"Turysta" przenosi klimat jak z "Fargo" na australijskie pustkowia – recenzja serialu z Jamiem Dornanem
Mateusz Piesowicz
24 kwietnia 2022, 13:29
"Turysta" (Fot. BBC)
Tajemniczy mężczyzna, lokalna policjantka i nieco absurdalna intryga, a to wszystko na tle pustynnej Australii. "Turysta" bawi się kryminalnymi schematami i dobrze mu to wychodzi.
Tajemniczy mężczyzna, lokalna policjantka i nieco absurdalna intryga, a to wszystko na tle pustynnej Australii. "Turysta" bawi się kryminalnymi schematami i dobrze mu to wychodzi.
Też czujecie zmęczenie ponurymi historiami kryminalnymi, w których równie mroczne co krajobrazy są tylko problemy głównych bohaterów? "Turysta", 6-odcinkowy serial produkcji BBC, może być na nie dobrą odtrutką. Najnowsze dzieło braci Harry'ego i Jacka Williamsów ("The Missing", "Baptiste") łączy krwistą i pełną zwrotów akcji intrygę z wyrazistymi postaciami i solidną porcją nie tylko czarnego humoru, a efektem jest pulpowa rozrywka, która unika powielania gatunkowych tropów, a przy tym wciąż traktuje siebie i widza w miarę serio.
Turysta to serialowy thriller z nutą absurdu
Wszystko zaczyna się gdzieś na australijskim Outbacku. Bezimienny mężczyzna (Jamie Dornan, "The Fall"), którego pochodzenie zdradza jedynie irlandzki akcent, zatrzymuje się na stacji benzynowej pośrodku niczego. Po krótkiej przerwie na toaletę wraca do samochodu, ale na drodze nie jest już sam. Chwilę później jesteśmy świadkami wydarzeń, które w niejednej historii mogłyby stanowić emocjonującą kulminację, lecz tutaj są ledwie wstępem, bo właściwa opowieść następuje zaraz po nich – gdy nasz bohater budzi się w szpitalu, nie pamiętając, jak się nazywa, czym się zajmuje ani żadnych innych szczegółów ze swojej przeszłości.
Banał? I to jaki! Amnezja głównego bohatera jako podstawowa dźwignia fabularna to wszak chwyt rodem z telenoweli, ale bracia Williamsowie ani przez moment się tym nie przejmują. Przeciwnie, począwszy od zawiązania akcji twisty tylko się mnożą, a historia bynajmniej nie staje się przez nie mniej naciągana. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, przynajmniej dopóki "Turystę" z przyjemnością się ogląda, co nie stanowi problemu aż do ostatnich sekund.
Zasługa to natomiast nie tyle klasycznej w tym wypadku konstrukcji scenariusza (bohater podąża tropem swojej przeszłości, odkrywając kolejne tajemnice), co jego jakości. Wiedząc bowiem, że samymi zwrotami akcji prochu raczej nie wymyślą, twórcy poszli w budowę specyficznego klimatu i postaci, kreując świat inny, niż zwykle spotyka się w tego rodzaju opowieściach. Od palety barw, w której zamiast ciemnych dominują niemal jaskrawe barwy pustyni, przez częste kontrastowanie treści z ciężarem gatunkowym, po nietypowych bohaterów pierwszego i drugiego planu.
Turysta, czyli nie tylko Jamie Dornan bez pamięci
Wśród nich wbrew pozorom najmocniej nie wyróżnia się wcale ten najważniejszy, choć nieznajomemu mężczyźnie niczego brakuje i nie mam tu na myśli ani urody Jamiego Dornana, ani jego gęstej brody. Te wprawdzie atutami są niezaprzeczalnymi, ale jeszcze istotniejsze, że bohater sprawia wrażenie naprawdę zwyczajnego faceta, równie zaskoczonego całą tą sytuacją co my. Bardziej zagubionego niż zdeterminowanego by odkryć prawdę i nie tyle poznającego samego siebie, co kształtującego się na nowo. Jeśli serialowa amnezja może w ogóle wyglądać wiarygodnie, to Dornan (który nadal za rzadko dostaje okazje do przypomnienia, że jest poważnym aktorem) i scenarzyści zrobili w tej kwestii chyba wszystko, co mogli.
