"HIMYM" (8×01): Jak zostałem malkontentem
Nikodem Pankowiak
25 września 2012, 22:02
Może nie w USA, ale w Polsce premiera 8. sezonu "Jak poznałem waszą matkę" była jedną z najbardziej wyczekiwanych przez widzów. Ci, którzy darzą ten serial nieograniczoną miłością, będą zachwyceni. Reszta niekoniecznie. Spoilery!
Może nie w USA, ale w Polsce premiera 8. sezonu "Jak poznałem waszą matkę" była jedną z najbardziej wyczekiwanych przez widzów. Ci, którzy darzą ten serial nieograniczoną miłością, będą zachwyceni. Reszta niekoniecznie. Spoilery!
"How I Met Your Mother" jest dla mnie jak niektórzy kumple z dzieciństwa. Nadal lubię z nimi przebywać, ale nie robię już tego z taką przyjemnością, jak kiedyś. Rzeczą oczywistą jest, że po tylu odcinkach musi przyjść zmęczenie materiału. "HIMYM" kilka lat temu było jedną z najzabawniejszych emitowanych komedii, dziś to jedynie sympatyczny serial o grupce przyjaciół i poszukiwaniu szczęścia. Tylko tyle i aż tyle. Nie przestanę go oglądać, ale nie czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki.
Rozumiem narzekania wielu byłych i obecnych fanów, że pora już kończyć. Podziwiam też dzieci Teda, że są w stanie przez tyle czasu cierpliwie słuchać o tym, jak ich ojciec poznał ich matkę. Na ich miejscu już dawno krzyknąłbym "Tato, skończ wreszcie!". Teraz jednak tego nie zrobię, bo uważam, że serial powinien otrzymać jeszcze 9. sezon, stanowiący zakończenie całej historii. Gdyby wszystko, tzn. rozpad trzech z czterech związków, których losy teraz oglądamy, związek i ślub Barneya i Robin oraz poznanie Matki, zmieścić w jednym sezonie, moglibyśmy narzekać na zbyt szybkie rozwiązanie każdego z wątków.
Sam odcinek "Farhampton" mnie nie zachwycił (ale też na to nie liczyłem), oglądało się go jednak całkiem przyjemnie. Co prawda miałem nadzieję na trochę więcej przebitek ze ślubu, ale być może otrzymamy je w nadchodzących tygodniach. Dużo bardziej mi przeszkadzała zupełnie niepotrzebna historia Teda i Victorii. Główny bohater, nauczony doświadczeniem, wie, jak bardzo boli bycie pozostawionym w dniu ślubu, dlatego też robi wszystko, aby jego ukochana (?) godnie pożegnała się ze swoim niedoszłym mężem. Pytanie tylko po co. Dręczą go wyrzuty sumienia? A może podświadomie chce z powrotem wepchnąć Victorię w ramiona Klausa. Zresztą, obaj panowie mieli później okazję, aby porozmawiać i zakładam, że konsekwencje tej rozmowy, a właściwie wniosków z niej płynących, będą widoczne w kolejnych odcinkach.
Lily i Marshall niestety również zawodzą w 1. odcinku 8. sezonu "Jak poznałem waszą matkę". Co prawda jako wykończeni swoimi obowiązkami rodzice mają swoje momenty, ale ta para przyzwyczaiła nas do czegoś więcej. Pojawienie się dziecka stawia ich w zupełnie nowej sytuacji, dlatego jestem przekonany, że w następnych odcinkach będzie już tylko lepiej. Scena w barze pokazała, że Robin nadal potrafi zachowywać się jak głupiutka nastolatka, co w sumie jest całkiem urocze. Najjaśniejszym punktem odcinka jest (ktoś zaskoczony?) Barney. Najpierw kradnie sceny weselne, by później popisać się niesamowitym monologiem. Jeśli ktoś chciałby zacząć swoją przygodę z serialem od tego odcinka, śmiało, ulubiony bohater większości fanów w minutę streści mu całą historię.
http://youtu.be/I6SJkBuXapU
Niestety, minęły już czasy, gdy oglądając ten serial śmiałem się w głos. Nadal się uśmiecham i jestem pewien, że tak pozostanie, jednak po tym, co zobaczyłem dziś, oficjalnie dołączam do grona malkontentów, narzekających, że "to już nie to, co kiedyś". Najgorsze jest to, że nie widać możliwości, by odświeżyć całą serię. Kopniakiem dla niej mogłoby być szybkie pojawienie się Matki, ale z drugiej strony wprowadzenie do fabuły nowej postaci, która miałaby pozostać w serialu przez dłuższy czas (w tym wypadku do jego końca) mogłoby być ryzykowne. Victoria, Quinn i Nick raczej prędzej niż później znikną z serialu, a paczka głównych bohaterów jest ze sobą tak zespolona, że ciężko znaleźć miejsce dla nowej osoby.
Pierwszy odcinek nowego sezonu jest doskonałym dowodem na chorobę, w jaką popadło "Jak poznałem waszą matkę" – przeciętność. Jedyne, co wyróżnia go na tle prezentujących podobny poziom produkcji, to jego przeszłość. To ona sprawia, że nadal chcę wiedzieć, co przyniosą kolejne odcinki i podtrzymuje, jakże złudną, nadzieję, że jeszcze będzie lepiej. Choć czasem jeszcze zdarza mi się uśmiechnąć, to niestety po starym dobrym "HIMYM" pozostało już tylko wspomnienie.