"The Boys" serwuje wielką rodzinną krwawą jatkę na do widzenia – recenzja finału 3. sezonu serialu Amazona
Mateusz Piesowicz
9 lipca 2022, 11:02
"The Boys" (Fot. Amazon Prime Video)
Homelander! Soldier Boy! Butcher! Emocje gwarantowane? Wbrew pozorom finał 3. sezonu "The Boys" nie wywołał u mnie opadu szczęki, choć całkiem dobrze go skalkulowano. Spoilery!
Homelander! Soldier Boy! Butcher! Emocje gwarantowane? Wbrew pozorom finał 3. sezonu "The Boys" nie wywołał u mnie opadu szczęki, choć całkiem dobrze go skalkulowano. Spoilery!
Mógłbym poprowadzić ten tekst zupełnie inaczej, zaczynając od pochwał pod adresem twórców, którzy zgotowali nam pełne atrakcji zakończenie sezonu, a następnie okrężną drogą dojść w końcu do stwierdzenia, że jednak nie podobało mi się tak bardzo, jak mogło. Mógłbym, ale po pierwsze napisałem już, że finał "całkiem dobrze skalkulowano", co bardzo kiepsko udaje nieszczery komplement, a po drugie uznałem, że nie ma najmniejszego sensu po raz kolejny się powtarzać. Bo przecież to nie tak, że "The Boys" czymkolwiek zaskoczyło.
The Boys – ojcowie, synowie i faszyści w finale
Przeciwnie, finałowy "The Instant White-Hot Wild" był bardzo typowym odcinkiem tego serialu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że najbardziej typowym w całym 3. sezonie, co dobrze świadczy o serii, nieco gorzej o jej finiszu. Ale po kolei.
Ostatnia godzina była, jak należało się spodziewać, festiwalem krwawej rozrywki z wisienką na torcie w postaci wielkiego starcia pt. "wszyscy na Homelandera Soldier Boya". Sojusze tworzyły się i zmieniały w mgnieniu oka, bohaterowie musieli w kilka chwil przewartościowywać swoje przekonania, życia wisiały na włosku, a złe wyjścia okazywały się mimo wszystko lepsze od fatalnych. Całość okraszono oczywiście pełną paletą tutejszych atrakcji, na czele z wypruwanymi flakami, eksplozjami i laserami, oraz zaserwowano w szybkim tempie, żeby zmieścić się w czasie i voilà. Albo c'est le paradis dla fanów serii, jak powiedziałby pewien naćpany Europejczyk.
Tak przynajmniej może się wydawać z zewnątrz, skąd odcinek wygląda po prostu jak dobrze przygotowany finał z wartką akcją i szeregiem istotnych rozwiązań. Co trzeba było powiedzieć, zostało już powiedziane, teraz pora na wielką kulminację. Problem tylko w tym, że gromadzone wcześniej emocje zamiast wybuchnąć tu z całą siłą, zaczęły się raczej cichaczem ulatniać, niczym powietrze z niezwiązanego balonika.
The Boys znów niepotrzebnie idzie na łatwiznę
Oglądając, jak Butcher (Karl Urban) próbował wykorzystać Soldier Boya (Jensen Ackles), żeby za wszelką cenę pokonać Homelandera (Antony Starr), jak reszta Chłopaków stanęła po drugiej stronie barykady i jak potem obydwa fronty się wymieszały, w teorii powinniśmy siedzieć jak na szpilkach, nerwowo obserwując, kto wyjdzie z tego cało. W praktyce o przewidzenie efektów zamieszania nie było jednak trudno, przede wszystkim wiedząc, że to absolutnie nie jest pora na pozbywanie się głównej serialowej gwiazdy i czarnego charakteru w jednej osobie, ale też widząc, jak niedbale łączą się ze sobą kolejne elementy fabuły.
Mam tu na myśli w głównej mierze ponowne pojawienie się ni stąd, ni zowąd Ryana (Cameron Crovetti) i jego zbliżenie się do ojca. Jasne, pod pewnymi względami logiczne, ale tutaj sprowadzone do dosłownie jednej kompletnie wyrwanej z kontekstu, upchniętej na samym początku sceny, przez co nie miało najmniejszych szans, żeby odpowiednio wybrzmieć. Gdyby aktorsko nie uratował tego Urban rozpaczliwą prośbą Butchera do dzieciaka, którego przysiągł chronić i którego tak bardzo rozczarował, cały emocjonalny wymiar wątku trzeba by wziąć na wiarę. A wystarczyło przecież odrobinę go rozwinąć, choćby kosztem Deepa (Chace Crawford) czy A-Traina (Jessie T. Usher), spędzających kolejny sezon na robieniu za nikomu niepotrzebne tło.