O ile jednak pozbawienie głównego bohatera pamięci mocno ogranicza możliwości jego charakterystyki, to "Turysta" nadrabia pod tym względem za sprawą innych postaci. Szczególnie dwóch kobiet – lokalnej policjantki Helen Chambers (Danielle Macdonald, "Niewiarygodne") i niejakiej Luci Miller (Shalom Brune-Franklin, "Line of Duty"). Pierwsza to młoda posterunkowa na okresie próbnym, dla której sprawa anonima z amnezją jest najpoważniejszym wyzwaniem w dotychczasowej karierze zwykłego krawężnika, druga to z kolei kelnerka, która przypadkiem poznaje i pomaga naszemu bohaterowi.
Tyle przynajmniej wiemy na początku, ale jak już wspominałem, twistów tu nie brakuje, podobnie jak postaci, które skrywają jedną, dwie albo dziesięć tajemnic, więc sprawy szybko się komplikują. Co jednak ważne, Helen i Luci nie funkcjonują tutaj wyłącznie w rolach fabularnych wytrychów pozwalających pchnąć akcję naprzód. Obydwie posiadają bowiem całkiem bogatą i szczególnie w przypadku pierwszej z nich nieoczywistą charakterystykę.
Przesympatyczna policjantka, której codzienność obraca się wokół mandatów za przekroczenie prędkości, okropnego narzeczonego Ethana (Greg Larsen) i prób zgubienia kilku kilogramów, to nie tylko naturalna spadkobierczyni Marge Gunderson i Molly Solverson z "Fargo". To też postać, której nie da się z miejsca nie polubić, i której kibicuje się nawet bardziej niż głównemu bohaterowi. To Helen jest naturalnym sercem historii, ostoją normalności w często dalekim od niej świecie i moralnym punktem ciężkości dla nieznajomego mężczyzny, z którym tworzy równie zaskakujący, co zgrany (i zabawny!) duet.
Turysta to miks braci Coen, Pulp Fiction i Australii
Tak, zabawny, bo co też wyróżnia "Turystę" na tle kryminalnej konkurencji, to fakt że cały czas mieszcząc się w granicach gatunku, potrafi się nim świetnie bawić. Raz w surrealistyczny i brutalny sposób (co wywołuje kolejne skojarzenia z twórczością braci Coen), kiedy indziej stuprocentowo ironiczny, a czasem po prostu uroczy, jak to potrafią tylko brytyjskie komedie o mieszkańcach małych miasteczek i ich dziwactwach. Tutaj po prostu przeniesiono je na drugi koniec świata, więc niech was nie zdziwi, gdy w środku dramatycznych wydarzeń usłyszycie któreś z kolei ostrzeżenie o jeździe po ciemku, bo światło samochodów przyciąga ćmy kangury.
A to wciąż nie wszystko, bo "Turysta" ma atrakcji co niemiara. Jest groteskowy australijski kowboj w czerwonym kapeluszu (w którego ze świetnym skutkiem wciela się znany z "W pułapce" Ólafur Darri Ólafsson), a także detektyw z prawdziwego zdarzenia (Damon Herriman, "Mindhunter"). Są mocne tripy po LSD, przedstawiciele miejscowej fauny przyłapani w niedwuznacznych sytuacjach i sceny wyjęte żywcem z filmów Quentina Tarantino. Są absolutnie zachwycające i hipnotyzujące pustynne ujęcia. Są wreszcie twisty tak zakręcone, że po pewnym czasie przestaje się już zwracać uwagę na ich sens, czekając tylko, co jeszcze wymyślą twórcy.
Można twierdzić, że sześć godzin to za długo, że ta historia sprawdziłaby się lepiej jako film i że zwłaszcza w drugiej połowie sezonu staje się aż nazbyt abstrakcyjna. W tym jednak tkwi jego sekret, że nie biorąc siebie w stu procentach poważnie, serial braci Williamsów potrafi sprawić, że gdy już nadchodzą poważne momenty (a nadchodzą), wypadają one bardzo autentycznie i wzbudzają szczere emocje. Nie jestem absolutnie przekonany, czy potrzebujemy kontynuacji (2. sezon jest już zamówiony), choć nie wszystko zostało wyjaśnione, więc jest miejsce na ciąg dalszy. Wiem natomiast, że chętnie wrócę na te pustkowia, a jeszcze chętniej do tych bohaterów.