Po 2. sezonie "Wilfreda": Więcej niż zwykły Burek
Nikodem Pankowiak
25 września 2012, 17:48
Choć sam finał 2. sezonu "Wilfreda", może poza ostatnią sceną, mógł lekko rozczarować widzów, należy przyznać, że twórcy serialu ponownie stanęli na wysokości zadania. Zakończona seria ani trochę nie odbiegała poziomem od poprzedniego. Spoilery!
Choć sam finał 2. sezonu "Wilfreda", może poza ostatnią sceną, mógł lekko rozczarować widzów, należy przyznać, że twórcy serialu ponownie stanęli na wysokości zadania. Zakończona seria ani trochę nie odbiegała poziomem od poprzedniego. Spoilery!
Choć na początku sezonu obaj panowie (nie wiem, czy to najlepsze określenie) przeżywają trudności w ponownym porozumieniu się, wszystko kończy się happy endem. Wszak wiadomo, że jeden bez drugiego żyć nie potrafi. Może dlatego, że są tą samą osobą? Tego do końca nie wiemy, być może w przyszłym roku dowiemy się więcej. O ile kontynuacja powstanie, a tego nie możemy być pewni, gdyż wyniki oglądalności ostatniego odcinka są fatalne, "Wilfred" jeszcze nigdy nie zgromadził przed telewizorami tak małej liczby widzów. Z drugiej strony mam nadzieję, że szefowie stacji nie wpadną na pomysł zakończenia serialu, gdy ten właśnie się rozwija.
Może najpierw o tym, co zawiodło mnie w minionych 13 odcinkach. Czasem mam wrażenie, że twórcy idą na łatwiznę, i gdy akurat brakuje im pomysłu na kontynuowanie fabuły, puszczają w kółko tę samą płytę, która powoli już się zdziera. Wilfred cały czas sieje wątpliwości w umyśle Ryana, gra na jego nerwach robi wszystko, by namieszać w jego życiu. Właściwie można stwierdzić, że ich relacje nie zmieniły się ani trochę od czasu pierwszego sezonu. Oglądając, czułem się jak dziecko, które powoli nudzi się swoim czworonożnym pupilem. Wciąż bawią mnie jego sztuczki, merdanie ogonem, bieganie za piłeczką, ale nie robi to już na mnie takiego wrażenia, jak kiedyś.
Druga sprawa to totalnie zmarginalizowanie roli Kristen. Stosunki między Ryanem a jego starszą siostrą były bardzo ciekawym elementem poprzedniej serii, tutaj wątek ten został ograniczony do minimum. Szkoda, bo starcia z apodyktyczną siostrzyczką mogłyby być odskocznią od ciągłych kłótni głównego bohatera z Wilfredem. Jenna również została zepchnięta na trzeci plan, choć pojawia się trochę częściej niż Kristen. Niestety, obie panie zostały pozbawione scen, które mogłyby mi zapaść w pamięć na dłużej niż kilka minut.
Koniec jednak z narzekaniem, skupmy się na tym, co dzieje się na pierwszym planie. A tu dzieje się sporo, w końcu Ryan i Wilfred to obecnie jeden z najlepszych telewizyjnych duetów. W ich dialogach aż iskrzy się od ciętego dowcipu, którym atakują siebie nawzajem. Szkoda tylko, że sam charakter postaci za bardzo się nie zmienił. Ile razy Ryan nie próbowałby postawić się swojemu przyjacielowi i tak zawsze stoi na straconej pozycji, ponieważ Wilfred sztukę perswazji opanował do perfekcji.
Przez te 13 odcinków powodów do śmiechu mamy naprawdę dużo. Moim jest scena, w której dwaj przyjaciele próbują stworzyć nagranie przedstawiające śmierć najgroźniejszej bestii tego świata – kota. Oczywiście pojawiają się też momenty wzruszające, jak rozstanie (dwukrotne) Ryana z Amandą. Nie brakuje też scen psychodelicznych, spowodowanych zażywaniem nieznanych substancji mających na celu wprowadzenie do nowego świata. Żarty często balansują na cienkiej granicy dobrego smaku, jednak ani razu jej nie przekraczają. Oczywiście niektórzy mogą mieć problem z patrzeniem na Wilfreda, który właśnie zjadł łożysko Kristen lub delektuje się wymiocinami z bluzy Ryana. Nie zapominajmy jednak, że to pies, a te mogą pozwolić sobie na zachowania, które ludziom nie przystoją…
Trzymam kciuki za to, aby powstał trzeci sezon. Zakończenie całej historii w takim momencie byłoby nie fair wobec fanów serialu. Warto jednak zastanowić się nad dalszym rozwojem serii. Przydałoby się kilka nowych sztuczek, aby nieco odświeżyć tytuł. Zwłaszcza, że "Wilfred" ma w sobie ogromny potencjał, by pokazać coś więcej niż przeciętny Burek.