"Julia" zaspokaja kobiecy apetyt na sukces – recenzja pierwszych odcinków serialu HBO Max o Julii Child
Kamila Czaja
1 kwietnia 2022, 16:34
"Julia" (Fot. HBO Max)
Świetna główna rola Sarah Lancashire, świat rodzinny i telewizyjny lat 60., dużo pysznego jedzenia. "Julia" zapewnia udaną biograficzną rozrywkę, ale miała szansę być nieco głębsza.
Świetna główna rola Sarah Lancashire, świat rodzinny i telewizyjny lat 60., dużo pysznego jedzenia. "Julia" zapewnia udaną biograficzną rozrywkę, ale miała szansę być nieco głębsza.
Serial o trudnych początkach zmieniającego telewizję kulinarnego hitu "The French Chef" sam miał sporo problemów. Zanim ekipa wyszła na plan, Joan Cusack zrezygnowała z głównej roli i została zastąpiona przez Sarah Lancashire ("Happy Valley", "Ostatnie tango w Halifaksie"). W Paula, męża tytułowej bohaterki, zamiast Toma Hollanda wcielił się David Hyde Pierce ("Frasier"). I nie dowiemy się, jaka "Julia" powstałaby z pierwotnie planowaną obsadą, ale po obejrzeniu trzech dostępnych już odcinków trudno sobie wyobrazić tytułową postać graną nie przez Lancashire.
A przecież wydawałoby się, że nie trzeba wyobraźni specjalnie wysilać. Wystarczy przypomnieć sobie kreację Meryl Streep z filmu "Julie i Julia" (2009), gdzie jednak losy rewolucjonistki amerykańskiego podejścia do jedzenia były tylko jednym z dwóch wiodących wątków. Dzięki serialowej formule twórca serialu Daniel Goldfarb ("Wspaniała pani Maisel"), showrunner Chris Keyser ("The Society"), scenarzyści i wcielająca się w kalifornijską gwiazdę telewizji Brytyjka mogą pokazać bardziej zniuansowane, mniej karykaturalne – a łatwo przy tej postaci o karykaturę – oblicze pani Child.
Julia – Sarah Lancashire w kolejnej wielkiej roli
Tytuł nie kłamie, ciężar serialu spoczywa na Lancashire i granej przez nią postaci. Julia jest tu znaną widzom z ekranu optymistką, której aż chce się kibicować, ale poznajemy też jej kompleksy, lęki, tęsknotę za tym, czego nie mogła mieć. Menopauza i chęć zrobienia ze swoim życiem czegoś w wieku, kiedy kobiety zaczynają być społecznie niewidzialne, to nadal nieczęsty temat nawet w nowych serialach o współczesności, a tym bardziej w historiach o latach 60. XX wieku. Ambicja, by zaznaczyć swoją obecność, dokonać czegoś, napędza Julię prawie tak mocno jak miłość do gotowania.
Bohaterka nie ma złudzeń, jak widzi ją świat. Sama mówi, że musiała się przyzwyczaić do odmów. Jej wysoki wzrost i charakterystyczna barwa głosu sprawiają, że niektórzy z góry nie traktują jej poważnie ani w życiu, ani w telewizji. Nawet ojciec (James Cromwell, "Sześć stóp pod ziemią") nie wierzy, że Paul ożenił się z Julią z miłości, a nie dla pieniędzy. Tymczasem ci, którzy poznają panią Child bliżej, są gotowi skoczyć za nią w ogień, doceniając jej ciepło i bezpośredniość.
Pojawia się tu wiele postaci drugoplanowych, zarówno w prywatnym, jak i zawodowym życiu głównej bohaterki, ale mam wrażenie, że "Julii" lepiej zrobiłoby nieudawanie, że mówi coś szczególnie odkrywczego o tych, którzy przyczynili się do sukcesu "The French Chef" lub przeciwnie – blokowali jego powstanie. Albo, skoro już często zaglądamy w życie osób innych niż Childowie, trzeba by zaproponować głębsze psychologiczne portrety, traktować te postaci mniej instrumentalnie.
Julia, czyli jak odnieść sukces z pomocą przyjaciół
Sama obecność otaczających Julię ludzi ma jednak dużą zaletę: serial pokazuje, że nawet największe, utalentowane, wytrwałe i porywające tłumy ikony rozrywki nie mogą wygrać w pojedynkę. Wsparcie Paula, przyjaciółki – Avis (Bebe Neuwirth, "Zdrówko!", "Madam Secretary"), producentki – Alice (Brittany Bradford), redaktorki – Judith (Fiona Glascott) jest niezbędne w wielu momentach, kiedy wydaje się, że brak wiary w siebie pokona Julię. Lub że zrobi to przeciwny wprowadzaniu do publicznej telewizji tak "trywialnych" treści producent, Russ Morach (Fran Kranz, "Dollhouse").
