"Rozmowy z przyjaciółmi" ślizgają się po powierzchni – recenzja serialu na podstawie książki Sally Rooney
Kamila Czaja
3 czerwca 2022, 08:06
"Rozmowy z przyjaciółmi" (Fot. BBC/Hulu)
Jak na tytuł "Rozmowy z przyjaciółmi" niewiele tu zapadających w pamięć konwersacji, a jeszcze mniej międzyludzkich więzi, za które chciałoby się trzymać kciuki.
Jak na tytuł "Rozmowy z przyjaciółmi" niewiele tu zapadających w pamięć konwersacji, a jeszcze mniej międzyludzkich więzi, za które chciałoby się trzymać kciuki.
Prawdopodobnie oczekiwanie, że "Rozmowy z przyjaciółmi" powtórzą sukces "Normalnych ludzi" (naszego serialu 2020 roku), było nieco naiwne. Tak, to kolejna adaptacja książki Sally Rooney, za kamerą ponownie stanął Lenny Abrahamson , a przy scenariuszu znów pracowała Alice Birch (choć warto zauważyć, że tym razem sama Rooney pełniła tylko funkcję producentki, a pozostali reżyserzy i scenarzyści się zmienili w stosunku do ekranizacji sprzed dwóch lat). Jednak fakt, że w "Normalnych ludziach" wszystko zagrało idealnie, niekoniecznie oznaczał, że cud zdarzy się po raz drugi.
Poza tym trudno zignorować fakt, że poprzednio materiał źródłowy był lepszy. Sama nie należę do wielkich fanek tej bestsellerowej autorki, ale powieściowi "Normalni ludzie" mieli pewną intensywność, którą Abrahamson i spółka wydobyli, a dzięki świetnym aktorom i niesamowitej zmysłowości wizualnej formy, wznieśli na wyższy poziom, dzięki czemu tamten serial angażował emocjonalnie i estetycznie. Książkowe "Rozmowy z przyjaciółmi", debiutancka powieść Rooney, tej siły nie mają. Można było się ewentualnie spodziewać, że i tym razem adaptacja przebije oryginał, ale czy była szansa na aż arcydzieło?
Rozmowy z przyjaciółmi to nie Normalni ludzie
Problem w tym, że nawet jeśli racjonalnie obniżyć oczekiwania wobec nowego serialu BBC i Hulu (u nas dostępnego na HBO Max), starać się nie porównywać go z "Normalnymi ludźmi", żeby nie był przegrany już przed startem, to i tak można się "Rozmowami z przyjaciółmi" mocno rozczarować. Dwanaście półgodzinnych odcinków da się wprawdzie obejrzeć całkiem bezboleśnie, tyle że ta bezbolesność wynika z… nijakości. Zwyczajnie nie ma co zaboleć. I jednak naprawdę trudno, mimo powyższych rozsądnych prób potraktowania tego serialu jako osobnego, uciec od myślenia, że "Normalni ludzie" potrafili – w pozytywnym sensie – zaboleć, gdy lęki dorastania dotykające bohaterów niemal udzielały się widzom.
Tyle że tam mieliśmy wyrazistych, intrygujących bohaterów. W "Rozmowach z przyjaciółmi" mamy natomiast Frances (Alison Oliver). To studentka z pisarskimi ambicjami, przyjaźniąca się od lat z Bobbi (Sasha Lane z amerykańskiej "Utopii"), z którą przez jakiś czas była w związku. Dwie młode dziewczyny poznają małżeństwo po trzydziestce: Melissę (Jemima Kirke, "Dziewczyny", ostatnio "Sex Education"), uznaną pisarkę, i Nicka (Joe Alwyn), którego przystojną twarz wszyscy kojarzą, ale który nie odniósł jako aktor zadowalającego sukcesu. Gdyby "Rozmowy z przyjaciółmi" były opowieścią o zawodowych i prywatnych dylematach Melissy oraz o problemach pozornie dobrze radzącej sobie z życiem Bobbi, może pisałabym teraz mniej złośliwą recenzję. Niestety to serial przede wszystkim o Frances, kładący nacisk na jej romans z Nickiem.
Teoretycznie rozumiem, że "Rozmowy z przyjaciółmi" chciały zbudować skomplikowany miłosny trójkąt (miejscami – czworokąt) i pokazać w nim zwłaszcza dwoje ludzi uchodzących za mało ekspresywnych, którzy doskonale się rozumieją, bo oboje mają problem z wyrażeniem głębi swoich emocji. Problem w tym, że naprawdę trudno w tę głębię uwierzyć. Co gorsza, grane przez Oliver i Alwyna postaci wspólnie nie mają chemii. I żaden ogrom jej nerwowości, jego nieśmiałych uśmiechów i słodkich spojrzeń (słanych spod imponujących blond fal), "artystycznych" ujęć ciał splecionych po seksie nie potrafi tego zmienić. Obserwując ten "wielki romans", nudziłam się niemiłosiernie, a serial nigdy nie wydawał mi się tak bliski jak wtedy, gdy Melissa tłumaczyła kochance męża, że Nick jest po prostu "patologicznie bierny".
