"For All Mankind" zaprasza na wielką kosmiczną imprezę – recenzja premiery 3. sezonu serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
11 czerwca 2022, 13:33
"For All Mankind" (Fot. Apple TV+)
Choć czasy wyścigu na Księżyc już dawno za nami, "For All Mankind" nie zwalnia tempa, rozpoczynając 3. sezon z przytupem. Dokąd tym razem dolecimy? Uwaga na spoilery!
Choć czasy wyścigu na Księżyc już dawno za nami, "For All Mankind" nie zwalnia tempa, rozpoczynając 3. sezon z przytupem. Dokąd tym razem dolecimy? Uwaga na spoilery!
Lata 90. Księżyc oficjalnie dzieli się na amerykańską i rosyjską część, przynajmniej dopóki swojego kawałka tortu nie odkroją Chińczycy. Paliwa kopalne zastępuje czysta energia jądrowa, dzięki czemu zwalnia globalne ocieplenie. Świat może ponownie oglądać na scenie Beatlesów, za to nigdy nie doświadczył fenomenu ręki Boga. Zdziwieni? Przy 3. sezonie "For All Mankind" można już być przyzwyczajonym do krótkich wykładów z historii alternatywnej od twórców serialu, ale ci pokazali, że potrafią zaskoczyć też na inne, o wiele bardziej efektowne sposoby.
For All Mankind sezon 3, czyli kierunek: Mars
Zacznijmy jednak od sprawy, której zaskoczeniem nazwać nie można. W końcu o motywie przewodnim nowego sezonu produkcji Apple TV+ wiedzieliśmy od finału poprzedniego, który zakończył się postawieniem stopy na Czerwonej Planecie przez… no właśnie, przez kogo? O tym twórcy nie poinformowali i całe szczęście, dość już się naspoilerowali. Kolejny etap kosmicznego wyścigu globalnych imperiów możemy więc oglądać spokojnie, skupiając się na sprawach technicznych, wyborze kapitanów i stopniowo rosnącym napięciu – tak bym przypuszczał, nauczony doświadczeniem wcześniejszych, niespiesznie rozkręcających się serii. Ale potem obejrzałem premierowy odcinek i musiałem zmienić zdanie.
Otwierające nowy rozdział serialowej historii "Polaris" było bowiem ostatnią rzeczą, jakiej bym się tu spodziewał, bardziej niż porządkujący sprawy początek przypominając spektakularny finał opowieści. Napięcie, dramat, szybkie tempo, nerwy do ostatnich sekund – takie atrakcje dostawaliśmy dotąd w "For All Mankind" po długich i starannych przygotowaniach, a nie zanim mogliśmy się porządnie rozeznać w nowych okolicznościach.
Tych natomiast w serialu nie brakuje, choć po około dziesięciu latach od momentu, gdy świat znalazł się o jeden uścisk dłoni od wojny atomowej, sporo pozostało takie samo. Bohaterowie tamtych wydarzeń – Danielle Poole (Krys Marshall) i Ed Baldwin (Joel Kinnaman) – nadal pracują w NASA, szykując się do kolejnego wyzwania. Margo Madison (Wrenn Schmidt) w dalszym ciągu nie oddziela życia prywatnego od pracy i świadomie wymienia się ściśle tajnymi informacjami z Sergeiem (Piotr Adamczyk) oraz nieświadomie z KGB. Nawet nieodżałowani Gordo i Tracy są wciąż żywi w pamięci wszystkich, nie za sprawą na pierwszy rzut oka okropnego filmu z Dennisem Quaidem i Meg Ryan, lecz idącego w ślady rodziców Danny'ego (Casey W. Johnson).
Nie licząc tego, a także kwestii wieku i wyglądu bohaterów, którym w kilka dekad co najwyżej trochę się przytyło lub przybyło parę siwych włosów, świat w "For All Mankind" nie stał jednak w miejscu. O ile kiedyś wyzwaniem było wysłanie w kosmos kilku astronautów i sprowadzenie wszystkich bezpiecznie z powrotem, teraz znacznie większe wyczyny są dziełem nie ekspertów z NASA, lecz rozwijającej się gałęzi turystyki. Naukowcy spoglądają znacznie dalej niż ponad niebiosa, starając się uczynić z marzeń o załogowej podróży na Marsa całkiem realną perspektywę. I to bliską, bo termin misji wyznaczono na "nieważne kiedy, byle wcześniej niż Rosjanie". W końcu jedna porażka w kosmicznym wyścigu była dla Amerykanów nie do przyjęcia, druga mogłaby mieć poważne konsekwencje dla układu sił na całym świecie.
For All Mankind zaczyna sezon mocnym uderzeniem
Polityczne naciski są oczywiście zrozumiałe i nie stanowią w tej fabule niczego nowego, podobnie zresztą jak ich konsekwencje. Bo nie wątpię, że te będziemy oglądać w kolejnych odcinkach. Pierwsza godzina z 3. sezonem "For All Mankind" przyniosła jednak coś potencjalnie lżejszego, a mianowicie… wielkie kosmiczne wesele. Nie byle kogo, bo syna bohaterskich Stevensów, nie byle gdzie, bo w pierwszym hotelu na orbicie, którego gospodarzami są Karen Baldwin (Shantel VanSanten) i Sam Cleveland (Jeff Hephner), i z nie byle jakimi gośćmi, którzy po wielu misjach stanęli przed wyzwaniem, jakiego trudno się spodziewać w przestrzeni kosmicznej – niezręcznym spotkaniem z byłą/byłym.
