"Better Call Saul" pyta, kto tu jest wilkiem, a kto owcą – recenzja pierwszych odcinków 6. sezonu
Mateusz Piesowicz
19 kwietnia 2022, 20:48
"Better Call Saul" (Fot. AMC)
"Better Call Saul" wróciło, od razu przypominając, o jaką stawkę toczy się gra. Dwie godziny wystarczyły, żeby napięcie wzrosło do maksimum, a to przecież dopiero początek. Spoilery.
"Better Call Saul" wróciło, od razu przypominając, o jaką stawkę toczy się gra. Dwie godziny wystarczyły, żeby napięcie wzrosło do maksimum, a to przecież dopiero początek. Spoilery.
Krawaty. Morze krawatów. Od klasycznych czarno-białych, przez coraz bardziej wzorzyste, aż do kolorów tak jaskrawych, że od razu zdradziły przed nami tożsamość właściciela tejże garderoby. Nie może być bardziej oczywistego sygnału, że wracamy do świata "Better Call Saul" – serialu, którego bohater porusza się wprawdzie głównie po obszarze moralnej szarości, ale nawet tam mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Nie inaczej było w dwóch pierwszych odcinkach 6. sezonu, choć nadal najjaśniejszym blaskiem błyszczał tu ktoś inny.
Better Call Saul sezon 6 – co u Jimmy'ego i Kim?
Piszę "nadal", w razie gdybyście przez dwa lata przerwy w emisji zapomnieli, że Jimmy (Bob Odenkirk) już od dłuższego czasu odgrywał w swoim serialu co najwyżej jedną z głównych ról, a od niedawna znalazł się całkowicie w cieniu szanownej małżonki. Otwierające finałową odsłonę historii odcinki "Wine and Roses" i "Carrot and Stick" potwierdziły zatem to, co widzieliśmy już pod koniec poprzedniego sezonu – "Better Call Saul" stało się serialem, w którym rządzi Kim Wexler (Rhea Seehorn). Tylko czy jest to powód do radości?
Z jednej strony bez wątpienia tak. W końcu patrząc na ewolucję, jaką przeszła ta bohaterka, można się tylko uśmiechnąć, wspominając jej początki. Z drugiej, miejsce, w którym aktualnie się znajduje, a nade wszystko postawa, jaką przy tym prezentuje, mogą wzbudzać bardzo ambiwalentne odczucia. Dokładnie takie, jakie z biegiem czasu coraz wyraźniej malowały się na twarzy Jimmy'ego, gdy ten najpierw wysłuchiwał planów Kim, a potem obserwował entuzjazm, z jakim wcielała je ona w życie. Entuzjazm, który mógł wydać mu się znajomy, bo z pewnością sam go nieraz odczuwał, chociaż zasadne jest pytanie, czy w jego przypadku był on aż tak daleko posunięty.
Bo powiedzieć, że Kim dobrze się bawi, jak wtedy gdy wspólnie z Jimmym wrabiała niczego niespodziewających się naiwniaków w zakup horrendalnie drogiej tequili, to zdecydowanie za mało. Stwierdzić, że dostrzega okazje i sprytnie je wykorzystuje, to też niedopowiedzenie. Nie, ona tych okazji szuka, a jeśli ich nie ma, sama je kreuje. Początkowo niechętna, choć od zawsze bardzo utalentowana uczennica nie tylko dostrzegła wartość w naukach mistrza przekrętów, ale też przerosła go pod względem umiejętności, chłodnego wyrachowania i bezwzględności, w szybkim tempie posuwając się w realizacji jego planów dalej niż on sam. Czyli co, Saul Goodman jest kobietą?
Better Call Saul – Saul Goodman, czyli kto?
Na pewno nie jest to myślenie pozbawione podstaw, o czym mogliśmy się przekonać, obserwując dwa kompletnie różne oblicza Kim. Pierwsze, gdy jako pochłonięta sprawami pro bono prawniczka ratowała z opresji niewinnego dzieciaka i innych niemających środków na sprawiedliwe potraktowanie przed sądem, oraz drugie, gdy jako twórczyni "katedry sprawiedliwości" snuła plany na rozwój marki znanej jako Saul Goodman. Tylko po to, żeby sfinansować swoją "dzienną" działalność? A może jednak trochę dla własnej satysfakcji?
Odpowiedź na to pytanie jest w gruncie rzeczy kluczowa dla rozstrzygnięcia nie czy, ale w jakim stopniu Kim jest już tutejszym Walterem White'em i czy jeszcze istnieje przyszłość, w której wszystko dobrze się dla niej kończy. Na ten moment niestety coraz trudniej sobie ją wyobrazić, bynajmniej nie ze względu na wrabianie Howarda Hamlina (Patrick Fabian) w narkomanię, bo chyba zgodzimy się, że facet jeżdżący autem z rejestracją "NAMAST3" to nie jest ktoś, nad kim powinniśmy się litować. O wiele bardziej niepokojące jest podejście bohaterki, przy którym nawet Jimmy McGill wychodzi na porządnego gościa, preferującego metodę marchewki zamiast kija, a nawet współczującego swoim dawnym ofiarom.
