"Kulawe konie" udanie mieszają groteskę ze szpiegowskim thrillerem – recenzja serialu Apple TV+
Nikodem Pankowiak
3 kwietnia 2022, 13:26
"Kulawe konie" (Fot. Apple TV+)
Choć seriali szpiegowskich w ostatnich latach w telewizji nie brakowało, to "Kulawe konie" — nowa produkcja Apple TV+ — wyróżniają się na tle konkurencji swoim podejściem do tematu.
Choć seriali szpiegowskich w ostatnich latach w telewizji nie brakowało, to "Kulawe konie" — nowa produkcja Apple TV+ — wyróżniają się na tle konkurencji swoim podejściem do tematu.
Ofensywa Apple TV+ trwa w najlepsze. Po serialach z Jennifer Aniston, Chrisem Evansem, Jaredem Leto czy Samuelem L. Jacksonem przyszła pora na serial z kolejnym hollywoodzkim nazwiskiem w obsadzie – tym razem jest to Gary Oldman ("Czas mroku"). Na szczęście "Kulawe konie" – produkcja, która została zapowiedziana już w 2019 roku, a dopiero teraz doczekała się premiery – to znacznie więcej niż tylko nagrodzony Oscarem aktor w jednej z głównych ról.
Kulawe konie — o czym jest serial Apple TV+?
Serial oparty został na opublikowanej pod tym samym tytułem książce Micka Herrona, a wrażenie robić mogą nie tylko nazwiska w obsadzie, ale także twórców serialu. Twórcą i autorem scenariusza serialu jest Will Smith — nie, nie ten od policzka wymierzonego Chrisowi Rockowi na Oscarach, a człowiek odpowiedzialny za scenariusze jednych z najlepszych odcinków mojego ukochanego "Veepa" — a wśród producentów znajdują się m.in. Ian Canning i Emile Sherman, obaj odpowiedzialni za produkcję "Jak zostać królem" i "Psich pazurów", oraz Graham Yost, twórca "Justified".
Choć to przede wszystkim nazwisko Oldmana w obsadzie może robić wrażenie, jego bohater nie jest – przynajmniej w dwóch udostępnionych do tej pory odcinkach – najważniejszym bohaterem serialu. Większość historii obserwujemy z perspektywy Rivera Cartwrighta (Jack Lowden, miniserial BBC "Wojna i pokój"), młodego i dobrze rokującego agenta MI5, który przez kosztowny błąd podczas jednej z operacji zostaje zesłany do Slough House – swego rodzaju czyśćca dla agentów. W Slough House życie płynie wolno, a jego szef, Jackson Lamb (w tej roli Oldman) liczy na to, że jego podwładni sami zaczną rezygnować z pracy, sfrustrowani wszechogarniającą nudą.
Ale oczywiście nuda dość szybko się kończy, bo choć sam koncept obserwowania agentów cierpiących z powodu braku sensownego zajęcia jest ciekawy, na dłuższą metę mógłby jednak nudzić. Dzięki temu, że River szybko wikła się w nową sprawę, choć oczywiście powinien trzymać się od niej z daleka, serial nabiera nieco tempa, a odpowiedzialny za scenariusz Smith sprawnie żongluje między postępującym śledztwem, a płynącym jakby w zwolnionym tempie życiem agentów w Slough House.
Kulawe konie — Gary Oldman w świetnej roli
Cała siła serialu tkwi właśnie w tym, że — może poza początkiem pierwszego odcinka — jest on pozbawiony fajerwerków. Dzięki temu bardziej skupia się na swoich postaciach – szpiegowskich wyrzutkach, z których każdy ma jakąś tajemnicę i własny, ukryty motyw działania. Postać Oldmana, choć póki co głównie siedzi za biurkiem i próbuje pozbawić swoich podwładnych chęci do życia, jest tutaj chyba najbardziej groteskowa ze wszystkich. Mówimy w końcu o szefie komórki agentów, który praktycznie zakazuje wykonywać im jakiejkolwiek typowej dla agentów pracy.
Rola Jacksona Lamba to kolejny popisowy występ Gary'ego Oldmana, który kolejny raz udowadnia, iż jest jednym z najwybitniejszych aktorów naszych czasów. Nie jest to rola w żaden sposób przeszarżowana, swojego bohatera gra w sposób bardzo powściągliwy, jednocześnie dając nam szansę domyślić się, że pod powłoką kryje się znacznie więcej i Lamb z pewnością nie zawsze był takim człowiekiem, jakim jest dziś. Nieco w kontrze do niego znajduje się postać Sid Baker (Olivia Cooke, "Bates Motel", a niebawem "Ród smoka"), młodej agentki, która wydaje się zdecydowanie zbyt dobra, by marnować się w Slough House.
W obsadzie znajduje się także chociażby Kristin Scott Thomas, którą ostatnio w telewizji mogliśmy widzieć we "Fleabag". Choć z takim nazwiskiem nie mogła nie znaleźć się w czołówce serialu, jej postać, Diana Taverner, jak na razie chyba częściej bywa wspominana niż pojawia się na ekranie (zawsze w centrum dowodzenia), ale to zapewne niebawem się zmieni. Póki co jednak pełni ona funkcję swego rodzaju mistrza marionetek, który znajduje się w hierarchii zdecydowanie wyżej niż reszta bohaterów i próbuje wszystkim sterować.
Kulawe konie — czy warto oglądać serial Apple TV+?
"Kulawe konie" zdecydowanie nie są standardowym serialem szpiegowskim, czuć tu specyficzny klimat, bo w końcu mówimy o produkcji o najnudniejszej komórce agentów w historii. Dramat w odpowiednich proporcjach miesza się tu z groteską i nawet jeśli czasem odnosiłem wrażenie, że ta produkcja nie do końca wie, czym chce być, to ostatecznie kupuję jej specyfikę i niecodzienne podejście do tematu. Zwłaszcza że pierwsze dwa odcinki wydają się jedynie preludium do tego, co czeka nas za chwilę.
Określać ten serial wyłącznie jako szpiegowski thriller nie do końca jednak wypada, bo "Kulawe konie" to zarazem znacznie więcej i mniej, ale jak każda szanująca się produkcja z akcją w świecie tajnych służb, dotyka tematów aktualnych dla widza. W tym wypadku mowa o wzroście prawicowego ekstremizmu, rasizmu i ksenofobii na Wyspach, o którym przecież nie dało się nie słyszeć, będąc choć trochę zainteresowanym tym, co dzieje się na świecie.
Aktualność "Kulawych koni" tylko dodaje serialowi siły i sprawia, że jeszcze bardziej wyczekuję kolejnych odcinków produkcji Apple'a. Co prawda w czasie seansu pilota dopadało mnie chwilami znużenie i poczucie przytłoczenia estetyką tej produkcji, jednak dwa odcinki wystarczyły, aby się do niej przyzwyczaić i ją polubić. Najmniej ekscytujący agenci w Wielkiej Brytanii stali się na tyle intrygujący, że chciałbym oglądać ich częściej.