"Kasa" ociepla wizerunek zdradzonej miliarderki – recenzja serialowej komedii Apple TV+ z Mayą Rudolph
Kamila Czaja
26 czerwca 2022, 14:33
"Kasa" (Fot. Apple TV+)
"Kasa" ma za sterami świetny duet, a przed kamerą ileś komediowych talentów, ale na razie obserwowanie przemiany bogatej głównej bohaterki nieszczególnie bawi.
"Kasa" ma za sterami świetny duet, a przed kamerą ileś komediowych talentów, ale na razie obserwowanie przemiany bogatej głównej bohaterki nieszczególnie bawi.
"Kasa" ("Loot") ma ryzykowny zamysł. Twórcy "Forever", Matt Hubbard i Alan Yang, próbują przekonać widzów, że miliarder też człowiek. A właściwie miliarderka, bo zdradzona przez informatycznego potentata Molly (Maya Rudolph, "Saturday Night Live", "Forever") po rozwodzie dostaje ogromny majątek. Jej pozornie uroczy były, John (Adam Scott, "Parks nad Recreation", "Rozdzielenie"), zdradził ją z kobietą młodszą o ponad dwadzieścia lat (graną przez Dylan Gelulę z "Unbreakable Kimmy Schmidt"). I teraz główna bohaterka "Kasy" musi znaleźć sobie w życiu cel inny niż nieustające imprezy, drinki z palemką nad basem i wspieranie partnera w jego dokonaniach. Traf sprawia, że z Molly kontakt nawiązuje jej fundacja, dotąd działająca zupełnie bez udziału teoretycznej założycielki.
Kasa — o czym jest serial komediowy Apple TV?
Nowy sitcom Apple TV+ próbuje więc połączyć w jednym serialu ileś pomysłów. W pierwszych trzech już dostępnych odcinkach mamy satyrę na oderwanie bogaczy od życia i na nieprzystawalność prywatnych odrzutowców do pomagania osobom w kryzysie bezdomności. Ale równocześnie chyba powinniśmy się zaangażować jako widzowie w przemianę bohaterki, która nauczy się żyć inaczej, nawiąże zdrowe relacje i nabierze wiary w siebie, a nie tylko w swój stan konta. Trochę jest tu kpiny wobec medialnych wizerunków i różnych z życia wziętych celebrytów. Do tego Hubbard i Yang dokładają jeszcze typowy sitcom rozgrywający się w miejscu pracy oraz wątki związane z zaludniającymi biura fundacji zróżnicowanymi postaciami.
Efekt takiego miksu jest w tym wypadku niestety niezbyt udany. Próbując nas przekonać, że Molly to wyjątkowa postać nie tylko ze względu na majątek, twórcy nie do końca mają pomysł, na czym ta wyjątkowość, skłaniająca do kibicowania ewolucji postaci, miałaby polegać. Czy na tym, że miliarderka okazuje się zupełnie sympatyczna i chce się uczyć nowych rzeczy? Świetnie, ale czy to już wystarczający fundament serialu? Na razie na to nie wygląda.
Z kolei łagodzenie uprzywilejowanego zachowania Molly sprawia, że satyra nie jest ostra, a po kilku żartach opartych czysto na zderzeniu bogactwa ze zwykłym życiem to źródło humoru staje się nadmiernie przewidywalne. W najlepszym razie oglądanie kolejnych "komnat" domu bohaterki jeszcze przez chwilę może się nie znudzi, ale i tego nie jestem pewna. Obecność prawdziwych gwiazd czy wykorzystanie istniejących naprawdę mediów to z kolei niezły dodatek, ale nie zastąpi przekonującego scenariusza.
