"W 80 dni dookoła świata" to wycieczka, a nie wyprawa – recenzja nowego serialu z Davidem Tennantem
Mateusz Piesowicz
4 kwietnia 2022, 17:42
"W 80 dni dookoła świata" (Fot. BBC)
Gotowi na kolejną podróż w towarzystwie Phileasa Fogga? Najnowsza adaptacja klasycznej powieści przygodowej ma międzynarodowy rozmach, ale czy oferuje coś ponad to?
Gotowi na kolejną podróż w towarzystwie Phileasa Fogga? Najnowsza adaptacja klasycznej powieści przygodowej ma międzynarodowy rozmach, ale czy oferuje coś ponad to?
Od najsłynniejszej hollywoodzkiej ekranizacji z lat 50., przez późniejsze, mniej lub bardziej przypominające oryginał filmowe wersje, po animacje, musicale, przedstawienia sceniczne i wiele innych. Prawdopodobieństwo, że nawet nie znając powieści autorstwa Juliusza Verne'a, zetknęliście się w jakiejś formie z historią przemierzającego świat XIX-wiecznego angielskiego arystokraty, jest bardzo duże. Czy w takim razie warto w ogóle interesować się serialowym "W 80 dni dookoła świata"?
W 80 dni dookoła świata wg powieści Verne'a
8-odcinkowy serial, który w Polsce pokazuje CANAL+, to jak przystało na jego tytuł, produkcja przekraczająca granice. Przy jej powstaniu uczestniczyły telewizje m.in. z Francji (France 2), Niemiec (ZDF), Włoch (RAI) i Wielkiej Brytanii (BBC), zdjęcia kręcone były choćby w Rumunii czy RPA, obsada to międzynarodowe towarzystwo, a dodatkowego splendoru dodaje fakt, że autorem tematu muzycznego jest sam Hans Zimmer. Twórcy serialu – Caleb Ranson ("Distant Shores") i Ashley Pharoah ("Life on Mars") – mieli więc w rękach wszelkie narzędzia, żeby przerobić znaną historię na coś wyjątkowego. Udało się połowicznie.
Nowe "W 80 dni dookoła świata" nie zmienia fundamentalnych założeń oryginału. Głównym bohaterem jest zatem Phileas Fogg (David Tennant, "Doktor Who"), który zainspirowany artykułem prasowym i z ambicją podrażnioną przez kolegów z londyńskiego klubu dla dżentelmenów, zgadza się na zakład, którego stawką jest 20 tysięcy funtów. Aby wygrać, musi odbyć podróż dookoła świata, udowadniając, że jest to możliwe w ciągu 80 dni. Teoretycznie nic prostszego, ale są dwa problemy.
Po pierwsze, mamy 1872 rok, co nawet mimo epoki szybkiego postępu zdecydowanie utrudnia podróżowanie. Po drugie i jeszcze istotniejsze, Fogg jest prawdopodobnie ostatnią osobą, którą można by posądzać o duszę podróżnika i awanturnika, co przy takim wyzwaniu wydaje się absolutnie niezbędne. Flegmatyczny angielski dżentelmen, który od 20 lat spędza całe dnie w towarzystwie takich samych jak on arystokratów, gotowanej wołowiny i zupy windsorskiej, wygląda raczej na kogoś, kto o śmiałych wyczynach przeczyta w gazecie, zbywając je pogardliwym komentarzem, niż sam będzie ich bohaterem. Ale może pozory mylą?
W 80 dni dookoła świata – co zmieniono w serialu?
Chociaż my od początku wiemy, że za postępowaniem Fogga kryje się jakiś ukryty motyw, grono osób, które mają w sobie choć odrobinę wiary, że mu się uda, nie jest duże. Konkretnie znajduje się w nim jedna kobieta, niejaka Abigail 'Fix' Fortescue (Leonie Benesch, "Babylon Berlin"), autorka wspomnianego wyżej artykułu, a zarazem córka wydawcy "The Daily Telegraph", która chce podróż relacjonować i pokazać ojcu (Jason Watkins, "The Crown"), że nie da się wcisnąć w XIX-wieczne konwenanse dotyczące kobiet.
Znacznie mniej zapału ma drugi ze współtowarzyszy wielkiej wyprawy Fogga, jego przypadkowy służący Jean Passepartout (Ibrahim Koma, "Jedyny świadek"), Francuz o równie barwnej, co niejasnej przeszłości, dla którego motywacją z pewnością nie jest bzdurny zakład dwóch bogatych Anglików. A co jest, dowiadujemy się na przestrzeni kolejnych odcinków, które jak już z pewnością zdążyli zauważyć czytelnicy książki, nie trzymają się oryginału zbyt wiernie, dopasowując go i do wymagań odległej od XIX-wiecznego społeczeństwa współczesnej telewizji, i do oczekiwań widza.
