"Dwóch i pół" (10×01): Rozstania i omamy
Bartosz Wieremiej
1 października 2012, 18:22
Trudno pisać o "Two and a Half Men", w końcu wygodniej jest twierdzić, że preferuje się bardziej wyrafinowaną rozrywkę. Również publiczne zapewnienia o byciu "ponad" bardzo poprawiają samopoczucie i samoocenę. Nie wiem dlaczego.
Trudno pisać o "Two and a Half Men", w końcu wygodniej jest twierdzić, że preferuje się bardziej wyrafinowaną rozrywkę. Również publiczne zapewnienia o byciu "ponad" bardzo poprawiają samopoczucie i samoocenę. Nie wiem dlaczego.
Oczywiście, "Dwóch i pół" może rzeczywiście nas nie śmieszyć. W takim wypadku jakikolwiek kontakt z tym serialem mógł się skończyć koszmarnym rozczarowaniem. Szczególnie jeżeli wynikał ze złudzenia, że zastąpienie podstarzałego pijaka takim tam młodym i całkiem znanym aktorem spowoduje zmianę w rodzaju serwowanego humoru.
Zresztą przez ostatni rok sam należałem do grona zirytowanych produkcją Chucka Lorre'a – choć z innych powodów. Miałem nawet nadzieję, że w końcu ktoś zlituje się nad widzami, przyzna do porażki i zdejmie to coś z anteny. Tak się jednak nie stało.
***
Premierowy odcinek 10. sezonu, "I Changed My Mind About the Milk", rozpoczyna się od wirtualnego spotkania z najmłodszym z Harperów i trzeba przyznać, że Jake całkiem nieźle sobie radzi. Ze wszystkich rzeczy, które mógł zrobić, mając dostęp do broni palnej, udział w przypadkowym odstrzeleniu generalskiego tyłka wydaje się doskonale pasować do postaci granej przez Angusa T. Jonesa.
Jake jednak zaledwie przemyka przez ekran, a reszta odcinka poświęcona jest Waldenowi (Ashton Kutcher). Zorganizowana przez niego perfekcyjna randka oraz nieudane oświadczyny stały się powodem, dla którego na ekranie pojawił się Michael Bolton. Dowiedzieliśmy się również, jak Evelyn (Holland Taylor) nazywa swój wibrator (odpowiedź w poprzednim zdaniu). Kolejny raz mogliśmy też nabrać respektu do słynnych Berta's pot brownies… – jest to naprawdę niezwykły wyrób ciastkarski.
W efekcie duma pewnej przypadkowo poznanej blondynki została urażona, a Walden zobaczył na tarasie wszystkie kobiety swojego życia. Kilka minut wcześniej odbył też z Alanem jedną z najlepszych barowych konwersacji ostatnich lat dotyczącą możliwości wspólnego małżeńskiego (!) życia. Nie pominięto nawet takich problemów jak spisanie intercyzy, czy zmiana nazwiska. Widzowie powinni chyba zacząć głosować, czy wolą Harper-Schmidt, czy Schmidt-Harper.
Zarówno w tej scenie, jak i w innych świetny występ zaliczył Jon Cryer. Wystarczyło, że dostał trochę świeższą rzecz do zagrania, a efekt był piorunujący. Alan Harper jako nieco oburzony/a i zdegustowany/a pan(na) na wydaniu, kto by pomyślał?
***
Ogólnie, (piszę to ze zdziwieniem) był to bardzo przyzwoity odcinek. Znalazło się w nim miejsce dla kilku zabawnych momentów, zadbano o rozwój bohaterów… Nie mógłbym chcieć niczego więcej od premierowego odcinka nowego sezonu – nawet uaktualniona czołówka wygląda całkiem nieźle.
Najbardziej ucieszyło mnie jednak, że wreszcie minął czas ostatnich egzorcyzmów i duch Charliego choć przez moment nie wisiał nad najważniejszymi wydarzeniami w serialu. O ile przy oglądaniu finału 9. serii towarzyszyło mi poczucie bezsensu, o tyle w czasie zapoznawania się z "I Changed My Mind About the Milk" czułem ulgę.
Może po kilku długich latach zmian, dziwnych wydarzeń i okresów przejściowych, do domku przy plaży w Malibu wreszcie zawitała normalność i znowu będzie głupio, choć śmiesznie.