"Stewardesa" w 2. sezonie wciąż jest błyskotliwa, przewrotna i urocza — recenzja premierowych odcinków
Marta Wawrzyn
23 kwietnia 2022, 15:13
"Stewardesa" (Fot. HBO Max)
W 2020 roku Kaley Cuoco zaskoczyła nas rolą w "Stewardesie", wypakowanym absurdem i czarnym humorem pastiszu serialu szpiegowskiego. I wygląda na to, że to był tylko początek.
W 2020 roku Kaley Cuoco zaskoczyła nas rolą w "Stewardesie", wypakowanym absurdem i czarnym humorem pastiszu serialu szpiegowskiego. I wygląda na to, że to był tylko początek.
W czasach kiedy widzieliśmy już wszystko, przewrotne zabawy konwencją i przekraczanie gatunków jest w cenie jak nigdy dotąd. I choć "Stewardesa" robi to na tyle specyficznie, że nie do każdego trafi, ja zachwyciłam się 1. sezonem i z radością donoszę, że w 2. sezonie serial wciąż ma "to coś", a do tego sprawnie wychodzi poza książkę Chrisa Bohjaliana, z której materiał został już w całości wykorzystany.
Stewardesa sezon 2 — udany powrót hitu HBO Max
Akcja nowych odcinków (niestety, widziałam tylko dwa pierwsze — HBO Max dziękujemy już nie tylko za poopóźniane premiery, ale także za brak screenerów ich własnych seriali dla dziennikarzy) dzieje się mniej więcej rok po wydarzeniach z finału 1. sezonu. Cassie Bowden (Kaley Cuoco) zmieniła wybrzeże i mieszka teraz w Los Angeles, prowadząc nowe, być może lepsze, a na pewno całkiem trzeźwe życie. Ma bardzo stylowe mieszkanie (a w nim nawet poduszki), nową fryzurę, stałego chłopaka, Marco (Santiago Cabrera, "Star Trek: Picard"), a także dorywczą pracę w CIA, gdzie czuwa nad nią niejaki Benjamin (Mo McRae, "Synowie Anarchii"). Jak zauważa jej przyjaciółka Annie (Zosia Mamet), Cassie została jedną z tych osób, które nawet trzymają warzywa w lodówce. Czyli wszystko jest super — na papierze.
Bo że za naszą bohaterką podąża chaos, to już świetnie wiemy i za to zresztą ją pokochaliśmy. Nie jest więc zaskoczeniem, kiedy Cassie wplątuje się w jakąś grubszą międzynarodową aferę, śledząc na zlecenie CIA pewnego tajemniczego człowieka w Berlinie. W grę wchodzą najwyraźniej naprawdę wysokie stawki, bo na oczach naszej stewardesy wybuchają auta, jest ona śledzona, ktoś się pod nią prawdopodobnie podszywa, a końcówka 2. odcinka sugeruje wręcz, że za chwilę może grozić jej realne niebezpieczeństwo. O co w tym wszystkim chodzi?
Trudno oceniać ten wątek na tym etapie — albo wręcz na jakimkolwiek etapie. "Stewardesa" to nie tyle serial szpiegowski, co jego pastisz. Na podobnej zasadzie, co na przykład "Obsesja Eve" w swoich najlepszych czasach, bawi się schematami z męskiego kina, pytając widzów: a co by było, gdyby w tych samych sytuacjach co James Bond wylądowała niepoukładana blondynka? I jako że blondynką jest Kaley Cuoco, o której już wiemy, że czuje się świetnie w tej konwencji, serial nieustannie zaskakuje. Tak, często będąc przy tym dość głupiutki albo niespecjalnie wiarygodny, przynajmniej gdybyśmy mieli go oceniać w kategorii "poważny thriller szpiegowski".
