"Barry", czyli historia człowieka upadłego – recenzja finału 3. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
15 czerwca 2022, 12:44
"Barry" (Fot. HBO)
Absurdalna czarna komedia o zabójcy pragnącym zostać aktorem? O nie, "Barry" zaszedł już znacznie dalej, a finał 3. sezonu był jak czołowe zderzenie ze ścianą przy ogromnej prędkości. Spoilery!
Absurdalna czarna komedia o zabójcy pragnącym zostać aktorem? O nie, "Barry" zaszedł już znacznie dalej, a finał 3. sezonu był jak czołowe zderzenie ze ścianą przy ogromnej prędkości. Spoilery!
"Co to w ogóle był za sezon?!" – mniej więcej taka myśl pojawiła mi się w głowie po obejrzeniu finałowego odcinka i choć nie należała ona do szczególnie głębokich, oddawała idealnie stan, w jakim zostawił mnie "Barry". Oczywiście postaram się ją zaraz rozwinąć, ale musicie przyznać sami, że brak słów jest całkiem zrozumiałą reakcją na to, co oglądaliśmy w serialu HBO przez ostatnie tygodnie. W zapadającej na koniec głuchej ciszy bardzo głośno wybrzmiewają szok i niedowierzanie, ale też coś innego. Czy to może być ulga?
Barry wylądował na samym dnie w finale 3. sezonu
Teoretycznie absolutnie nie. Rozsądek podpowiada przecież, że taki stan powinien się wiązać jeśli nie ze szczęśliwym zakończeniem, to przynajmniej jakiegoś rodzaju pokrzepieniem dla głównego bohatera. A powiedzieć, że Barry (Bill Hader) był od nich daleki, to nie powiedzieć nic. Ledwie uszedłszy z życiem (i to nie raz), będąc zaledwie chwilę po kompletnym załamaniu nerwowym, lecz zebrawszy się w sobie, żeby wykonać jeszcze jeden konieczny krok, tym razem nie zdążył. Zdradzony, porzucony, aresztowany. A może paradoksalnie również… uratowany?
Zdaję sobie sprawę, że to odważna teza po tym, jak skończył Barry w finale. Przeszedł przecież istną drogę krzyżową, gdy ścigany przez przeszłość, otruty, wielokrotnie atakowany, wytropiony i postawiony przed ścianą, na koniec i tak znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Jak można w takim razie mówić o ratunku, zwłaszcza że najbliżsi mu ludzie albo go szczerze nienawidzą i wystawiają na pożarcie, albo uciekają jak najdalej od niego? Wszędzie indziej taka sytuacja rzeczywiście byłaby dramatem i dopełnieniem upadku. Tutaj jednak może okazać się czymś jeszcze. Właśnie tym, czego główny bohater najbardziej potrzebował, choć nie zdawał sobie sprawy – przymusowym skończeniem z zabójczymi nawykami "od teraz".
Barry – koniec nadziei czy szansa na odkupienie?
Wiemy wszak doskonale, że nieważne jak bardzo Barry by się starał i jak mocno zarzekał, dotrzymanie składanej samemu sobie wielokrotnie obietnicy zawsze okazywało się niemożliwe. Finałowe odcinki 3. sezonu dały na to mnóstwo kolejnych dowodów, nawet w sytuacjach, gdy Berkman nie wykonywał wyroku wcale lub nie robił tego osobiście. Bo czy sądzicie, że żona Chrisa mogłaby żyć w spokoju po nieudanej próbie pozbycia się Barry'ego? Że nie spoczywa na nim odpowiedzialność za samobójstwo ojca Ryana Madisona i zabójstwo niejakiego Shane'a (Anthony Molinari, "Perry Mason) z gangu motocyklistów przez Sally (Sarah Goldberg)? Albo że Jim Moss (Robert Wisdom, "Alienista") nie padłby martwy, gdyby nie policyjny nalot?
Wszystko to pytania retoryczne, bo znamy możliwości Barry'ego w zakresie okłamywania samego siebie. Wątpię, żeby mogły zmienić to nawet nawiedzające go wizje ofiar, szansa otrzymana od Alberta (James Hiroyuki Liao, "Zepsuta krew"), czy stan psychiczny, w jakim ten zostawił go gdzieś na środku pustyni. Nie, Barry nadal próbowałby rozpaczliwie wszystko odkręcić, pogrążając się tylko coraz głębiej i głębiej w mroku, nie potrafiąc dostrzec, że nie tędy droga. Czy też nie dopuszczając do siebie myśli, że w ogóle istnieje jakaś inna droga poza mordowaniem każdej pojawiającej się na niej żywej przeszkody.
Zresztą nawet teraz nie jest bynajmniej oczywiste, że schwytany wreszcie Barry zazna spokoju. W gruncie rzeczy nadzieję na to opieram raczej nie tyle na logicznych przesłankach, co poczuciu, że zwyczajnie nie zostało już nic innego. Naprawdę doszliśmy z bohaterem do ściany, której nie da się przebić, znów pociągając za spust i powtarzając jak mantrę, że teraz to już na pewno ostatni raz.
Serialowy paradoks polega więc na tym, że zamiast kolejnej siłowej i często surrealistycznej ucieczki od odpowiedzialności, ulgę przynosi jej brak. Spotkanie się Barry'ego z konsekwencjami nie tylko we własnym sumieniu, ale w prawdziwym świecie. A wreszcie koniec męczarni rozpoczętej dawno temu, nieopodal domku letniskowego Gene'a (Henry Winkler), gdzie bohater po raz pierwszy nie potrafił we właściwy sposób zmierzyć się z tym, jakim jest człowiekiem. Bo przecież odpowiedź jest oczywista, prawda?
