"Elementary" (1×01): Sherlock H. dla wszystkich
Agnieszka Jędrzejczyk
29 września 2012, 18:14
Sytuacja "Elementary" nie jest łatwa. Swoich odbiorców znajdzie, ale z pewnością nie uniknie porównań ze swoim brytyjskim poprzednikiem. Na razie da się powiedzieć jedno: ten serial to dość typowy procedural.
Sytuacja "Elementary" nie jest łatwa. Swoich odbiorców znajdzie, ale z pewnością nie uniknie porównań ze swoim brytyjskim poprzednikiem. Na razie da się powiedzieć jedno: ten serial to dość typowy procedural.
Historia powstania "Elementary" wydaje się oczywista – Amerykanie pozazdrościli kuzynom znad wielkiej wody wybitnego serialu z Benedictem Cumberbatchem i Martinem Freemanem, więc postanowili zrobić swój. Sama wieść o jego powstaniu wzbudziła niemałe kontrowersje i zjednała mu szereg przeciwników, którzy przekreślali go jeszcze na długo przed premierą. Czy jednak serial zasługuje na taką krytykę?
Odstawiając na bok kulisy powstania, trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na jeden fakt: to produkcja utrzymana w innym klimacie, mająca do opowiedzenia zupełnie inną historię, w której jedynym wspólnym mianownikiem mają być postacie wzorowane na legendarnym detektywie Arthura Conan Doyle'a. Z taką myślą oglądanie "Elementary" może okazać się całkiem przyjemną rozrywką – pod warunkiem, że widza nie odstrasza forma kryminalnego procedurala.
O co chodzi w "Elementary"? Joan Watson (Lucy Liu) pracuje jako sober companion – ktoś pomiędzy doradcą a sponsorem dla osób uzależnionych od substancji odurzających. Osobom, którymi się opiekuje, towarzyszy we wszystkim. Mieszka z nimi, służy poradą, zapewnia pomoc, kontroluje ich nałóg, etc. Jej nowym podopiecznym zostaje Sherlock Holmes (Jonny Lee Miller), narkoman, który uciekł z zakładu rehabilitacyjnego i za karę został wysłany przez swojego ojca do Nowego Jorku. Tam postanawia wznowić swoją pracę jako policyjny konsultant. U boku Holmesa Watson szybko wciąga się w śledztwo, które rozbudza w niej zapomniane pasje i stłumione potrzeby. Tak nawiązuje się początek partnerskiego porozumienia.
Na samym początku w oczy rzucają się oczywiście zmiany wprowadzone do postaci Holmesa. Wytatuowany, niedbały i obowiązkowo bezpośredni, arogancki i zapatrzony w siebie, jednak potrafiący przyznać się do błędu, wychodzi gdzieś pomiędzy Sherlockiem z Wielkiej Brytanii a Robertem Downeyem Juniorem z filmów Guya Ritchiego. To nie najgorsza mieszanka – stawia tego nowego Holmesa pośród ludzi, a nie ponad nimi, dzięki czemu łatwo z nim sympatyzować i go rozumieć. Nie jeston, co prawda, tak błyskotliwy jak postać Cumberbatcha, nie ma też takiego pazura, jak kreacja Downeya Juniora, ale jest w nim sporo uroku i charyzmy. Muszę przyznać, że Jonny Lee Miller ogromnie mi się w tej roli spodobał i na pewno zatrzymam się przy "Elementary" przynajmniej ze względu na niego. Serial w ogromnej mierze spoczywa na jego barkach, ale w pilocie dał się poznać od dobrej, jeśli nie bardzo dobrej strony.
Z kolei Joan Watson to postać subtelna, skupiona i jak na razie bardzo "wewnętrzna". Obserwuje, komentuje, stara się przede wszystkim nie tylko zrozumieć Sherlocka, ale wpasować w jego rzeczywistość. Zgodnie z zapowiedziami twórców, żadnej relacji romantycznej tu nie ma i nie ma być. Są za to dwie osobowości, obie w jakiś sposób skrzywdzone w przeszłości, które mają na sobie polegać i się uzupełniać. W pilocie widać to jak na dłoni, choć to dopiero początek drogi do ostatecznego dogadania się. Lucy Liu jest za oceanem bardzo chwalona za kreację Watson, ja jednak uważam, że w kontraście do Jonny'ego Lee Millera wypadła blado (a już na pewno w kontraście do Martina Freemana). Watson wydaje się na razie "nieżywa" – aczkolwiek wyjaśnia to poniekąd jej historia przedstawiona w pilocie. Dalszy rozwój wypadków powinien to wyklarować.
Para głównych bohaterów to największe zalety tego pilota. Jego forma i fabuła niestety już pozostawiają trochę do życzenia. Śledztwo – zabójstwo żony psychologa – wydaje się sztuczne i rutynowe; nie ma w nim niczego szczególnego. Co gorsza, wyjątkowo nieprzekonująco wypadają dedukcje Sherlocka – tak jakby twórcy usilnie chcieli, by były nieprzeciętne i niewiarygodne, ale strasznie się z tym męczyli. Ukazanie Holmesa jako człowieka omylnego, dającego się podejść podejrzanemu, dodaje mu oczywiście ludzkich cech, ale jawnie przeczy wykreowanemu przez lata wizerunkowi. To był pierwszy dość mocny zgrzyt. Drugi pojawił się w momencie "dedukcji" wyników meczu baseballowego, która była już wyssaną z palca bzdurą. Szkoda, naprawdę.
Co więcej, sporo do życzenia pozostawia sama realizacja pilota. Podsuwanie kamery na oczywiste poszlaki to dziecięcy chwyt, który ani nie bawi, ani nie porywa, a kazanie Holmesowi przechwalać się w najbardziej przewidywalnych momentach odziera odcinek z napięcia. Niestety, przy takich trikach serial nie dorośnie "Sherlockowi" nawet do pięt.
W efekcie "Elementary" znajduje się w pozycji jeszcze trudniejszej niż na początku – choć broni się kreacjami bohaterów, równie dobrze może się pogrążyć przez banalne sprawy i oczywiste rozwiązania. Na pewno cieszy fakt, że nie jest podróbką. Inny Holmes, inny/-a Watson i interesująca chemia pomiędzy nimi mogą być receptą na sukces. Z drugiej strony to jednak całkiem przeciętny serial kryminalny, który nazwiska bohaterów mogą wcale nie uratować. Choć pilot wychodzi na plus – głównie dzięki tej pozytywnej odmienności – dalej może już nie być tak dobrze.