Ale idźmy dalej, bo na jednym ojcu i synu się tu nie skończyło. Choć w sumie powinno, ponieważ dopisanie do serialowej historii "rodzinnych" więzi Homelandera z Soldier Boyem nijak się tu nie obroniło. Rzucone na ostatnią chwilę wyglądało nie jak przejaw "szaleństwa", o którym mówił Eric Kripke, a raczej jak kolejny, tym razem scenariuszowy przejaw banalnego efekciarstwa i łopatologii "The Boys". Jakby bez tego niemożliwe było dostrzeżenie, że trudne relacje ojców z synami stanowią powtarzający się motyw sezonu. Nie wiem, czy twórcy aż tak nie doceniają widzów, czy może rzeczywiście uważają, że odkryli Amerykę, ale to w sumie nieistotne – obydwie wersje są dla nich równie kiepskie.
The Boys – ogromne stawki czy raczej ich brak?
Dla nas natomiast było takie wciśnięte w ostatnią godzinę (a właściwie w trzy sceny) przepracowanie rodzinnych traum, które od początku musiało się skończyć w jeden sposób, a więc awanturą. Nie da się ukryć, że przyjemną dla oka i sprawiającą, że bezboleśnie zapominało się o prowadzących do niej skrótach, ale ostatecznie pozbawioną większego znaczenia. Kto miał oberwać, to oberwał, kto miał przeżyć, to przeżył, można się rozejść. Że niby się czepiam? Że to nie taki serial, żeby miał nas zaskakiwać? To dziwne, bo jakoś w poprzednim sezonie potrafił i to nawet w finale.
Tutaj zamiast zaskoczenia i emocji dostaliśmy kilka ładnych scenek, jak choćby "poświęcenie" Maeve (Dominique McElligott) i zafundowany jej potem happy end, czy klamra dla wątku Hughiego (Jack Quaid) pokonującego własne kompleksy w imię wsparcia Annie (Erin Moriarty). Słusznego rzecz jasna, co mogliśmy zobaczyć na własne oczy, gdy bohaterka rozbłysła pełnią blasku w zdecydowanie najpiękniejszej scenie odcinka, uwzględniając nawet poobijanego Homelandera. Swoją drogą, jeśli Maeve nie pojawi się już więcej w serialu, z łatwością zasłuży sobie na tytuł jego najbardziej niewykorzystanej postaci, więc dobrze, że nie pozbawiono jej chociaż tej satysfakcji.
Czego nie można z kolei powiedzieć o tych widzach, którzy z miejsca zakochali się w niejakim Bobrze Busterze, nie tylko czarującym barwną osobowością, lecz również nadającym charakteru z założenia pozbawionej go postaci Black Noira (Nathan Mitchell). Po co obdarzać go interesującą osobowością, żeby zaraz potem rozciągnąć jego wnętrzności na podłodze? Nie mam pojęcia, Bo przecież nie może chodzić o to, że po prostu fajnie było mieć urocze animowane wstawki w serialu o psychopatach, faszystach i mordercach, prawda? Nie no skąd, takie płytkie podejście w "The Boys"? Nie może być!
W The Boys najlepsze są widoki na przyszłość
Tego rodzaju wyliczankę mniejszych i większych rozczarowań po finale można by jeszcze przez chwilę kontynuować, ale też nie o to chodzi, żeby zrównywać z ziemią odcinek, który koniec końców sobie na to nie zasłużył. Wspominane na początku tempo czy dynamicznie rozwijająca się kwestia tego, kto jest po czyjej stronie, choć pozbawione większych emocji, tworzyły wszak zgrabną i szybko mijającą godzinkę – równie udaną pod kątem samej konstrukcji fabuły jak cały 3. sezon, w którym twórcy żonglowali ogromną liczbą wątków i wyszli z tego w większości przypadków z tarczą. Można narzekać na część efektów końcowych, ale trudno tego wysiłku nie docenić.
Zwłaszcza że z nim związane jest też to, co zazwyczaj prezentuje się w "The Boys" najbardziej okazale, a mianowicie przyszłość serialu. Kierunki, w jakie najprawdopodobniej pójdzie teraz historia, są bowiem co najmniej interesujące. Na czele oczywiście z Ryanem, którego nieśmiało wykwitający na ustach uśmiech na widok "wyczynów" Homelandera mógł powodować u oglądających gęsią skórkę, ale może nawet z ciekawszymi konsekwencjami tego wszystkiego dla Butchera. Nie dość że umierającego, to jeszcze muszącego spędzać ostatnie miesiące życia ze świadomością, że osobiście wpędził syna swojej żony w ramiona szaleńca.
Dodajcie do tego ekipę Chłopaków wzmocnionych przez nową, nieskomercjalizowaną wersję Starlight, demokrację, płatne urlopy i dostęp do stomatologa. Dodajcie przyszłą wiceprezydent, która ma w zwyczaju wysadzać w powietrze głowy konkurentów. Dodajcie Soldier Boya, wprawdzie znów w zamrażarce, ale wątpliwe, żeby miał w niej zostać na zawsze. Dodajcie wreszcie radykalizujące się (w sensie jeszcze bardziej) społeczeństwo, wiwatujące na widok pozostałej z "lewaka" krwawej papki. Wszystko ma potencjał na naprawdę świetną historię i nie wątpię, że twórcy "The Boys" znów nam taką obiecają. A ja znów będę liczył, że na obietnicach się nie skończy.