Courtney B. Vance opowiada nam o "61st Street": "Takie seriale to szansa na rozpoczęcie ważnej dyskusji"
Nikodem Pankowiak
9 czerwca 2022, 18:02
"61st Street" (Fot. AMC)
Courtney B. Vance w rozmowie z naszą redakcją tłumaczy, czemu potrzebujemy więcej takich seriali, jak jego produkcja "61st Street", oraz mówi o kondycji amerykańskiego społeczeństwa.
Courtney B. Vance w rozmowie z naszą redakcją tłumaczy, czemu potrzebujemy więcej takich seriali, jak jego produkcja "61st Street", oraz mówi o kondycji amerykańskiego społeczeństwa.
"61st Street" to nowy serial AMC, którego twórcą jest Peter Moffat ("Your Honor", a wcześniej "Criminal Justice", czyli brytyjski oryginał "Długiej nocy"). Główną rolę — prawnika broniącego młodego chłopaka oskarżonego o zabójstwo policjanta — gra Courtney B. Vance, wcześniej znany m.in. z takich seriali, jak "American Crime Story: Sprawa OJ Simpsona" czy "Kraina Lovecrafta" (za oba te występy otrzymał nagrody Emmy). Z okazji polskiej premiery "61st Street" mieliśmy szansę porozmawiać z nim i zadać kilka pytań. Nasz rozmówca opowiada nie tylko o swoim serialu, którego jest także producentem, ale również o niesprawiedliwości dotykającej niebiałych mieszkańców USA i problemach amerykańskiego społeczeństwa.
Courtney B. Vance opowiada o serialu 61st Street
"61st Street" to historia m.in. o rasowej i społecznej niesprawiedliwości, brutalności policji i korupcji. Takich historii w telewizji wciąż nie ma zbyt wiele. Uważa Pan, że potrzebujemy ich więcej?
Patrząc na to, co dzieje się z naszym społeczeństwem – przynajmniej w Stanach – i na wojnę w Ukrainie, powiedziałbym, że wciąż potrzebujemy ich więcej, nie zgodziłbyś się? Przestaliśmy rozmawiać, po prostu przychodzimy i zabieramy innym to, co należy do nich. To dziecinne. Między policją i społeczeństwem toczy się gra, w której nikt nie ma nic do wygrania. Jedyna rzecz, jaką można zrobić, to usiąść i rozmawiać. A to ludzi przeraża, choć to jedyna dojrzała rzecz, jaką należałoby zrobić. Seriale takie jak ten mogą być jednak szansą dla ludzi, aby zorientowali się, że muszą ze sobą rozmawiać.
Taka jest Pana diagnoza amerykańskiego społeczeństwa – że jest dziecinne i nie potrafi rozmawiać?
Dowód jest na wyciągnięcie ręki, gdy np. widzisz policjanta z kolanem na czyjejś szyi przez dziewięć i pół minuty. Zapominamy, że tam, pod tym kolanem, jest człowiek. Nie zwierzę, człowiek. Zatraciliśmy trochę nasze człowieczeństwo i jak mówi mój bohater w jednym ze swoich monologów, nie potrafimy już postawić się na czyimś miejscu i wyobrazić sobie, jak to byłoby np. być bezdomnym. Dlaczego nie dać mu dolara, jeśli w ten sposób możemy pomóc? Niestety tracimy umiejętność współodczuwania, zgubiliśmy gdzieś naszą empatię. W konsekwencji patrzymy tylko na czubek własnego nosa i czujemy się lepsi od ludzi, którzy mają mniej od nas tylko dlatego, że mieliśmy więcej szczęścia. A powinniśmy bardziej dbać o siebie, w końcu jesteśmy rodziną, państwem, społecznością.
Myśli Pan, że historie takie jest "61 Street" faktycznie mogą wpłynąć na jakąś zmianę w społeczeństwie?
