"Glee" (4×01): Nie zachwyca mnie to
Marta Rosenblatt
15 września 2012, 12:02
Dawno, dawno temu, kiedy muzyka pop zawierała melodię, Shania Twain śpiewała: "That don't impress me much". I właśnie te słowa są idealnym podsumowaniem "The New Rachel".
Dawno, dawno temu, kiedy muzyka pop zawierała melodię, Shania Twain śpiewała: "That don't impress me much". I właśnie te słowa są idealnym podsumowaniem "The New Rachel".
Wakacje zleciały jak z bicza strzelił, dopiero co psioczyłam na ostatni odcinek 3. sezonu, a już mamy pierwszy odcinek 4. serii i mogę znów wylewać swe żale. Zacznijmy od tego, że w ogóle nie byłam zwolenniczką powstania 4. sezonu. Jednak skoro Ryan Murphy postanowił dalej pogrążać swój flagowy serial zamiast zakończyć go z klasą – jego wola.
Zacznijmy od najsłabszego ogniwa – piosenek. Niestety muzycznie odcinek wypadł marnie. Żadna, ale to żadna piosenka nie zapada w pamięć. Hit lata "Call Me Maybe" grany do znudzenia musiał pojawić się i w "Glee". Wykonanie, delikatnie mówiąc, nie powala na kolana. Nigdy nie sądziłam, że to napiszę, ale wolę oryginał. "Americano"/"Dance Again", czyli debiut Kate Hudson. Myślę, że każdy, kto widział Kate w "Nine", nie był zaskoczony – dziewczyna daję radę (niestety o jej hiszpańskim już tego powiedzieć nie można). Choć szczerze mówiąc jej taniec w porównaniu z popisami Britt i Mike'a wypada raczej blado. "New York State of Mind" – nie było złe, ale do magicznego sporo mu brakuje. "It's Time" – uroczy Blaine w uroczym występie, muzycznie bez fajerwerków. No i "Chasing Pavements", czyli kolejny dowód na to, ze piosenki Adele powinna śpiewać tylko któraś z dwójki Santana/Mercedes.
A jak "The New Rachel" radziło sobie pod względem fabularnym? Średniawo. Rachel w wielkim mieście oglądałam bez emocji, rywalizacja o schedę po Berry też nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Jedynie przesłuchanie do chóru trochę mnie rozruszało. No i nowe twarze. A skoro o nich mowa…
Marley jest naprawdę słodka, umie śpiewać, ma uroczy uśmiech, ale ta ckliwa historyjka w tle? Rozumiem, że przeciętność i brak typowego dla "Glee" przerysowania to klucz do tej postaci. Jake, czyli brat Pucka, to chwyt rodem z telenoweli, ale nie będę się czepiać, bo nie to razi mnie w tej postaci najbardziej. Najbardziej kłuje w oczy gra aktorska, a raczej jej brak. Może i Jacob Artist umie śpiewać, ale grać na pewno nie.
Kitty – skrzyżowanie Santany i Quinn. Jestem na nie. Nie lubię powielania tych samych pomysłów i chodzenia na skróty. A samograj w postaci sukowatej pomponiary jest właśnie dla mnie uosobieniem tych dwóch rzeczy. Poza tym do takich postaci potrzeba aktorki charyzmą, jak na razie Becca Tobin ma jej tyle co paczka gwoździ.
Postać Brody'ego jak dla mnie bez wyrazu. Pewnie dlatego, że "Glee" przyzwyczaiło mnie do mocno przerysowanych i wyrazistych postaci. Cassandra? Tak, tak, po stokroć tak. Ta postać ma ogromny potencjał, czekam na kolejne sceny z Kate Hudson. Właściwie sceny z C. to jedyne , które nie spłynęły po mnie jak po kaczce (no i może jeszcze scena Kurta z ojcem, wreszcie jakieś emocje).
Wade w New Directions? Być może znajdą się jej fani czy osoby utożsamiające się z tą postacią. Jedno jest pewne: będziemy musieli się do Unique przyzwyczaić.
Na plus zasługuje ukazanie szkolnej popularności, czyli czegoś do czego dążyli członkowie chóru przez całe swe uczniowskie życie. Po zdobyciu szkolnej sławy wcale nie jest tak fajnie jak mogłoby się wydawać. Świadomy powrót do bycia loserem – całkiem cwane rozwiązanie, znów mamy status quo. I słusznie, chyba nikt nie wyobraża sobie "Glee" bez "elki".
Choć muszę nadmienić, że kolejne maglowanie przesłania "Glee" trochę męczy. Panie Murphy, wiemy, że glee club to wyjątkowe miejsce, gdzie akceptowane są wszystkie inności: Żydzi, geje, lesbijki osoby transgenderowe, a teraz dziewczyny ubierające się w Walmarcie. Najważniejsza jest przyjaźń, a nie gwiazdorzenie itd., itp. Mam nadzieję, że skoro zostało to tak dobitnie wyłożone w pierwszym odcinku, na kolejny morał sobie poczekamy.
Szczerze mówiąc nie wierzyłam, że scenariuszowo uda się sensownie połączyć Rach w NY i chór w Limie. W "The New Rachel" jakoś to współgrało. Jak to będzie wyglądać w odcinku, w którym będzie się działo trochę więcej? Jestem pełna obaw.
Trudno wyrokować po jednym odcinku, czy 4. sezon się sprawdzi. Jednak można wnioskować, że będzie to ostatnia seria "Glee". Zwłaszcza, że wszystko wygląda na to, iż "czwórka" będzie szła drogą "trójki" i zamiast serialu komediowego będziemy mieli teen dramę, a jest to gwóźdź do trumny tego serialu. Jeśli chciałabym nastoletnich dramatów, oglądałabym seriale CW. "Glee" pokochałam za poczucie humoru, pokręconą konwencję musicalu, przerysowane postaci. Na razie tego nie ma. Może za tydzień?