George R.R. Martin uważa, że sceny śmierci powinny być ciężkie dla widzów. Czemu "Gra o tron" robi to dobrze?
Agata Jarzębowska
4 czerwca 2022, 11:28
"Gra o tron" (Fot. HBO)
George R.R. Martin nie zgadza się ze stwierdzeniem, że to on w popkulturze zabił najwięcej bohaterów, ale równocześnie uważa, że stworzył lepsze sceny śmierci niż "Gwiezdne wojny".
George R.R. Martin nie zgadza się ze stwierdzeniem, że to on w popkulturze zabił najwięcej bohaterów, ale równocześnie uważa, że stworzył lepsze sceny śmierci niż "Gwiezdne wojny".
"Gra o tron" odniosła ogromny sukces, m.in. dlatego że George R.R. Martin okazał się bezlitosny dla swoich bohaterów i nikt nie był bezpieczny. Ale sam pisarz nie zgadza się z łatką, że to on zabił najwięcej bohaterów w popkulturze. Jest jednak przekonany, że wie, dlaczego to właśnie jego sceny śmierci, jak Krwawe Gody, są dużo lepsze od innych. Choćby od tego, co zaprezentowały "Gwiezdne wojny".
Gra o tron — George R.R. Martin o scenach śmierci
W rozmowie z The Independent George R.R. Martin zauważył, że to wcale nie on zabił najwięcej bohaterów w swoich historiach. Zauważa, że dużo więcej istot zginęło choćby w "Gwiezdnych wojnach".
— "Gwiezdne wojny" zabijają więcej postaci niż ja! W pierwszym filmie z serii "Gwiezdnych wojen" oni wysadzają całą planetę Alderaan, gdzie żyło jakieś 20 miliardów ludzi i oni nie żyją. Ale wiesz co? Nikt o to nie dbał. Wszyscy na Alderaan nie żyją. OK, dobrze. Nie znamy ludzi z Alderaan. Nie czujemy ich śmierci. To tylko statystyka. Jeżeli zamierzasz napisać o śmierci, powinieneś to poczuć.
I właśnie dlatego pisarz uważa, że "Gra o tron" pod tym względem przewyższa "Gwiezdne wojny". Czytelnicy i widzowie faktycznie przeżywali śmierć bohaterów.
— To jest straszny rozdział, on wstrząsa ludźmi. Wywołuje w nich złość, sprawia, że ludzie są smutni. Ludzie rzucali książką o ścianę albo wrzucali ją do kominka. Kiedy to było w telewizji, miało ten sam wpływ na dziesiątki tysięcy, jeżeli nie miliony, ludzi. Według mnie to dobrze. Rozmawiamy tutaj o śmierci!
George R.R. Martin skomentował także dzisiejsze podejście do śmierci w popkulturze, zauważając, że często pomijane są aspekty jej wpływu na życie bohaterów.
— W prawdziwym życiu wszyscy doświadczamy śmierci. Twoi rodzice umierają. Twój najlepszy przyjaciel umiera. Czasami, w naprawdę tragicznych sytuacjach, umierają twoje dzieci albo żona czy mąż. To okropne. To na ciebie wpływa. To wywołuje w tobie złość, smutek. W naszej rozrywce, telewizji, filmach, książkach przez wieki to ewoluowało, śmierć często traktowana jest nonszalancko. Ktoś umiera, mamy zagadkę, detektyw musi rozpracować, kto to zrobił. Nigdy nie zastanawiamy się, kim są te zwłoki, jakie było jego życie… jak to będzie żyć bez niego. Jeżeli mam napisać scenę śmierci, szczególnie dla głównych postaci, chcę, by czytelnik to poczuł. To właśnie moim zdaniem udało się osiągnąć w przypadku Krwawych Godów. Ludzie poczuli tę śmierć.
"Gwiezdne wojny" próbują w serialu "Obi-Wan Kenobi" nadrobić ten brak, prezentując planetę Alderaan. Ale jednak nie mamy co oczekiwać, by to dopisanie wątków wywołało w kimś takie same emocje, jakie wywołały Krwawe Gody. A czy "Ród smoka" wywoła w widzach zbliżone uczucia? Tego dowiemy się już 22 sierpnia.