A że ci, w tym przypadku małżeństwo finansowych oszustów Kettlemanów znane z 1. sezonu, niekoniecznie na współczucie zasługują? To go przecież w żadnej mierze nie wyklucza. Ba, może wręcz świadczyć o ludzkich odruchach, oddzielających "porządnego" oszusta od pozbawionego wszelkich skrupułów. Nietrudno zgadnąć, do którego bliżej bez mrugnięcia okiem grożącej oszołomionemu Craigowi (Jeremy Shamos) i zapłakanej Betsy (Julie Ann Emery) Kim. Jasne, stykając się w sądzie z prawdziwymi tragediami, ma prawo gardzić ludźmi takimi jak tych dwoje. Ale między pogardą a samodzielnym wymierzaniem kary i czerpaniem z tego widocznej satysfakcji jest jeszcze sporo przestrzeni. Przypuszczalnie gdzieś w niej wylądowały, razem z przedziurawionym przez kule kubkiem, sentymenty naszej bohaterki. I to jest już prawdziwy powód do niepokoju.
Better Call Saul, czyli wielka meksykańska draka
O ile tak jak można się było spodziewać, wątek Jimmy'ego i Kim w pierwszych odcinkach możemy uznać za wyczerpujący emocjonalnie, to większe napięcie towarzyszyło jednak scenom przypisanym do drugiej połowy serialowej historii. Mowa zwłaszcza o tych rozgrywających się za południową granicą Stanów, gdzie łatwego życia nie ma Nacho (Michael Mando). Choć w sumie patrząc na jego położenie, powinien się cieszyć, że wciąż jeszcze w ogóle jakieś ma.
Próbujący rozpaczliwie wyplątać się z przestępczego biznesu bohater znalazł się wszak w bardzo nieprzyjemnej sytuacji, gdy jedna strona konfliktu chce go żywego, żeby wyciągnąć z niego informacje, a druga pragnie takiego rozwiązania za wszelką cenę (w tym życia swojego kreta) uniknąć. Dodajcie do tego przebywanie na terenie Salamanków, brak jakiejkolwiek pomocy i wściekłego jak diabli Lalo (Tony Dalton), a paranoja Nacho okaże się jak najbardziej wskazana, koniec końców udzielając się oglądającym.
A wszystko to rzecz jasna w stylu, do jakiego twórcy serialu, Vince Gilligan (reżyserujący drugi odcinek) i Peter Gould (scenarzysta pierwszego), dobrze nas przyzwyczaili. Sprawy toczyły się więc spokojnie, żeby nie powiedzieć wolno, a mnóstwo miejsca poświęcono pozornie mało atrakcyjnym zajęciom. Zapoznawanie nas z dokładną topografią motelu Ocotillo i okolic jednak nie tylko odraczało nieuchronną konfrontację, lecz pozwalało ocenić sytuację jako bez mała beznadziejną, podkreślając przy okazji wysoką stawkę. Tak dużą, że nawet Gus Fring (Giancarlo Esposito) wydawał się niepewny następnego ruchu.
Better Call Saul podkręca emocje w 6. sezonie
Jak dokładnie będzie on wyglądał, możemy przypuszczać tylko w części – konkretnie w tej zawierającej Mike'a (Jonathan Banks), który zdecydowanie nie ma ochoty zostawiać Nacho na pastwę losu i meksykańskich zabijaków. Konsekwencje przewidzieć jednak równie trudno, jak odgadnąć wciąż pozostającą wielką zagadką przyszłość Kim Wexler, może poza faktem, że raczej próżno jej szukać w ociekającym tandetnym bogactwem życiu Saula Goodmana. Uwierzę we wszystko, ale w Kim pozwalającą zamontować w swoim domu złotą toaletę? Nie i jeszcze raz nie.
Co z kolei prowadzi nas prostą drogą do wniosku, z którego zdajemy sobie sprawę od dawna i równie długo staramy się od siebie odsunąć, szukając brzmiącej rozsądnie alternatywy. Może Jimmy zrobi coś, żeby celowo odepchnąć od siebie Kim dla jej bezpieczeństwa? Może ona w końcu się przestraszy i sama ucieknie? Wszystko brzmi lepiej od rozwiązania ostatecznego, ale przecież nikomu nie trzeba tłumaczyć, że to staje się coraz bardziej prawdopodobne z każdym kolejnym odcinkiem. Na spokojne tygodnie (a właściwie miesiące, bo przypominam, że ten sezon został podzielony na dwie części – drugą połowę odcinków zobaczymy w lipcu i sierpniu) nie mamy więc co liczyć. Zostaje ściskać kciuki, żeby pewien bardzo znaczący korek po tequili w rzeczach Jimmy'ego/Saula okazał się pamiątką po straconej szansie na inne życie, nie po najbliższej osobie.