Nie chodzi tu tylko o różnice najbardziej rzucające się w oczy, a więc zamianę ścigającego Fogga detektywa Fixa na towarzyszącą mu pannę Fix (inspiracji dla niej można dopatrzyć się w Nellie Bly, amerykańskiej dziennikarce, która w 1889 roku odbyła podróż dookoła świata w 72 dni) czy uczynienie Passepartouta czarnoskórym człowiekiem wielu, również podejrzanych talentów. Te wydają się akurat całkiem trafione, skutecznie uwspółcześniając historię i nadając relacjom między postaciami większej dynamiki. Szkoda, że tego samego nie da się powiedzieć o zmianach, które poczyniono w planie podróży Fogga.
Te wprawdzie całą opowieść nam urozmaiciły, ale niekoniecznie w sposób, którego byśmy od historii przygodowej oczekiwali. Bo co z tego, że każda z ośmiu serialowych godzin to zupełnie inne miejsce, okoliczności i przeszkody czyhające na bohaterów, skoro większość z nich jest najzwyczajniej… nudnawa. Nie mam wcale do scenarzystów pretensji o wprowadzanie do fabuły mniej lub bardziej absurdalnych atrakcji dla podkręcenia dramaturgii czy splatania losów podróżników z postaciami historycznymi (m.in. Jane Digby czy Bass Reeves) – wręcz przeciwnie, liczyłem w tym względzie na ich jak największą inwencję. Rozczarowujące jest to, że w większości przypadków poszli na łatwiznę, obierając najbardziej oczywiste rozwiązania.
Wbrew pozorom, które kazałyby postrzegać tę ekranizację jako odważną i nowatorską, jest więc nowe "W 80 dni dookoła świata" obliczone na jak najmniejsze ryzyko. Afery, w które wplątuje się trójka bohaterów, znajdują proste rozwiązania, ich relacje są wyrysowane od linijki i niewiele w nich miejsca na autentyczne emocje, nawet proszące się o komentarz historyczne realia sprowadzane są do banału lub niemal całkowicie zbywane (o ile czegoś nie przegapiłem, kolonializmowi poświęcono jeden krytyczny dialog). Nie oczekując od serialu cudów, można było zakładać, że pójdzie on w ślad za oryginałem przynajmniej w podstawowej kwestii, śmiało zapuszczając się na niezbadane terytoria. Zamiast tego dostaliśmy garść naiwnych rozwiązań i mnóstwo niewykorzystanych szans.
W 80 dni dookoła świata to tylko prosta rozrywka
O ile jednak można w jego przypadku zapomnieć choćby o pozorach nowatorskiego podejścia, lepiej wypada serialowe "W 80 dni dookoła świata", gdy potraktujemy je wyłącznie jako eskapistyczną rozrywkę. Fogg i jego towarzysze podróżują na wszelkie możliwe sposoby, mierzą się zarówno z siłami natury, jak i nie tak potężnymi, ale równie uciążliwymi ludzkimi przeciwnikami, przemierzają pustynie, oceany i metropolie, a po drodze zyskują wobec siebie nawzajem szacunek, stopniowo odkrywając własne sekrety.
Swoje robi tu obsada na czele ze wspaniałym jak zawsze Davidem Tennantem, który okazał się perfekcyjnym Phileasem Foggiem, ale i partnerujący mu Ibrahim Koma i Leonie Benesch sprawdzają się bardzo dobrze. Na tyle, że szybko zaczyna się żałować, że scenariusz nie daje im więcej do okazji do pokazania umiejętności, doprowadzając do błahych konkluzji większość intrygujących spraw, jak podważane męskości Fogga, emancypacja panny Fix czy różne oblicza rasizmu względem Passepartouta, i skupiając się na tych bezpiecznych. Wszystko poprawnie, wszystko ładnie (poza kiepskim CGI, które twórcy starają się ukryć, tnąc gdzie się da), wszystko bardzo letnio i w sam raz do niedzielnego obiadu.
Co zresztą CANAL+ doskonale zrozumiał, emitując premierowe odcinki (po dwa tygodniowo) właśnie w niedzielę o 13:00. Pora w sam raz na nienachalną historię przygodową, którą obejrzy się bez większych emocji i przejdzie do następnej. A ta czeka nie tylko w kolejnym odcinku, ale też w 2. sezonie, który zamówiono jeszcze przed premierą serialu. Sądząc po zakończeniu, twórcy mogą szykować coś w rodzaju antologii eksplorującej verne'owski świat – oby tym razem od jego autora wzięli nie tylko same pomysły, ale i duszę śmiałego odkrywcy.