"Ozark" stawia na mocne twisty i raz po raz zaskakuje w sezonie 4B — recenzja finałowych odcinków serialu
Marta Wawrzyn
29 kwietnia 2022, 09:01
"Ozark" (Fot. Netflix)
Jeśli czegoś się spodziewacie po finałowym sezonie "Ozark", przestańcie. Sezon 4B zaskakuje aż do końca, udowadniając raz jeszcze, że serial Netfliksa chadzał własnymi ścieżkami.
Jeśli czegoś się spodziewacie po finałowym sezonie "Ozark", przestańcie. Sezon 4B zaskakuje aż do końca, udowadniając raz jeszcze, że serial Netfliksa chadzał własnymi ścieżkami.
Bardzo długą drogę przeszedł "Ozark" od serialu, który usypiał najbardziej nawet cierpliwych recenzentów, do jednej z najlepszych rzeczy, jakie Netflix zrobił (i prawdopodobnie jakie kiedykolwiek zrobi); od pokolorowanej na niebiesko podróbki kultowego "Breaking Bad" do historii, która stanęła na własnych nogach, zaskakując widzów twistami i rozwijając swoje postacie w nieoczywistych kierunkach. Na czele z coraz nam droższą z sezonu na sezon Ruth Langmore (Julia Garner) i Wendy Byrde (Laura Linney), wyrastającą na tutejszego Heisenberga. Czy udało się tę wypakowaną mrokiem opowieść w satysfakcjonujący sposób zamknąć?
Finałowy sezon Ozark stawia na twisty i zaskakuje
Po pierwsze i najważniejsze, finałowe rozwiązania, jakie zapadły w "Ozark" (widziałam przedpremierowo całą siódemkę odcinków), prawdopodobnie prędzej czy później mocno was zaskoczą. Po drugie, jeśli jeszcze myślicie o tym serialu schematami z "Breaking Bad", przestańcie. Wyrzućcie też do kosza fanowskie teorie, jakie krążyły przed sezonem 4B, bo showrunner serialu Chris Mundy zdecydowanie poszedł własną drogą, z jednej strony bardzo długo i powoli budując napięcie, a a z drugiej stawiając nie raz, nie dwa na dość nieoczekiwane zwroty akcji.
Choć sama błyskawicznie zostałam fanką zakończenia "Ozark" jako czegoś, czego ani trochę się nie spodziewałam i co jednocześnie bardzo logicznie wynikło z rozwoju akcji i postaci, odnoszę wrażenie, że zostanie ono odebrane jako polaryzujące. To, co się dzieje, kiedy się dzieje i jak się dzieje w finałowym sezonie serialu Netfliksa, zdecydowanie konwencjonalne nie jest, ale też jest konsekwencją tego, jak zmienili się (a może — jacy zawsze byli, tylko nie do końca chcieliśmy to widzieć?) główni bohaterowie. Kiedy serial startował, traktowaliśmy Marty'ego Byrde'a (Jason Bateman) jak nowego Waltera White'a, Wendy wydawała nam się odpowiednikiem Skyler itp., itd. Potem oboje, ale zwłaszcza ona, zmierzali coraz wyraźniej od everymanów czy też antybohaterów w kierunku czarnych charakterów i zwyczajnie okropnych ludzi, których działania coraz trudniej było usprawiedliwiać.
To, co się dzieje w całym 4. sezonie, jest naturalnym następstwem ich rozwoju i zarazem pokazuje, jak innym serialem od "tradycyjnych" produkcji antybohaterskich jest "Ozark". Dużo mroczniejszym, cięższym, trudniejszym do przełknięcia, także dlatego, że oglądaliśmy, jak dzieci Byrde'ów, Jonah (Skylar Gaertner) i Charlotte (Sofia Hublitz), zamieniają się odpowiednio w miniaturowe wersje rodziców — on zawodowo pierze kasę jak tatuś, a ona topi neurozy w wiadrach wina. A twórcy w żadnym momencie nie słodzą i nikogo nie oszczędzają. To koszmarna, dysfunkcyjna rodzina, gdzie rodzice zdeprawowali swoje dzieci, wciągając je do swojej kryminalnej działalności i mordując pół stanu Missouri.