Sceny zespołowe (jak próba przed programem, nagrywanie pilotowego odcinka, wspólne posiłki) wypadają krzepiąco i są pełne uroczego komizmu. Żal mi po prostu, że przynajmniej na razie Paul mimo prób budowania napięcia między małżeństwem, w którym zmienia się układ sił, wydaje się raczej jednowymiarowy, a frustrat Russ to raczej konieczna dla fabuły przeszkoda na drodze bohaterki do sukcesu niż pełnowymiarowa postać. I próby pokazania jego prywatnego oblicza niewiele tu zmieniają.
Mam nadzieję, że więcej wniesie w przyszłości do serialu Alice (która nie została oparta na konkretnej postaci, a jedynie zainspirowana istniejącymi osobami). Jej zmagania w męskim, białym środowisku pracy lat 60. mogłyby wybrzmieć ciekawiej niż w dotychczasowych odcinkach.
Lepiej wypadają, w nielicznych scenach, kiedy mogą się wykazać, Avis DeVoto i Judith Jones (prawdzie postacie, o których warto poczytać, zresztą tak jak o samej Julii), chociaż i tu widać pewne scenariuszowe skróty. To fascynujące, że w "Julii" nawet w mniejszych rolach, jak pojawiające się na razie tylko na moment Blanche Knopf (Judith Light, "Transparent", "Brzydula Betty") czy Simone "Simca" Beck (Isabella Rossellini), występuję wielkie aktorki. Dobrze byłoby to wykorzystać w adekwatnie wielkim scenariuszu.
Julia — czy warto oglądać serial HBO Max?
Na razie poza mocnym, w dużej mierze dzięki Lancashire, portretem głównej bohaterki mamy do czynienia po prostu z niezłym biograficznym komediodramatem. "Julia" wciąga i skłania do trzymania kciuków, żeby bohaterce się udało. W scenach nagrywania programu, mimo komizmu, czuć prawdziwe napięcie, chociaż wiemy przecież, że wszystko dobrze się skończy i Child będzie przez lata święcić telewizyjne triumfy.
Naprawdę udają się sceny pokazujące, ile wysiłku trzeba włożyć, żeby coś wyglądało na osiągnięte bez wysiłku. Trudno jednak powiedzieć, żeby serial w pełni realizował swój potencjał w tak przecież ciekawym temacie, jakim jest rozwój telewizyjnej rozrywki w czasach, kiedy niektórzy wciąż wierzyli, że telewizja to przejściowa moda. Może kolejne odcinki pociągną debatę nad proporcjami edukacji i rozrywki, ujawnią więcej technicznych trików, podkreślą przełomowość pomysłu Julii Child, rozwiną temat wpływu programu na myślenie Amerykanów o kuchni. Przy okazji podpowiadam, że lepiej oglądać z czymś smacznym pod ręką, bo to produkcja, przez którą widz staje się natychmiast głodny.
Trafne, ale też nie aż tak, żeby zostać na długo w pamięci, jest pokazanie sytuacji kobiet w tamtych czasach. Nawet w najbardziej partnerskich małżeństwach, jak to Julii i Paula, decyzje należą do męża, a chociaż bohaterka i tak znajduje się w szczęśliwej sytuacji, bo ma trochę własnych pieniędzy, musi się wykazać kreatywnością, by znaleźć środki na bardzo ryzykowne zainwestowanie w swój program. I tu także przyda jej się siostrzeństwo, którego siła stanowi dużą zaletę serialu.
Liczę więc, że "Julia" z czasem okaże się nieco bardziej złożona w kilku warstwach, zwłaszcza kiedy serialu nie będą już napędzać emocje wynikające z trudnych początków "The French Chef" i przyda się inny angażujący wątek. Zastanawiam się, czy jest tu ciekawa historia aż na osiem odcinków. Ale serial HBO Max warto obejrzeć jako przyjemną rozrywkę, dobrze zagraną i poprawiającą nastrój. Może nie robi tego nie tak mądrze i wspaniale jak "Ted Lasso", ale też działa poprzez pokazanie widzom kogoś, kto pozornie gdzieś nie pasuje, a tymczasem sprawia, że świat innych ludzi staje się lepszy.