"Yellowjackets" z finezją dowodzi, że katastrofa nigdy się nie kończy – recenzja serialu dostępnego na CANAL+
Kamila Czaja
29 czerwca 2022, 17:17
"Yellowjackets" (Fot. Showtime)
Po miesiącach oczekiwania możemy zobaczyć "Yellowjackets", czyli serial, w którym nastolatki walczą o przetrwanie, a dorosłe kobiety zmagają się z traumą wynikającą z tego przetrwania.
Po miesiącach oczekiwania możemy zobaczyć "Yellowjackets", czyli serial, w którym nastolatki walczą o przetrwanie, a dorosłe kobiety zmagają się z traumą wynikającą z tego przetrwania.
Kolejny serial, na który musieliśmy w Polsce sporo zaczekać. Ale i kolejny, na który czekać było warto. "Yellowjackets" stacji Showtime, u nas na CANAL+, zasługuje na zebrane już nominacje, a docelowo może nawet na parę nagród. Są produkcje, które próbują połączyć różne gatunki na siłę lub bez pomysłu, a przez to żaden nie wypada przekonująco. I są tytuły takie jak ten, gdzie zmiksowanie kilku konwencji sprawia, że każda z nich działa nawet lepiej niż osobno.
Yellowjackets spodoba się fanom Zagubionych
Ashley Lyle i Bart Nickerson (pracujący wcześniej przy "The Originals" i "Narcos"), nawet jeśli ich serial nie zawsze trzyma idealnie równe tempo i czasami wymaga zaakceptowania raczej nietypowych rozwiązań fabularnych, zaproponowali coś zaskakująco, zwłaszcza jak na dzisiejsze niewielkie możliwości w tym zakresie, oryginalnego. A przy tym "Yellowjackets" może przywołać miłe wspomnienia przeżywania seriali telewizyjnych lata temu, przed erą streamingu.
Równocześnie to produkcja, o której niewdzięcznie pisze się całościowo, przed premierą. Spora część przyjemności płynącej z oglądania wynika bowiem z kolejnych zaskakujących zawrotów akcji, odkrywania licznych tajemnic, dowiadywania się o głównych bohaterkach nowych rzeczy, które potrafią wszelkie wcześniejsze koncepcje zupełnie unieważnić. Tych zaskoczeń, najczęściej udanych, tu nie przeanalizuję, żeby nikomu nie odbierać zabawy, ale mam nadzieję, że chociaż niektórzy czytelnicy uwierzą mi na słowo i będą sobie tę produkcję dawkować. Zwłaszcza jeżeli już powtórzyli sobie "Zagubionych" na Disney+ i tęsknią za rozszyfrowywaniem, za domyślaniem się, z czym w ogóle mamy do czynienia na ekranie.
Yellowjackets to dramat, horror i młodzieżówka
Jednak "Yellowjackets" ma szansę spodobać się i tym, którym do "Zagubionych" daleko. Ja sama nie sądziłam, że wciągnie mnie jakoś szczególnie wątek katastrofy lotniczej i tego, co wydarzyło się, gdy grupa nastoletnich piłkarek próbowała przetrwać w dziczy. Wydawało mi się, że już nic ciekawego w tego typu historii nie zostało do opowiedzenia. Wiedziałam natomiast, że zainteresuję się drugim planem czasowym – tym, w którym nieliczne ocalałe kobiety radzą sobie dwadzieścia pięć lat po traumie. Chciałam wiedzieć, do czego posuną się, by ukryć przed światem prawdę od tamtych miesiącach. Szybko jednak odkryłam, że "Yellowjackets" tak sprytnie obie płaszczyzny łączy, że trudno przejmować się tylko jedną z nich.
Owszem, cały 1. sezon z uznaniem śledziłam, jak bohaterki, już po czterdziestce, wciąż nie mogą uciec do wspomnień i konsekwencji czasu spędzonego na odludziu. Niespełniona gospodyni domowa, Shauna (Melanie Lynskey, "Bliskość"), z entuzjazmem patrosząca złapanego w ogrodzie królika i dająca się uwodzić młodemu artyście, Adamowi (Peter Gadiot, "Once Upon a Time in Wonderland"). Pozornie odnosząca same zawodowe i rodzinne sukcesy kandydatka do senatu stanowego, Taissa (Tawny Cypress, "Czarna lista"), której żona ma dość wyzwań kampanii, a synek zaczyna się dziwnie zachowywać. Zaliczająca kolejne odwyki Natalie (Juliette Lewis, "Podejrzany"), psychicznie wciąż zaangażowana w dawny związek. I pielęgniarka Misty (Christina Ricci, "Z: Początki wszystkiego"), której specyfiki naprawdę nie da się streścić w kilku słowach, może poza przestrogą, że warto na tę postać uważać, gdy spotka się ją na swojej drodze.
