"Prawnik z lincolna" zabiera nas na przejażdżkę po tajemnicach Los Angeles — recenzja serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
15 maja 2022, 14:03
"Prawnik z lincolna" (Fot. Netflix)
"Prawnik z lincolna", serial od twórcy "Wielkich kłamstewek", próbuje być czymś więcej niż kolejnym serialem prawniczym, jakich widzieliśmy wiele. Udaje się to z różnym skutkiem.
"Prawnik z lincolna", serial od twórcy "Wielkich kłamstewek", próbuje być czymś więcej niż kolejnym serialem prawniczym, jakich widzieliśmy wiele. Udaje się to z różnym skutkiem.
David E. Kelley, twórca "Wielkich kłamstewek", ale też najbardziej kultowych seriali prawniczych, na czele z "Kancelarią adwokacką", "Orłami z Bostonu" i "Ally McBeal", to obecnie jeden z najbardziej zajętych ludzi w telewizyjnym świecie. W ten weekend objawił się ze swoim kolejnym serialem na Netfliksie, gdzie dosłownie kilka tygodni temu debiutowała "Anatomia skandalu", której był producentem. Czy przy takim tempie prac nad kolejnymi produkcjami jest w ogóle możliwe utrzymanie ich wysokiego poziomu?
Kelley, były adwokat, który produkuje mnóstwo seriali już od lat 90., ma na swoim koncie trochę wpadek, na szczęście jednak "Prawnik z lincolna" – serial oparty na książce Michaela Connelly'ego, na podstawie której w 2011 roku powstał już film z Matthew McConaugheyem w tytułowej roli — nie jest jedną z nich. Co nie oznacza od razu, że mamy do czynienia z czymś więcej niż serialem chrupania popcornu.
Prawnik z lincolna – o czym jest serial Netfliksa?
Prawnik Mickey Haller (Manuel Garcia-Rulfo, "Goliath" — przy okazji to też serial Kelleya) znajduje się na rozdrożu. Jego osobiste problemy, na czele z uzależnieniem od leków przeciwbólowych, sprawiły, że z jego prawniczej kariery zostały zaledwie strzępy. Facet zdaje się być już pogodzony z własnym losem, gdy niespodziewanie dostaje drugą szansę od życia i przejmuje kancelarię innego prawnika, który pracował m.in. nad głośną sprawę morderstwa, którego rzekomo dopuścił się znany programista Trevor Elliott (Christopher Gorham, "Covert Affairs").
Do przejęcia kancelarii dochodzi w upiornych okolicznościach – jej poprzedni właściciel został zamordowany strzałem w głowę, a kolejne poszlaki szybko naprowadzają głównego bohatera do konkluzji, że to morderstwo może być w jakiś sposób powiązane ze sprawą Elliotta. I to właśnie będzie główna oś fabularna całej produkcji, choć skoro mamy do czynienia z serialem prawniczym, nie zabraknie tutaj również innych wątków.
Istotne będzie także życie osobiste Mickeya, które – oczywiście – jest wyjątkowo skomplikowane. Jego pierwsza żona, Maggie (Neve Campbell, "House of Cards"), pracuje w prokuraturze i wychowuje ich córkę. Mimo że Mickey stracił prawa rodzicielskie, pozwala mu na spotkania z nią i z czasem coraz bardziej wierzy, że może być z niego jeszcze dobry ojciec. Lorna (Becki Newton, "Jak poznałem waszą matkę), jego druga i również była żona tymczasem pracuje z nim w kancelarii, a właściwie w tym, co z niej zostało. A przy okazji szykuje się do ślubu z jego śledczym. Skomplikowane? Wiadomo, ale przecież bohater serialu nie może mieć prostego życia, to byłoby zbyt nudne.