Rozmowy z przyjaciółmi są zaskakująco nijakie
Według mnie prawie całe "Rozmowy z przyjaciółmi" są właśnie "patologicznie bierne". Niby opowiadają jakąś historię, ale toczy się ona trochę siłą bezwładu. Mamy uwierzyć w miłości, przyjaźnie, dramaty, wewnętrzne konflikty – ale jakoś o to trudno, kiedy mało interesujące postaci prowadzą mało interesujące dialogi, a cała skomplikowana sieć relacji wypada na ekranie dość banalnie. Dotyczy to nie tylko romansu Frances z Nickiem, ale i, "na papierze" tak złożonej, przyjaźni Frances z Bobbi.
W efekcie wszelkie pytania, które serial zdaje się stawiać – czy można równocześnie kochać więcej niż jedną osobę? czy tradycyjne więzi to anachronizm i każdy może budować własny model relacji? czy bardziej ranią słowa czy niedomówienia? czy życiowe trudności składają się na dobrą literaturę? – gdzieś tu majaczą, ale nieszczególnie interesowały mnie odpowiedzi, jakich "Rozmowy z przyjaciółmi" są w stanie udzielić. A przecież niełatwo mnie zniechęcić do serialu, w którym ważny wątek stanowi pisanie, a książki pojawiają się na ekranie często. Tym razem się "udało".
W tej nijakości giną pomniejsze wątki, w których twórcy potrafili "przemycić" coś intrygującego. Relacje Frances ze wspierającą, ale trzymaną przez córkę często poza kręgiem osób wtajemniczonych w najważniejsze sprawy matką (Justine Mitchell) oraz wycofanym, pijącym ojcem (Tommy Tiernan, "Derry Girls"), "kupującym" sobie przelewami prawo do jakiejkolwiek więzi, zostawiają przestrzeń do rozmyślań. A najciekawsze w głównej bohaterce jest to, że wreszcie pokazano na ekranie dobitnie, co przechodzą kobiety zmagające się z endometriozą. Chorobą bardzo powszechną, a równocześnie tak niemedialną, że gdy teraz piszę, Word podkreśla mi to słowo jako nieobecne w słowniku.
Sceny cierpienia w embrionalnej pozycji na łazienkowej podłodze, szpitalna niepewność i poczucie osamotnienia w obliczu badań i diagnoz, wpływ choroby na relacje z innymi i na samoocenę – to cenne, że Rooney i twórcy serialu, poruszyli ten temat. Ale gdy czytam pochwalne artykuły o tym wątku w zagranicznych mediach, towarzyszy mi myśl, że choroba Frances nie powinna być jedynym, co pozowała tę postać zapamiętać, wyodrębnić z tła.
Czy warto oglądać Rozmowy z przyjaciółmi
Kiedy próbowałam podejść do tej bohaterki inaczej, jakoś przejąć się jej historią poza wątkiem endometriozy, tym, co dawało mi jakąkolwiek odbiorczą satysfakcję, nie okazała się empatia. Lepiej sprawdzała się antybohaterska interpretacja. Tropiłam liczne momenty, kiedy w swoim narcyzmie (wprost wypomnianym w którymś momencie przez Melissę) Frances raniła wszystkich wokół, a sama kreowała się przy tym ofiarę. "Rozmowy z przyjaciółmi" faktycznie pozwalają bohaterce dostrzec jej braki, uświadomić sobie, że jej działania i słowa mają konsekwencje. Ale to dostrzeganie trwa tak długo, że łatwo po drodze stracić cierpliwość. Wiele jest zresztą błędów, które najwyraźniej Frances zamierza radośnie popełniać dalej. Na szczęście już bez nas.
I znów: tu pewnie też byłby temat. Adaptacja prozy Sally Rooney sugeruje bowiem, chociaż trzeba sobie to w dużej mierze samodzielnie dopowiedzieć, że dojrzewanie jako zakończony proces nie istnieje. Ludzie trzydziestoparoletni tylko pozornie mają wszystko poukładane, a pojawienie się w życiu Melissy i Nicka dwóch studentek obnaża te pozory. Tyle że ta konstatacja, chociaż pewnie jestem jej grupą docelową, też rozmywa się w banalności całego serialu.
Być może ten tekst brzmi, jakby "Rozmowy z przyjaciółmi" były najgorszym, co widziałam w tej dekadzie. Nie, nie są. Występują tu nieźli aktorzy, gra ładna muzyka, użyto ciekawego montażu, pomysłowo zagrano światłem. I zawsze miło popatrzeć na Dublin (i Chorwację) i docenić, jak te same miejsca w zależności od sytuacji bohaterów wydają się coraz to inne. Mój wyostrzony osąd wynika z tego, że to serial zupełnie niepotrzebny, nudna ekranizacja nieszczególnie ciekawej książki, wynikająca zapewne w sukcesu poprzedniej produkcji o podobnych elementach składowych.
I żeby chociaż ta nuda, takie niespełnione czekanie, aż w życiu bohaterów coś się wydarzy, było świadomym zabiegiem twórców, miało sygnalizować bezsens tego rodzaju pragnień. Ale nie. Raczej próbuje się wmówić widzom, że oto dzieje się coś ważnego – podczas gdy na ekranie powierzchowni ludzie mówią i robią powierzchowne rzeczy.