Yellowjackets, czyli zespół skomplikowanych kobiet
Każda z nich jest inna, każda na swój sposób fascynująca, a gdy, chcąc nie chcąc, pod wpływem zagrożenia, łączą siły i działają w duetach, triach bądź całą czwórką, serial osiąga najwyższy poziom czarnego humoru, błyskotliwych dialogów. A także całkiem poważnych odkryć na temat niemożności pozbycia się brzemienia, jakim stały się koszmarne przeżycia po katastrofie, zanim po… półtora roku udało się dziewczynom wydostać z dziczy. Bohaterki, chociaż próbują trzymać się od siebie wzajemnie jak najdalej, są już na zawsze połączone tym, co wydarzyło się ćwierć wieku wcześniej, przez co o niektórych sprawach, mimo nieprzepracowanych pretensji, mogą rozmawiać tylko w takim gronie.
Jednak podziwiając psychologiczne portrety, jakie poznajemy w 2021 roku, coraz bardziej doceniałam przemyślane i drastyczne wątki z roku 1996. Jakkolwiek bywa sensacyjnie i krwawo, a część tropów z gatunku "nieletni po katastrofie na odludziu" zna się co najmniej od "Władcy much", w "Yellowjackets" udało się stworzyć taką grupę postaci i tak sprytnie bawić się planami czasowymi, że nawet jak ktoś nie przepada za takimi motywami, ma szansę się zaangażować.
Zwłaszcza że poza wspomnianą już czwórką (tyle że tu w nastoletniej odsłonie), sceny z miejsca katastrofy pozwalają poznać ileś innych interesujących postaci, od głęboko wierzącej Lindy Lee (Jane Widdop) przez bezpośrednią Van (Liv Hewson, "Santa Clarita Diet") po tajemniczą Lottie (Courtney Eaton). No i "królową balu", Jackie (Ella Purnell, "Sweetbitter"), która mocno wpłynęła na przyszłość przede wszystkim Shauny. Do tego nieliczne, ale też niejednoznaczne męskie postaci, jak trener Ben (Steven Krueger, "The Originals"), Travis (Kevin Alves z "Locke & Key"/Andres Soto z "Riverdale") i Jeff (Jack DePew z "The Fosters"/Warren Kole z "Shades of Blue"). Plus ileś napięć, romansów, poprzedzających katastrofę scen z liceum, słownych przepychanek, często zabawnych mimo dramatycznych okoliczności. W skrócie: mnóstwo cech tak bardzo przypominających nasze ulubione młodzieżowe seriale z lat 90.
Chwilami poznajemy nawet fragmenty życia bohaterek sprzed 1996 roku. W efekcie wszystkie plany czasowe składają się na jedne z ciekawszych, najbardziej skomplikowanych, często antybohaterskich kobiecych portretów w serialach. A że wśród licznych zalet (dodajmy jeszcze czołówkę, której nie chce się przewijać nawet po iluś odcinkach, i rewelacyjną muzykę) prawdopodobnie najgenialniejszy jest w "Yellowjackets" casting, naprawdę bez trudu można uwierzyć, że Lynskey i Sophie Nélisse, Ricci i Sammi Hanratty (amerykańskie "Shameless"), Cypress i Jasmin Savoy Brown ("Pozostawieni"), Lewis i Sophie Thatcher ("Księga Boby Fetta") to te same osoby, tyle że na różnym etapie życia.
Dlaczego warto oglądać serial Yellowjackets
Intrygująco wypada przewijające się przez "Yellowjackets" pytanie, na ile trauma zmieniła dziewczyny, a na ile tylko wyciągnęła na światło dzienne ich przyrodzoną determinację, nieraz przechodzącą w okrucieństwo. Bohaterki, i w roku 1996, i w roku 2021, uwikłane są w zdarzenia często ponad ich siły, mimo że to przecież naprawdę twarde, zaprawione w manipulacji, nieraz wręcz bezwzględne dziewczyny/kobiety. Ich wielowarstwowe, liczne tajemnice i dylematy trzymają widza w ciągłej gotowości do kolejnych odkryć i refleksji. A przy snuciu przewidywać nigdy nie można mieć pewności, na ile mamy do czynienia z dramatem psychologicznym, a na ile z horrorem o zjawiskach wymykających się racjonalnemu poznaniu.
"Yellowjackets" będzie miało 2. sezon, a prawdopodobnie i kolejne. To historia odważnie rozpisana na ileś lat w bezwzględnym świecie telewizji. 1. seria właściwie tyle samo spraw rozwiązuje, ile komplikuje. Grunt to nikomu nie ufać i nie przywiązywać się nadmiernie do uwięzionych w dziczy nastolatek ani do łatwych sądów na temat tych, które przeżyły. Zdecydowanie warto oglądać serial, który tak umiejętnie łączy różne gatunki oraz styl przełomu wieków z bardzo dzisiejszym niełagodzeniem fabuł ani postaci.