"Ms. Marvel" ma tyle entuzjazmu, że supermoce jej niepotrzebne – recenzja premiery serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
9 czerwca 2022, 17:02
"Ms. Marvel" (Fot. Disney+)
Najnowszy serial Marvela raczej nie ma do powiedzenia w temacie nastolatków lub superbohaterów niczego, czego już byśmy nie wiedzieli. Ale czy to naprawdę problem?
Najnowszy serial Marvela raczej nie ma do powiedzenia w temacie nastolatków lub superbohaterów niczego, czego już byśmy nie wiedzieli. Ale czy to naprawdę problem?
Kamala Khan (w tej roli debiutantka Iman Vellani) jest 16-letnią Amerykanką pakistańskiego pochodzenia mieszkającą w Jersey City. Podobnie jak multum innych serialowych bohaterów, na co dzień zmaga się ze standardowymi problemami swojego wieku, od bycia szkolną outsiderką, po zderzenie świata nowoczesnej nastolatki z poglądami konserwatywnych rodziców. Żadna z tych spraw nie zaprząta jednak głowy dziewczyny w stopniu większym niż fascynacja Avengersami, a zwłaszcza jedną z nich. Zgadnijcie którą.
Ms. Marvel, czyli serial o nastolatkach w MCU
Nie jest bynajmniej "Ms. Marvel" pierwszym przypadkiem, gdy MCU zagląda na szkolne korytarze – wystarczy przypomnieć sobie filmową trylogię o "Spider-Manie" – jednak nigdy wcześniej proporcje między nastoletnią a superbohaterską częścią historii nie przechylały się tak mocno w stronę tych pierwszych. W przypadku serialu autorstwa Bishy K. Ali (stand-uperka i scenarzystka pracująca m.in. przy "Lokim") stanowi to zarówno dużą zaletę, jak i sporą wadę, ale przede wszystkim jest pewnym novum w całym marvelowskim świecie.
Ten stara się wprawdzie dywersyfikować, eksperymentując zwłaszcza w kontekście stylu (w czym pomaga rozbudowywana aktualnie koncepcja multiwersum), jednak ostatecznie efekt jest zawsze podobny, prowadząc od jednego elementu marvelowskiej układanki do kilku(nastu) kolejnych. W serialach Disney+ było to widać szczególnie wyraźnie, gdy jeden po drugim budowały swoje fabuły, żeby na koniec okazać się wprowadzeniem/podbudową pod przyszły większy projekt. Wyjątkiem w tej formule był niedawny "Moon Knight", za to wątpliwe, żeby została nim "Ms. Marvel", mająca prowadzić wprost do filmu "The Marvels" (premiera w 2023 roku). Gdzie zatem to nowe podejście?
Bierze się ono z odpowiedniego rozłożenia serialowych akcentów. Nieukrywania powiązań z superbohaterskim uniwersum, ale jednocześnie uczynienia z nich tła, a nie głównej atrakcji opowiadanej historii. Tą jest bowiem Kamala, która w gruncie rzeczy nie różni się za bardzo od nas, fanów śledzących każdy ruch komiksowych zbawców świata i mających wśród nich swoich ulubieńców. Ona ma wprawdzie do nich wszystkich bliżej, ale poza tym? Gadżety, konwenty, fanfiki, nawet własny kanał na YouTube, który nikogo nie interesuje, ale i tak wkłada się w niego całe serce. Przecież to nie Marvel, to rzeczywistość!
Ms. Marvel jest bardziej fanką niż superbohaterką
Kamala odnajduje się w niej natomiast znakomicie, emanując tak ogromnym entuzjazmem wobec superbohaterów (a zwłaszcza swojej idolki, czyli Kapitan Marvel), że mogłaby nim zarazić wszystkich dookoła. No prawie wszystkich. Z wyłączeniem jej rodziców, brata, kolegów ze szkoły, nauczycieli… no dobra, jednak nie wszystkich. Właściwie to tylko swojego wiernego przyjaciela Bruna (Matt Lintz, "The Walking Dead"). Cóż, taki już los nerda.
Bohaterka "Ms. Marvel" ma jednak o tyle trudniej, że na samym uwielbieniu dla Avengersów się w jej przypadku nie kończy i wcale nie chodzi o moce, których pojawienie się jest fabularną oczywistością. Znacznie większym problemem jest dorastanie w specyficznej kulturze, wierze i tradycji, które nie tylko ją wyróżniają i budują niewidzialny mur między nią a większością rówieśników, ale także konfliktują Kamalę z bliskimi.