Średnio pasują wam takie klimaty do tej historii? Mi również, ale bądźmy szczerzy, za dużo było sprzyjających dramatowi okoliczności, żeby spodziewać się tutaj zwyczajnej imprezki w klimatycznej scenerii. Gdyby przyjmować zakłady na katastrofę, niższy kurs byłby zapewne tylko na zawstydzający popis jednego z gości (brawa dla brata pana młodego Jimmy'ego), więc wystarczyło chwilę poczekać i patrzeć, jak całe bajeczne przedsięwzięcie idzie na dno niczym Titanic. W roli góry lodowej – kawałek kosmicznego złomu koreańskiej produkcji. Brzmi to może dość zabawnie, ale wystarczyło zerknąć na skutki, żeby od razu minęła ochota do śmiechu.
Zwłaszcza że "For All Mankind", które wygląda zjawiskowo nawet w statycznym wydaniu, w sekwencjach kosmicznej akcji jest po prostu spektakularne. Połączywszy to z umiejętnością budowania napięcia i wyczuciem chwili, gdy powinno dojść do jego eksplozji, równolegle przedstawianymi dramatami kilku bohaterów oraz oczywiście ratunkiem w ostatniej chwili, otrzymujemy absolutnie niesamowity efekt. Zapominając jednocześnie o tym, że cała ta akcja początkowo wyglądała na przesadzoną i niepotrzebną. Ostatecznie jednak, trochę jak strzelaniny na Księżycu z poprzedniego sezonu, wszystko się wybroniło. A może nawet więcej, bo fatalne wesele zapowiada jeden z kluczowych motywów tego sezonu.
For All Mankind – tłok w kosmosie i na Ziemi
Mam na myśli to, że w przestrzeni kosmicznej, która dotąd była zarezerwowana wyłącznie dla potyczek Amerykanów z Rosjanami, zaczyna się pojawiać coraz więcej zainteresowanych tamtejszymi możliwościami, choć niekoniecznie wiedzących na co się pisze gości. Kosmiczna turystyka czy dyktatorzy, którym marzy się galaktyczne imperium to jedno – są jeszcze wizjonerzy w stylu niejakiego Deva Ayesy (Edi Gathegi, "StartUp"), celujący w komercjalizację dotąd niedostępnego dla cywilów obszaru. Stojący za korporacją Helios biznesmen, w pierwszym odcinku tylko wspominany, ma do odegrania kluczową rolę w tym sezonie (polecam zwiastun) i z pewnością mocno namiesza.
Jakie dokładnie będą tego wszystkiego konsekwencje, można tylko zgadywać, choć znając twórców serialu, mija się to z celem. Znacznie lepiej będzie po prostu pozwolić im opowiadać tę historię po swojemu, pamiętając że każdy, nawet wyglądający na kompletnie niepotrzebny pomysł może w dłuższej perspektywie okazać się niezbędnym elementem złożonej fabularnej układanki. Choć muszę przyznać, że w przypadku wątku Karen i Danny'ego Stevensa trudno mi przekonać samego siebie do tak bezgranicznego zaufania. A niestety, sądząc po premierowym odcinku (od "Don't Be Cruel" wybranego przez Danny'ego do pierwszego tańca zaczął się jego romans z Karen) sprawa jest daleka od zakończenia.
Trudno zresztą pozbyć się przy tym myśli, że ciągła obecność Karen w tak istotnej roli w serialu jest nieco wymuszona – i nie dotyczy to tylko jej. Twórcy są rzecz jasna w kłopotliwej sytuacji, bo trudno ot tak pozbyć się głównych bohaterów, ale z grubsza zachowany status quo z 1. sezonu w tak skonstruowanym serialu zaczyna być po jakimś czasie balastem, a obawiam się, że jesteśmy już niebezpiecznie blisko tej chwili. Jasne, to tylko fabuła i koniec końców jej efektywności musi być podporządkowane wszystko inne, ale z drugiej strony… pamiętacie, że Ed to weteran wojny koreańskiej?
Szuka się wprawdzie w "For All Mankind" nowych rozwiązań jak Danny, podopieczna Margo Aleida (Coral Peña) czy Kelly Baldwin (Cynthy Wu), lecz nie czuć w tych ruchach szczególnego przekonania. Zresztą samo postawienie na dzieci głównych bohaterów to pójście po linii najmniejszego oporu – może się opłacić, ale fakt, że z wymienionych jako postać z krwi i kości broni się tylko Aleida, mówi sam za siebie.
Inna sprawa, że na tle całego serialu i jego perspektyw na nadchodzące tygodnie tego typu problemy wyglądają na błahostki. Mamy bohaterów, których znamy i lubimy stojących przed nowymi wyzwaniami (nie zapominajmy o Ellen, którą czeka walka o Biały Dom z Billem Clintonem!), mamy znane z poprzednich odsłon, ale nadal świetnie stosowane fabularne wyolbrzymienie, a przede wszystkim mamy kosmos – równie piękny co zawsze i jeszcze bardziej niebezpieczny.