć. Dość powiedzieć, że zmieniło się sporo. Głównymi przeciwnikami Emily są, owszem Graysonowie, ale cała konspiracja, której ofiarami stali się oboje państwo Clarke, sięga znacznie dalej, niż mogliśmy podejrzewać rok temu.
Przez większość odcinka nie było Victorii, mieliśmy więc okazję przekonać się, jak wyglądałby ten serial bez Madeleine Stowe i jej postaci. Odpowiedź znaliśmy chyba już wcześniej – wyglądałby tak sobie. To właśnie jej uroda, jej złośliwe teksty ("return of vivacious and elusive miss Emily Thorne"), jej styl bycia czynią "Revenge" tak atrakcyjnym. Nie mówię, że Emily VanCamp czegoś brakuje, nie, ona po prostu potrzebuje mocnej przeciwniczki. Te panie są jak ogień i lód z pamiętnego odcinka z imprezą zaręczynową. Przy czym żadne prawa fizyki tu nie działają, w końcu to kobiety, istoty tajemnicze, nieprzewidywalne i bezwzględne.
Ashley w roli królowej wypada okropnie, mam więc nadzieję, że wkrótce ktoś jej zedrze koronę ze ślicznej główki i wyśle ją z powrotem na Wyspy Brytyjskie, gdzie będzie mokła i gubiła się we mgle do końca dni swoich. Daniel wygląda przy niej jak zbity pies – i najwyraźniej zarówno ona, jak i jego ojciec mają gdzieś jego problem alkoholowy.
Jak zwykle dobrze mi się patrzyło na Nolana, który wraca odświeżony, ale bez przesady. Rzucane przez niego sarkastyczne uwagi stanowią całkiem zgrabny komentarz do tego, co się dzieje. "I fabuła się zagęszcza" – mówi, gdy Emily opowiada mu, w jakich okolicznościach zamknięto psychiatryk, po którym się przechadzają. Trudno w takim momencie nie parsknąć śmiechem, bo cóż, fabuła faktycznie się zagęszcza. Ujęła mnie też gracja, z jaką Nolan wprowadza się do Emily – która chyba wreszcie nauczyła się mu ufać. Choć może nie powinna, w końcu w "Revenge" nic nigdy nie jest pewne do końca.
Takedzie (przy okazji – jak Wam się podoba nowy Takeda? Mam wrażenie, że wolałam jego eleganckiego poprzednika, ale może to kwestia przyzwyczajenia) Emily nie ufa, a przynajmniej tak twierdzi. Kto wie, może się okaże jednak jej przeciwnikiem, a nie sojusznikiem? Ciekawe też, jaką rolę odegra przystojny młodzieniec, który nie pozwolił jej się utopić/lepiej odświeżyć wspomnień w Japonii.
Sposób, w jaki zmieniono ustawienie pionków na szachownicy, generalnie mi się podoba. Gra weszła na nowy poziom i na razie wydaje się, że scenarzyści nie mają problemów z połapaniem się w tym wszystkim. "Revenge" po roku to wciąż piękne i wciągające guilty pleasure – tylko tyle i aż tyle. To dobrze, niczego więcej po tym serialu nie oczekuję.
Zmartwiło mnie tylko jedno – obojętność, z jaką zareagowałam na trik z migawką z przyszłości, podobny do tego, którego użyto już rok temu. Twórca "Revenge" obiecał co prawda, że tym razem nie wyciągną żadnego Tylera z kapelusza; ta ręka należy do kogoś, kogo już znamy. Ale jakoś po raz drugi to na mnie nie zadziałało. Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach dadzą mi jakiś powód, by zainteresować się, kto zginął (jeśli ktoś zginął – to w końcu "tylko" urwana ręka), kiedy "Amanda" poszła na dno.