Bo rodzice, a zwłaszcza nieznosząca sprzeciwu matka Muneeba (Zenobia Shroff, "The Affair") i w nieco mniejszym stopniu, starający się łagodzić sytuację ojciec Yusuf (Mohan Kapur, "Hostages"), są tu rzecz jasna strażnikami obyczajowości i pakistańskich zwyczajów, widząc przed córką jasno wytyczoną ścieżkę. Nie zgadniecie, ale ta nie zawiera niezależnych superbohaterek w obcisłych kombinezonach, za to pełno na niej odpowiedzialnych decyzji, myślenia o przyszłości i stabilizacji życiowej. Starcie marzeń i niezależności młodego pokolenia z twardym stąpaniem po ziemi starszego oraz opowieść o dorastaniu jak malowane.
Ms. Marvel — dorastanie w marvelowskim wydaniu
Twórcy "Ms. Marvel" (reżyserami pierwszego odcinka są Adil & Bilall, duet belgijskich filmowców marokańskiego pochodzenia) całkiem zgrabnie poruszają się jednak po gatunkowych schematach, przerabiając je w taki sposób, żebyśmy zapomnieli, że już to wszystko widzieliśmy tylko w innym wydaniu. "Bunt" Kamali ma więc nietypowy charakter, przybierając postać zakazanego wyjścia na imprezę pełną alkoholu i narkotyków poświęcony superbohaterom AvengerCon.
Konwent, do którego bohaterka szykowała się miesiącami, przygotowując strój Kapitan Marvel na konkurs cosplay, wygląda oczywiście jak marzenie każdego fana, a przy tym absolutnie nic groźnego. Tutaj urasta jednak do rangi kluczowego zdarzenia. Nierealnej fantazji odciągającej uwagę Kamali od rzeczy ważnych, jak oceny, rodzina czy jej własna, w tym momencie pisząca się historia, w której dorośli wcale nie są czarnymi charakterami. Co więcej, szukają nawet kompromisowych rozwiązań, nie stawiając sprawy na ostrzu noża. Dzięki takiemu podejściu i rozbudowaniu poszczególnych postaci poza stereotypy, śledzenie tej historii daje naprawdę sporo satysfakcji.
Zwłaszcza że z warstwą fabularną świetnie współgra techniczna, wizualizując myśli i marzenia Kamali. Na ekranie przybierają one postać animowanych elementów, niekiedy oddzielonych od reszty (jak początkowa opowieść o Kapitan Marvel), kiedy indziej towarzyszących bohaterce i stopionych z serialowym tłem. Ożywające na ścianie graffiti ilustrujące słowa Kamali to małe dzieło sztuki, a mówię tylko o jednym przykładzie – jej błądząca swobodnie wyobraźnia w zestawie z barwnym i żywym wykonaniem stanowi jeden z największych atutów produkcji Disney+.
Ms. Marvel – czy to będzie nowa gwiazda Marvela?
Towarzyszących jej problemów można się natomiast łatwo dopatrzeć już w premierowym odcinku, gdy ten zaczyna w końcu zmierzać w nieuchronnym superbohaterskim kierunku. Serial o nastolatce, nawet mającej bzika na punkcie Avengersów i po brzegi wypełniony ich obecnością, to przecież za mało, żeby za chwilę można było ją postawić obok prawdziwej Kapitan Marvel na dużym ekranie. Tu potrzeba supermocy, choćby miały pasować jak kwiatek do kożucha.
Tak natomiast trzeba określić fabularny zakręt, jaki bierze "Ms. Marvel", wyznaczając sobie tym samym trasę na resztę sezonu (całość będzie liczyć sześć odcinków). Widać po nim co prawda, że twórczyni stara się jakoś wszystko spiąć, zmieniając komiksowy rodowód bohaterki (oryginalnie zawdzięczała moce powiązaniom z Inhumans) na bardziej związany z opowiadaną historią, ale nie da się ukryć, że póki co wychodzi dość przeciętnie. W pewnym sensie wpada tym samym w zastawioną przez samą siebie pułapkę – zbyt dobra "zwyczajna" część serialu sprawia, że cała reszta wygląda na boleśnie standardową, a wręcz zbędną.
Oczywiście to dopiero początek, więc z wnioskami trzeba się wstrzymać, ale trudno pozbyć się myśli, że utrwalony marvelowski szlak stanowi na razie bardziej balast niż atut dla bohaterki. Byłoby bardzo szkoda, gdyby nie udało się tego zmienić, bo z całą resztą, a w głównej mierze z pełną energii, żywiołową i wiarygodną Iman Vellani w głównej roli, twórcy trafili w dziesiątkę. Wciąż jest tutaj wiele do odkrycia (z niecierpliwością czekam choćby na to, jak zostanie potraktowana kwestia islamskiego wyznania Kamali) i mam nadzieję, że "Ms. Marvel" nie wybierze przy tym łatwiejszej drogi. Potencjał na wszak ogromny, nie tylko na to, żeby uratować świat.