Stewardesa sezon 2, czyli Kaley Cuoco razy kilka
Ale choć "Stewardesa" wiele z kina szpiegowskiego czerpie, włącznie ze stylową oprawą, muzyką, czołówką itp., poważnym thrillerem szpiegowskim absolutnie nie jest — jest przede wszystkim pokręconą fabularnie i złożoną emocjonalnie historią tytułowej bohaterki, opowiadaną w takiej a nie innej konwencji. Będący lekką, bezpretensjonalną rozrywką serial z łatwością przemienia się w coś więcej, kiedy towarzyszymy Cassie w próbach przezwyciężenia traum, poradzenia sobie z alkoholizmem i bycia lepszą wersją siebie. Bohaterka bardziej skomplikowana, "niż wygląda", to największa siła "Stewardesy", co świetnie rozumieją też twórcy i sama Kaley Cuoco, będąca zresztą nie tylko gwiazdą, ale też jedną z producentek serialu.
Zamiana "pałacu pamięci" Cassie w miejsce rodem z "Orphan Black", gdzie spotykają się różne wersje bohaterki, na pierwszy rzut oka wygląda jak strzał w dziesiątkę, stanowiąc dodatkowe pole do popisu dla Kaley Cuoco. I choć nie wierzę, żeby przy obecnej konkurencji "Stewardesa" przyniosła jej zasłużoną nagrodę Emmy, mam wrażenie, że 2. sezon pozwoli uwierzyć w jej umiejętności aktorskie największym niedowiarkom. Jeśli pozostał jeszcze ktokolwiek, kto myśli, że Cuoco zaczyna się i kończy na pozbawionej nazwiska Penny z "Teorii wielkiego podrywu".
Specyficzny urok Cassie, połączony z całą jej problematycznością i łatwością, z jaką pakuje się w kłopoty, to jedna z najlepszych rzeczy w "Stewardesie". Kiedy fabuła robi się tak bzdurna, że łapiemy się za głowę i zaczynamy się zastanawiać, "co my w ogóle oglądamy" — a takich momentów nie brakowało w 1. sezonie, więc pewnie nie zabraknie i teraz — zostajemy przy tym serialu właśnie dla niej. Lubimy ją, kibicujemy jej, chcemy, żeby przepracowała swoje traumy, i zazdrościmy jej przyjaciół. O ile serial w dużym stopniu spoczywa na barkach Cuoco, muszę przyznać, że prawdziwą przyjemnością jest dla mnie oglądanie jej scen z Zosią Mamet — chemia w tym duecie jest przecudowna i nie tylko obie aktorki mają świetny timing komediowy, ale też Cassie i Annie wydają się być dosłownie zsynchronizowane ze sobą.
Stewardesa — 2. sezon to także Sharon Stone
Oprócz nowej głównej miejscówki, czyli Los Angeles, mamy też nowe twarze. Po dwóch odcinkach najbardziej zapada w pamięć komiczka Mae Martin ("Feel Good") w roli Grace, koleżanki Cassie z pracy, która może nas jeszcze zaskoczyć. Choć mam nadzieję, że będzie to innego rodzaju zaskoczenie, niż zasugerował serial. Mo McRae na razie nie zdążył zrobić na mnie wrażenia jako Benjamin, bardzo małe rólki miały też póki co Cheryl Hines ("Pohamuj entuzjazm") czy Margaret Cho ("Drop Dead Diva"). Ale wszystko przed nami, włącznie z występem Sharon Stone w roli matki Cassie i słynnym już policzkiem, o którym Cuoco opowiadała w mediach.
Wszystko wskazuje na to, że HBO Max nie popełniło błędu, kontynuując produkcję, która miała być jednorazowym strzałem — serialem limitowanym, szykowanym raczej jako ciekawostka niż hit nominowany do Emmy i przedłużany na kolejne sezony. "Stewardesa", jako błyskotliwy miks campowego thrillera szpiegowskiego, komedii i dramatu, sprawiała i sprawia mnóstwo frajdy, zapewniając co tydzień ucieczkę od rzeczywistości. Czy spełni też nasze nadzieje jako ambitniejsza historia o nieoczywistej bohaterce kobiecej, konfrontującej się z trudną przeszłością? To pokażą kolejne tygodnie. A na razie miło widzieć Cassie z powrotem.