"New Girl" (2×01-02): Nowy sezon, stare problemy
Marta Rosenblatt
1 października 2012, 14:42
Scenarzyści "New Girl" to zaklinacze czasu. Dwadzieścia minut serialu potrafią zamienić w najnudniejszą godzinę twojego życia.
Scenarzyści "New Girl" to zaklinacze czasu. Dwadzieścia minut serialu potrafią zamienić w najnudniejszą godzinę twojego życia.
Pretensjonalny, wymuszony i przegadany – te trzy przymiotniki idealnie opisywały pierwszą serię "New Girl". Niestety, wszystko wskazuje na to, że wraz z premierą drugiego sezonu niewiele się w tej kwestii zmieni.
"Re-Launch" był tak nieciekawy, że na dobrą sprawę już zapomniałam, o czym właściwie był ten odcinek. A, tak – Jess wyrzucili z pracy, a Schmidt urządził imprezę z okazji zdjęcia z gipsu z przyrodzenia. Zdaje się, że powód imprezy sam w sobie miał być śmieszny. Nie był. Może jestem nieczuła na wackowe dowcipy? A może po prostu są tak denne, że nie ma się z czego śmiać? Sama impreza ciągnęła się przez połowę odcinka (pierwsze 10 minut nawijali o imprezie) – to zadziwiające, ale 10 minut to naprawdę nie jest dużo. Dlaczego więc miałam wrażenie, że zamiast dziesięciu upłynęło minut trzydzieści? Pewnie dlatego, że po raz kolejny nic się nie działo. Przynajmniej nic zabawnego. No chyba że kogoś śmieszy Schmidt bawiący się ogniem (boki zrywać) czy też Jess po raz wtóry robiąca z siebie idiotkę.
I tu znów pojawia się problem, który sygnalizowałam w recenzji finału – Zooey Deschanel. ZD jest jest twarzą serialu i alter ego Jess Day. Jednak każdy poza twórcami "NG" wie, że co za dużo to niezdrowo. Zooey/Jess jest przeurocza, ale patrzenie jak kolejny raz się przewraca nie sprawia, że chce mi się śmiać. Wręcz przeciwnie. Szkoda mi Zooey, stać ją na dużo więcej, czyżby scenarzyści wątpili w jej umiejętności ? A może po prostu nie mają pomysłu i liczą, że Z. swoimi uroczymi minkami i pozowaniem na dziwną dziewczynę załatwi wszystko?
"Katie" był odrobinę ciekawszy niż poprzedni odcinek, ale to nie znaczy, że było to 20 minut, które zapadło mi jakoś wyjątkowo w pamięci. Sam motyw z bezrobociem Jess teoretycznie nie jest taki głupi. Przynajmniej nasza boheterka wyszła z domu i uwolniła się trochę z tego zaklętego kręgu. Nie wiem, jak to możliwe, że we "Friends", w których też sporo scen miało miejsce w domu, potrafiło się tyle dziać. W "NG" potrafią się tylko na siebie wydzierać.
Jedyny ratunek to postaci gościnne. W pierwszej serii była to Lizzy Caplan, która wprowadziła trochę świeżości w tę duszną atmosferę. W ostatnim odcinku pojawili się (tak na marginesie – nowy chłopak CeCe też daję radę) Raymond J. Barry w roli "Nicka z przyszłości", Anna Maria Horsford w roli matki Winstona, David Walton w roli przypadkowego kochana Jess i Josh Gad w roli niedoszłego kochanka Jess. I to głównie dzięki nic coś się działo. Niekoniecznie zabawnego, ale w tym serialu jakakolwiek akcja jest godna pochwały.
O tym, że role gościnne dają bardzo dużo, pisałam oczywiście kiedy recenzowałam "jedynkę". Niestety, nie świadczy to dobrze o samym serialu, w szczególności zaś o głównych postaciach. Cała "paczka" współlokatorów była, jest i wszystko wskazuje na to, że będzie jedną wielką pomyłką. Brak chemii, brak dobrze napisanych nieszablonowych postaci i brak tego magicznego "czegoś" co sprawia, że chcielibyśmy zamieszkać lub chociaż zaprzyjaźnić się z Jess i chłopakami.
Nawet uczucie, które zdaje się kiełkować między Jess a Nickiem nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Gdybym chciała obejrzeć niemiłosiernie rozciągany wątek miłosny wybrałabym, którąś z produkcji Telemundo.
"New Girl" miało potencjał – seriale o sublokatorach to samograj. Niestety, scenarzyści robią wszystko, aby na bardzo długo odechciało nam się takich produkcji. Ja już kończę przygodę z Jess i chłopakami. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze spotkam się z Zooey. Z jej kolegami niekoniecznie.