Barry to serial, w którym śmierć otacza wszystkich
Geniusz twórców serialu – Aleca Berga i Billa Hadera – polega m.in. na tym, że kwestia bycia dobrym lub złym człowiekiem jest tutaj nieustannie kwestionowana i to niekoniecznie tylko za sprawą Barry'ego. Ten w końcu ma już na sumieniu tyle grzechów najcięższego kalibru, że usprawiedliwianie go sympatią, okolicznościami, próbami zadośćuczynienia itp., choć wciąż zrozumiałe, jest jednocześnie groteskowe. W innych przypadkach sytuacja nie jest już jednak taka jednoznaczna, szczególnie po finałowych wydarzeniach.
Te natomiast bywały w ogóle z Barrym niezwiązane, przynajmniej dosłownie. Bo już jego duch unosił się nawet nad Boliwią, gdzie Hank (Anthony Carrigan) cierpiał fizyczne i psychiczne w ramach wątku, który niespodziewanie zamienił swoje lekkie komediowe oblicze na najprawdziwszy horror. Zarówno sceneria, czyli przypominający pomieszczenie do tortur jakiegoś sadystycznego mordercy loch, jak okoliczności obejmujące najsympatyczniejszego gangstera na świecie przykutego tam do grzejnika, były jednak zaledwie wstępem. Przy rozgrywającym się później koszmarze reżyserujący odcinek Hader poszedł dalej, przekraczając granicę farsy, na której zwykle operowano w czeczeńskiej historii. I nie musiał nawet niczego pokazywać!
Wystarczył dźwięk rozrywanych na strzępy ludzi, mrożący krew w żyłach ryk dzikiego zwierzęcia i przerażenie Hanka, które koniec końców uratowało mu życie i napędziło do działania. Cristobal (Michael Irby, "Mayans M.C.") wyciągnięty z okrutnej terapii konwersyjnej, Elena (Krizia Bajos) martwa, prawdziwa miłość zwycięża. No powiedzmy, bo wystarczyło spojrzeć na roztrzęsionych bohaterów, żeby zobaczyć, w jak wielkim są szoku i jak daleko im do radości z powodu happy endu.
Takiemu podejściu nie można się jednak w żaden sposób dziwić, o czym mieliśmy prawo podczas oglądania "Barry'ego" zapomnieć. W końcu on najczęściej zabijał kompletnie na chłodno, jakby to była nudna praca biurowa. A nawet jeśli nie, to jak na aktora przystało, zakładał lub próbował założyć odpowiednią maskę. Mogliśmy się przyzwyczaić. Ot, makabryczne zabójstwo, normalka. Co jednak, gdy trafi na kogoś innego? Nawet przywódcę mafii, jeśli ten ma wyjątkowo łagodne usposobienie, a brutalność zostawia innym?
Barry – co czeka na bohaterów w 4. sezonie?
Szok jest w pełni uzasadniony, podobnie jak ucieczka byle dalej, którą wybrała Sally, gdy najpierw w obronie własnej, a potem w niekontrolowanym szale atakowała swojego napastnika (zwróćcie uwagę, jak odwrócono tutaj scenę z boliwijskiego lochu – tym razem widzimy brutalny atak, ale go nie słyszymy). Jasne, w żaden sposób nie da się tej sytuacji zestawić z Barrym – zwłaszcza że mając w głowie obraz walczącej o oddech Sally, kibicowało się jej, żeby uderzała jak najmocniej, niż żeby przestała – ale nie o porównania 1:1 tu chodzi.
Kluczowa jest przemoc, którą Barry ciągnie wszędzie za sobą i która prędzej czy później zawsze ma na wpływ na innych. Może uderzać w nich bezpośrednio, prowokować lub niszczyć aż do momentu, gdy w taki czy inny sposób dojdzie do nieuniknionego i spełni się wizja bohatera z Sally i Gene'em stojącymi na plaży w tłumie jego pozostałych ofiar.
Czy serial zmierza właśnie w takim kierunku? Cóż, właściwie to na ten moment trudno przewidywać dla niego jakikolwiek kierunek. Co więcej, gdybyśmy mówili o innej produkcji, wiadomość o kolejnym sezonie absolutnie nie wzbudzałaby we mnie entuzjazmu, mimo że uwielbiam tu każdy element. Zakończenie i miejsce, w którym skończył Barry, trudno wyobrazić sobie inne. Gene odzyskał karierę i może mówić o chociaż odrobinie satysfakcji. Sally wróciła do Joplin, gdzie będzie mogła zmierzyć się ze swoimi demonami. Hank i Cristobal mają siebie. Nawet Fuches (Stephen Root) jest wreszcie tam, gdzie być powinien. Co tu jeszcze można wymyślić?
Wierzcie mi, że chciałbym się tego dowiedzieć równie mocno jak wy. W umiarkowanym spokoju utrzymuje mnie wyłącznie zaufanie do twórców, którzy już poprzednimi sezonami udowodnili, że wiedzą, co robią, a tym przeszli samych siebie, umieszczając "Barry'ego" w ścisłej czołówce najlepszych współczesnych seriali. Jeżeli oni twierdzą, że mają pomysł, jak dalej poprowadzić tę historię, to im wierzę.
Inną sprawą jest natomiast kwestia wiary w odkupienie Barry'ego. Może na to już za późno. Może w ogóle nigdy nie było na nie szans i przez cały czas oszukiwaliśmy się dokładnie tak samo jak tytułowy bohater. Tego nie wiem, ale jeśli naszłaby was ochota pomyśleć, że może jednak, gdyby naprawdę zaczął się zmieniać "od teraz", to po prostu przypomnijcie sobie ostatni, nieruchomy kadr ze zdjęciem Janice. Takim człowiekiem jest Barry.