"Hell on Wheels" (2×01-05): Dokąd ta kolej?
Agnieszka Jędrzejczyk
13 września 2012, 18:04
Jedyny rasowy western w serialowej ramówce wystartował z 2. sezonem miesiąc temu. Teoretycznie powinien już rozpędzić się na dobre, ale wydaje się, jakby ciągle miał pod górkę. Kolej daleko jeszcze nie zajechała. Spoilery.
Jedyny rasowy western w serialowej ramówce wystartował z 2. sezonem miesiąc temu. Teoretycznie powinien już rozpędzić się na dobre, ale wydaje się, jakby ciągle miał pod górkę. Kolej daleko jeszcze nie zajechała. Spoilery.
Zacznijmy od tego, że premierowy odcinek 2. sezonu – "Viva La Mexico" – ustanowił prawie zupełnie nowe reguły gry. Abstrahując od Bohannona, który po tragicznej w skutkach decyzji zamordował niewinnego człowieka i w ramach półświadomej autodestrukcji zaczął rabować pociągi na kolei Duranta, w osadzie nastąpiła prawie całkowita zamiana miejsc.
Elam nie jest już popychadłem, ale bezpośrednim człowiekiem Duranta, w efekcie czego jego czarnoskórzy towarzysze nie chcą mieć z nim już nic wspólnego, a biali pracownicy akceptują wyłącznie jego przypięty do pasa rewolwer. Lily została partnerką w biznesie i aktywnie pomaga Durantowi w budowie kolei, przy okazji z nim sypiając. Sean i Mickey nieźle się dorobili i teraz – zamiast dawać sobą pomiatać – prowadzą legalny interes kolei i mniej legalną protekcję burdelu. Uzależniony od alkoholu pastor sięgnął kompletnego dna – kościół prowadzi teraz jego córka, podczas gdy pastor śpi gdzie popadnie i żebrze o każdą kropelkę trunku. Do tego Eva ułożyła sobie życie o boku odmienionego pana Toole'a, a choć nadal kocha Elama, trwa w pozbawionym miłości małżeństwie dla poczucia bezpieczeństwa. Na koniec mamy jeszcze Szweda, który po straceniu łask upadł tak nisko, że teraz czyści obóz z martwych ciał i opróżnia napełnione nocniki. I to – wszystko powyższe – najlepiej obrazuje problem, jaki mam z 2. sezonem "Hell on Wheels".
Serial w zasadzie obrócił się o 180 stopni i momentami strasznie trudno rozpoznać w nim tę samą historię. Niemal wszyscy bohaterowie zostali postawieni w zupełnie nowych sytuacjach, co w większości przypadków sprawia wrażenie zbyt pośpiesznego i wręcz ukształtowanego na siłę. Już w poprzednim sezonie miałam problem z uwierzeniem w cudowną odmianę pana Toole'a, którego nagła pokora i wyrozumiałość wzięła się praktycznie z kosmosu – bo nigdzie wcześniej jej nie zauważyłam. Tymczasem drugi sezon nie tylko każe mi wierzyć, że pan Toole zupełnie normalnie przechodzi do porządku dziennego z faktem, że jego żona jest w ciąży z innym mężczyzną, ale że takie same "nagłe" przypadki są całkowicie normalne również w przypadku innych, ważniejszych, postaci. Dla przykładu sam Bohannon – wraca do pracy na kolei po tym, jak Durant ratuje go przed egzekucją, ale bunt pracowników wściekłych o to, że okradał ich z wypłat jest tylko zarysowany.
Eva, teraz zamężna, nie napotyka żadnych przykrości ze strony osób, które mogły pamiętać ją jako prostytutkę. Nikt nie robi też problemów Lily, która stała się prawdziwą kobietą biznesu, zupełnie wyłamując się z przyjętych w społeczeństwie ram (nawet chodzi w spodniach). Nie chodzi o to, że mi się to nie podoba, ale brakuje mi tej historii detali, które bez zawahania usprawiedliwiałyby taki stan rzecz. Tymczasem historia idzie do przodu, a ja muszę się zmuszać do ignorowania niedociągnięć fabularnych. A szkoda.
Ale to nie wszystko, czym 2. sezon jeszcze mnie nie zachwycił. Jesteśmy już na półmetku, a tymczasem wciąż nie do końca wiadomo, o czym w tym roku "Hell on Wheels" chce nam opowiedzieć. Poprzednio była to historia o Bohannonie, który zatrudnia się na budowie w celu odnalezienia morderców jego żony i syna; o bezwzględnych ambicjach Duranta, odnajdywaniu nowej tożsamości przez Lily, drodze ku wolności Elama i innych ciekawych rzeczach. Tym razem fabuła serialu stosunkowo się rozmywa.
Choć hasłem przewodnim tego sezonu jest "Still fighting, still searching, still raising hell", jeśli już, to na razie dostajemy walki (genialna sekwencja strzelaniny w "The Railroad Job"), bo ani szukania, ani podnoszenia piekła jeszcze nie widać. Wydaje się, że Bohannon zupełnie zapomniał nie tylko o swojej nieszczęśliwej pomyłce z finału poprzedniego sezonu, ale o szukaniu winnych w ogóle. Mam też wrażenie, że jego samego jest w serialu znacznie mniej. Kolej jakoś idzie do przodu, ale wątek ze stojącym na przeszkodzie plemieniem Siuksów czai się tylko gdzieś na obrzeżach. W miejscu stoją również relacje pomiędzy postaciami, a o jakiejkolwiek bliskości pomiędzy Lily a Bohannonem mogliśmy przez te pięć odcinków zapomnieć.
Jednak wśród wszystkich nieszczęsnych wad gotuje się jedna rzecz, która zaostrza mi apetyt na więcej. Szwed – zdegradowany, zapomniany i mściwy – zaczyna powoli pokazywać, że jego niska pozycja ma być tylko tymczasowa. Wchodząc w dziwną przyjaźń z pastorem, którym może manipulować na prawo i lewo, szykuje się na "wojnę", która rzeczywiście może zgotować wszystkim piekło. Uwielbiam Christophera Heyerdahla w tej roli, świetnie sprawdza jako mąciciel z niecnymi celami, któremu ciekawy akcent i złowieszczy uśmiech dodają zdecydowanie złowieszczego charakteru. Mam nadzieję, że rozwinięcie tej historii będzie odpowiednio mocne, bo powolne tempo, jakim buduje napięcie zaczyna być lekko nużące.
Wyjdzie teraz na to, że 2. sezon "Hell on Wheels" na razie mi się nie podoba, a to nie do końca prawda. Bardzo lubię ten serial, głównie ze względu na typowo westernową stylistykę, i nie mam jeszcze powodów, by się z nim rozstawać. Bohaterowie nie przestali być ciekawi, tylko czekają jeszcze, aż dostaną coś sensownego do roboty, a fabuła, choć wolna i dziurawa, zaczyna iść w jakimś kierunku. Szkoda tylko, że to już 5. odcinek – można to było zmieścić wcześniej i nie marnować cennego czasu. Oby przez kolejnych pięć było w końcu lepiej.