Prawnik z lincolna to lepsza wersja procedurala
"Prawnik z lincolna", który obok Kelleya współtworzy showrunner Ted Humphrey ("Żona idealna"), wpisuje się w ramy wielu innych produkcji prawniczych, które mieliśmy już okazję widzieć i niczym szczególnym na ich tle się nie wyróżnia. Sam fakt, że główny bohater uwielbia pracować, siedząc na tyłach swojego samochodu, to trochę za mało. Nie ma tu ani krzty szaleństwa znanej ze "Sprawy idealnej", a wcześniej "Żony idealnej", ale też jest ciekawej niż w jednym z miliona prawniczych procedurali, które wydały na świat amerykańskie stacje telewizyjne.
Gdybym miał opisać nowy serial Netfliksa jednym słowem, byłoby to "bezpieczny". Ot, to taki serial, który ogląda się w sumie całkiem nieźle, bo jest dynamiczny, a do głównego bohatera można poczuć sympatię, ale zarazem nie próbuje być niczym więcej. Gdybyśmy mieli zdrapać jego powierzchnię, okazałoby się, że nic pod nią nie ma. Nie musi być to wada, wszyscy lubimy od czasu do czasu obejrzeć coś mniej angażującego, ale szkoda, że akurat za tą produkcją stoi tak duże nazwisko.
Gdyby twórcą "Prawnika z lincolna" był ktokolwiek inny, nie David E. Kelley, mógłbym na tę produkcję spojrzeć łaskawszym okiem. Trochę mi jednak przykro, iż tak uznany twórca, nawet jeśli przeżywa właśnie słabszy okres w swojej karierze, nie było w stanie wykrzesać z materiału źródłowego nic więcej. Ostatecznie jego serial ani trochę nie wybija się ponad netfliksową przeciętność, którą w ostatnich latach zalewa nas ten streamingowy gigant. Jak widać, to jednak wystarcza, by przez co najmniej kilka dni utrzymywać się w topie najpopularniejszych seriali na tej platformie.
Prawnik z lincolna – czy warto oglądać serial?
"Prawnik z lincolna", choć niewątpliwie ma jasno określone główne wątki fabularne, skacze przy okazji po innych, mniej istotnych sprawach, które Mickey otrzymał "w spadku" po swoim zamordowanym znajomym. Skakanie po nich niebezpiecznie przybliża tę produkcję właśnie do poziomu procedurala – rzadko otrzymujemy tu cokolwiek ciekawego, może poza pierwszym odcinkiem, gdy Mickey musi bronić Izzy (Jazz Raycole, "Jericho"), oskarżonej o kradzież kobiety, która zostaje jego szoferem.
No właśnie, skoro już jesteśmy przy tytułowym lincolnie… To element zdecydowanie urozmaicający serial, ale też trudno oprzeć się wrażeniu, że ta częste podróże między sądami i praca w aucie mają służyć jako smaczek, który uczyni z "Prawnika z lincolna" serial godny zapamiętania. Niestety, to tak nie działa, może zadziałałoby przed premierą "W garniturach" czy jeszcze paru innych prawniczych produkcji. Fakt, podróże między kancelarią a jednym czy drugim sądem dodają trochę złudnego poczucia, że serial toczy się w szybkim tempie, ale to tylko trik twórców, który widzowie są w stanie szybko przejrzeć.
Mimo to "Prawnik z lincolna" potrafi wciągnąć i zaangażować w swoją historię, nawet jeśli mamy zapomnieć o niej po chwili. Jeśli ktokolwiek zapyta mnie za miesiąc, o czym było kolejne dzieło, które wypuścił na świat Netflix, pewnie nie będę już pamiętał. Seans upływa jednak szybko, co jakiś czas widzowie dostają zwroty akcji, które skutecznie zatrzymają ich przed ekranem. To serial dobry do binge-watchingu – ten model emisji przykrywa jego wady, oglądając kolejne odcinki co tydzień, pewnie wiele osób szybko by z niego zrezygnowało. Ja jednak bardzo żałuję, że "Prawnik z lincolna" wręcz broni się nogami i rękami, by być czymkolwiek więcej. Jakby umiejscowienie się na półce z napisem "serial do popcornu" było obecnie szczytem ambicji jego twórcy.