Ozark — sezon 4B to decyzje i ich konsekwencje
W wywiadach przed premierą powracały dwie kwestie — że to sezon, w którym na pierwszy plan wyjdą sprawy rodzinne i że wszyscy będą musieli dokonać ważnych wyborów i podjąć decyzje, które zaważą na ich przyszłości. Dokładnie tak jest. W obliczu jeszcze większego niebezpieczeństwa i jeszcze bliższej szansy na wyrwanie się na wolność Marty i Wendy zapominają o wzajemnych nieporozumieniach i działają jak zgrana drużyna. Pojawia się pytanie, czy zostaną ze sobą, kiedy to wszystko już się skończy, i pada odpowiedź, która kiedyś by was zdziwiła, a teraz niekoniecznie. Tak samo jest z dzieciakami, które dostają szansę, żeby legalnie uciec z domu. Czy skorzystają? Ile człowieczeństwa w nich jeszcze zostało?
Przed wielkim wyborem staje Ruth, niegdyś małomiasteczkowa kryminalistka, teraz centrum moralne "Ozark". To, czy zdecyduje się dokonać zemsty na Javim (Alfonso Herrera), będzie miało ogromne znaczenie dla dalszego rozwoju fabuły. Ale tak jest ze wszystkim. Wszelkie akcje w tym sezonie mają konsekwencje — i jeśli miałabym powiedzieć, o czym są finałowe odcinki "Ozark", powiedziałabym, że właśnie o tym. Nie tyle o decyzjach, co o ich konsekwencjach. Podobnie jak fani, serial zadaje pytania o kwestie zbrodni i kary, a odpowiedzi, jakich udziela, wydają się wręcz zbyt mroczne, skomplikowane i przewrotne jak na współczesnego Netfliksa.
Jest to też kolejny sezon, który daje ogromne pole do popisu przede wszystkim kobiecym bohaterkom i odtwarzających ich role aktorkom, na czele z Julią Garner i Laurą Linney. Do Krainy Ozark powraca niewidziana od 2. sezonu Rachel (Jordana Spiro), która również dostaje sporo ciekawych rzeczy do zagrania. Zapamiętacie też na pewno Richarda Thomasa jako Nathana, ojca Wendy, stanowiącego znaczną część odpowiedzi na pytanie, dlaczego ona jest, jaka jest. Rodzinny kontekst serialu to nie tylko Wendy, Marty, ich dzieci i prochy Bena, ale też najgorsza możliwa relacja ojca z córką — Nathana z Wendy — zarówno w przeszłości, jak i teraźniejszości.
Finał Ozark i koniec starego dobrego Netfliksa
Oglądając finałową serię "Ozark", tkwiłam gdzieś pomiędzy zachwytem nad tutejszą pokręconą moralnością i niestandardowymi rozwiązaniami, jakie w końcówce wybrali Chris Mundy i spółka, a myślą, że ten serial jest tym, czym chcieliśmy, aby był Netflix. Miejscem, gdzie solidna, ale w sumie przeciętna produkcja z ogromnym potencjałem na więcej dostanie kilka sezonów i zdąży rozwinąć się w perełkę. Miejscem, gdzie o takie tytuły się dba i je promuje. Gdzie kreatywność jest w cenie.
Nie jestem przekonana, że cztery sezony i 44 odcinki zawierają wszystko, co "Ozark" mógłby mieć do powiedzenia. Jakkolwiek powolna nie byłaby akcja w finałowej serii — to zawsze był znak rozpoznawczy "Ozark" — mam wrażenie, że do ostatnich scen finału spokojnie można było dojść jeszcze dłuższą i bardziej widowiskową drogą albo po prostu opowiadać tę historię jeszcze dalej. Sześć, siedem sezonów i 60, 70 odcinków "Ozark" to prawdopodobnie wcale nie byłoby za dużo. Spójrzcie, jak z sezonu na sezon rozwijało się "The Americans". Ale na dzisiejszym Netfliksie mroczniejsze i cięższe seriale dla dorosłego widza to raczej aberracja niż norma. Trzy sezony i kasujemy — czas na coś nowego, błyszczącego i dla młodzieży.
Choć jest za wcześnie, żeby mówić o końcu pewnej ery — przed nami jeszcze na przykład dwa sezony "The Crown" — to jednak wraz z finałami "Ozark" oraz "Grace i Frankie" jest poczucie, że oto stary Netflix gdzieś odchodzi. Bo "Stranger Things", które przeszło drogę od sympatycznego, inspirowanego filmami z dzieciństwa niskobudżetowego serialu do rozdętego blockbustera, to inna bajka. Dziś na Netfliksie przez 365 dni i nocy rządzi rozrywka najpodlejszego sortu, a takie perełki jak finał "Ozark" są wyjątkiem od normy i wspomnieniem jakichś odległych czasów.