Produkcje takie jak ta mają potencjał, aby rozpocząć dyskusję, która kiedyś musi się wydarzyć. Historie takie jak George'a Floyda, Breonny Taylor czy obecna wojna w Ukrainie to dla nas możliwość, by zdać sobie sprawę, że potrzebujemy się nawzajem. To system naczyń połączonych i nie możemy pozwolić pojedynczym osobom go destabilizować. Musimy być zdolni do poświęceń dla siebie. Mój serialowy bohater dla sprawy Mosesa Johnsona jest w stanie poświęcić wszystko – rodzinę, zdrowie, jest niesamowicie zdeterminowany. I tu nie chodzi o tego chłopaka, tu chodzi o sprawę, o walkę o to, by nie móc tak po prostu kogoś zniszczyć i zabrać mu przyszłości.
Skąd Pana zdaniem bierze się ta determinacja Franklina Robertsa?
Po prostu z bycia na tym świecie wystarczająco długo. Franklin przez 30 lat reprezentował ludzi w sądzie jako adwokat z urzędu – ludzi zaplątanych w systemie, których ten po prostu wybrał na swoje ofiary. Franklin pyta swoją żonę, czy przez te 30 lat pracy zrobił jakąś różnicę, reprezentując na sali sądowej setki, tysiące ludzi. Jego żona odpowiada, że system będzie tam wciąż na długo po nim, ale zrobił swoją część i teraz czas, by inni się wykazali. Franklin pogodził się z tą myślą, ale wtedy wydarzyło się życie. To się może przydarzyć każdemu z nas. To jak z wojną w Ukrainie – cały czas myśleliśmy, że się nie wydarzy, ale się wydarzyła. Pozostaje pytanie, czy w takiej sytuacji będziemy potrafili się postawić i zająć stanowisko.
61st Street — Courtney B. Vance o powstaniu serialu
Cała historia w "61st Street" jest mocno zakorzeniona w amerykańskiej rzeczywistości, a została stworzona przez Petera Moffata – białego Brytyjczyka. Co czyni go wiarygodnym w jej opowiadaniu? Wniósł jakąś własną, nieamerykańską perspektywę?
Peter był w Chicago w związku z jakimś wydarzeniem. A że jest zapalonym biegaczem, zapytał obsługę w hotelu, gdzie w okolicy może pobiegać. Konsjerż wyraźnie zaznaczał, aby w pewnym momencie absolutnie nie skręcał w prawo, koniecznie w lewo. Oczywiście skręcił w prawo i zobaczył, że konsjerż polecał mu omijać osiedla czarnoskórej społeczności, ponieważ jest tam niebezpiecznie. I to właśnie charakteryzuje Chicago i nasz kraj – to my kontra oni. Tak nie można.
Jesteśmy krajem, do którego ludzie przybywają podobno po to, by spełniać swoje, a które jednocześnie nie potrafi zadbać o własnych mieszkańców. Peter to zauważył i stąd jego własna perspektywa. Dodatkowo otoczył się ludźmi, którzy stwierdzili, że jeśli mamy to robić, musimy to zrobić porządnie. Dlatego przed i za kamerą są ludzie różnego pochodzenia etnicznego, zespoły produkcyjne nie składają się wyłącznie z białych osób. Bardzo doceniam, że Peter rozumie, że praca nad serialem czy filmem wymaga współpracy wielu osób. Potrzebował pomocy w opowiedzeniu tej historii i ją otrzymał.
AMC zamówiło od razu dwa sezony Waszego serialu. Czy Panu jako aktorowi daje to większy komfort pracy, gdy wie Pan dokładnie, dokąd zmierza historia i nie zostanie ona nagle ucięta w połowie?
Nakręciliśmy już wszystko, 16 odcinków, które będą rozłożone na dwa sezony. Skończyłem pracę, ale nie mam z tym problemu. Teraz jako jeden z producentów muszę zadbać o to, by serial trafił na inne rynki i ludzie mogli go zobaczyć. Z tym się właśnie zmagamy – trzeba trafić do widzów z informacją, że historia nie kończy się na pierwszym sezonie, że będzie jeszcze jeden. Czuję się bardzo komfortowo z tym, że już wszystko nagraliśmy. Teraz musimy dotrzeć do ludzi, by dowiedzieli się o naszym serialu.
Myśli Pan, że byłby Pan dobrym prawnikiem? To kolejny raz, gdy go Pan gra.
Nigdy się nie dowiem, czy byłbym dobry, ale faktycznie bardzo lubię grać prawników. Grałem też wojskowych i stróżów prawa w różnych stopniach, więc może byłbym też dobrym wojskowym? (śmiech)