Bardziej trafiła do mnie "Kasa" jako oparta na współpracy wielu postaci komedia z życia fundacji. Na razie wprawdzie większość postaci to daleki plan w stosunku do perypetii Molly, ale jeśli księgowego gra Nat Faxon ("Married", "Nasza bandera znaczy śmierć"), to pewnie istnieje na jego bohatera jakiś plan. Na razie jednak, jeśli już wprowadzano wątki toczące się poza światem milionerki, pokazano głównie jej entuzjastycznego kuzyna, Howarda (Ron Funches, "Undateable"), i rozpieszczonego asystenta, Nicholasa (Joel Kim Booster, "Big Mouth"), którzy nawiązali nić przyjaźni. Z kolei w interakcjach z samą Molly najbardziej błyszczy szefowa fundacji, Sofia (Michaela Jaé Rodriguez, "Pose"), która coraz bardziej docenia wygodę spędzania czasu z miliarderką, ale chyba szczerze wierzy, że warto na Molly postawić też w bardziej ludzkim aspekcie.
Kasa to świetni aktorzy i nieświetny scenariusz
Szczerze mówić, chętniej obejrzałabym serial z Sofią na pierwszym planie. Zwłaszcza że Rodriguez może pokazać talent komiczny, na dodatek – przynajmniej na tym etapie sezonu – grając po prostu zaangażowaną w swoją pracę kobietę, a nie kolejną ikonę ruchu LGBTQ+. To chyba optymistyczna wiadomość, bo może jesteśmy (tzn. w niektórych amerykańskich serialach) na etapie, kiedy reprezentacja mniejszościowa nie musi zawsze grać w na ekranie reprezentacji mniejszościowej, bo ta stanowi zwyczajny element przedstawionego świata. Podobnie zresztą nie robi się tu sprawy z faktu, że Nicholas jest gejem, a różnice rasowe to po prostu element (fakt, że niezbyt śmiesznych) biurowych przekomarzań. Ale znów: udane podejście do reprezentacji nie zastąpi przekonującego scenariusza. Zwłaszcza w serialu, który inny aspekt równościowy, czyli kwestie klasowe, traktuje raczej nonszalancko.
Nijakość pierwszych odcinków "Kasy" sprawia równocześnie, że nawet nieszczególnie widzę sens głębokich dyskusji o portretowaniu tu bogatych czy o nierówności sił między bohaterami. Nie mam też wielkiej ochoty na zgłębianie podobieństw między Molly a Melindą Gates. Sitcom Apple TV+ ani mnie więc bardzo nie bawi, ani nie pobudza do gorących polemik z pomysłem na wrzucenie miliarderki do świata, jak pada w serialu, "normików" i oczekiwanie, że wszystko będzie dobrze. Serial po prostu nie robi wystarczającego wrażenia, żeby przejąć się nim w którąkolwiek stronę. Zwłaszcza gdy czekają na mnie zaległości naprawdę świetnych propozycji na iluś platformach.
Czy warto oglądać serial Kasa z Mayą Rudolph?
Dużo zależy pewnie też od tego, na ile dany widz uwielbia Mayę Rudolph. Jako że ja tę aktorkę cenię za indywidualny styl i imponujący dorobek, a równocześnie niekoniecznie chętnie oglądam ją w głównych rolach, to fakt, że ewidentnie ileś scen napisano, żeby dać jej szansę pokazania typowych dla niej komicznych umiejętności, nie podniósł mojej oceny "Kasy". Jeżeli natomiast ktoś jest fanem, to pewnie się ucieszy, że niektóre fragmenty trzech pierwszych odcinków (choćby występ w programie, przemowa na otwarciu schroniska) przypominają nieco skecze SNL. Szkoda tylko, że nawet na tle prawie już zapomnianego "Forever" z Rudoph i Fredem Armisenem, też od Hubbarda i Yanga, "Kasa" wydaje się przeciętna.
Równocześnie trudno przewidzieć, czy pierwsze wrażenie nie jest krzywdzące dla całości. "Parks and Recreation", przy którym twórcy "Kasy" pracowali pod wodzą Michaela Schura, potrzebowało całego sezonu na złapanie rytmu i nabranie wyjątkowości. Z kolei "Master of None", który Alan Yang współtworzył z Azizem Ansarim, już jako drugi odcinek miało świetne "Parents". Obawiam się jednak, że tu nie możemy liczyć ani na nowe ukochane "Parki", ani na oryginalność "Master of None". "Kasa", chcąc być kilkoma serialami naraz, pozostanie prawdopodobnie dość zwykłym sitcomem, przypominającym te z ogólnodostępnych stacji, tyle że z budżetem Apple TV+.