"DMZ", czyli przewidywalny i śmiertelnie nudny dystopijny Manhattan — recenzja miniserialu HBO Max
Agata Jarzębowska
28 marca 2022, 13:33
"DMZ" (Fot. HBO Max)
"DMZ" obiecuje fascynującą wizję zdemilitaryzowanego Manhattanu, a finalnie daje nudny i dość naiwny obraz ziemi niczyjej, o którą walczą dwie zewnętrzne siły.
"DMZ" obiecuje fascynującą wizję zdemilitaryzowanego Manhattanu, a finalnie daje nudny i dość naiwny obraz ziemi niczyjej, o którą walczą dwie zewnętrzne siły.
"DMZ" to czteroodcinkowy limitowany serial HBO Max, który stworzył Roberto Patino ("Westworld") na podstawie komiksu Briana Wooda i Riccarda Burchiellego. Akcja dzieje się w przyszłości, podczas drugiej wojny secesyjnej w USA. Manhattan staje się strefą zdemilitaryzowaną — czyli tytułowym DMZ — o którą konkuruje podzielona Ameryka, a wewnątrz o przetrwanie walczą pozostawieni tam ludzie. Ratowniczka medyczna Alma (Rosario Dawson, "Daredevil") w czasie ucieczki z Manhattanu gubi swojego syna. Po ośmiu latach nieudanych poszukiwań dochodzi do wniosku, że DMZ to jedyne miejsce, gdzie jeszcze nie sprawdzała. Przedostaje się więc do zdemilitaryzowanej strefy, w nadziei że jej dziecko jest właśnie tam.
DMZ — duże obietnice, duże rozczarowanie
Wyjściowy pomysł jest bardzo dobry, a i zwiastun serialu obiecywał naprawdę wiele. Walczące i konkurujące ze sobą gangi, pozbawionej jakiejkolwiek kontroli z zewnątrz. Strefa niby zdemilitaryzowana, a jednak broń do niej i tak napływa z zewnątrz. Bezduszni przywódcy, z którymi będzie musiała się zmierzyć główna bohaterka w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania, przez przypadek zostając liderką ruchu i powiewu nowej nadziei.
Problemy serialu zaczynają się jednak bardzo szybko. Z jednej strony postawienie na cztery godzinne odcinki wydaje się dobrym pomysłem. Dostajemy zamkniętą historią, która nie jest na siłę przedłużana. Jednak okazuje się, że to za mało czasu, aby chociażby stworzyć wiarygodną politykę wewnętrzną, którą Alma po pierwsze, musi poznać, a po drugie zmienić jej zasady. Scenariusz robi więc wszystko, by ułatwić Almie zadanie.
Alma trafia idealnie w sam środek kampanii wyborczej, jaka organizowana jest w DMZ — społeczność jest już bowiem coraz bardziej zmęczona bycia odrzutkami Ameryki i mają nadzieję stworzyć kolejny wolny stan, z którym polityka zewnętrzna zacznie się liczyć. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że cała historia pokazana w serialu trwa jakieś pięć dni, co jest przez serial wyraźne komunikowane, gdy kolejni bohaterowie wspominają Almie, jak krótko znajduje się w strefie.
DMZ — Almie wszystko przychodzi za łatwo
Twórcy nie mieli więc żadnego czasu, by Alma mogła poznać politykę lokalną na spokojnie, czy to próbując oddolnie dostać się do przywódców, czy w naturalny sposób stać się częścią społeczności. Dlatego wygodnie dla wszystkich, Alma zna największych graczy w DMZ z poprzedniego życia, sprzed wybuchu wojny. I dosłownie wprasza się do każdego z nich bez żadnych problemów. Sprawia to, że całe napięcie, jakie mogłoby istnieć w próbie poznania tego, co dzieje się w DMZ, nie istnieje. Oto mamy przywódców podanych na tacy: Parco Delgado (Benjamin Bratt, "Współczesna rodzina") i Wilson (Hoon Lee, "Banshee") dosłownie szeroko otwierają przed nią drzwi. A gdy w DMZ okazuje się istnieć jeszcze trzecia siła, której dla odmiany Alma nie zna, bohaterka i tak nie ma żadnego problemu, by dotrzeć bezpośrednio do jej przywódczyni.
Jednak wszystkie polityczne stawki giną, gdy przychodzi do Almy i jej poszukiwań syna Christophera (Freddy Miyares, "Słowo na L: Generacja Q"), którego tożsamość jest przez krótki czas ukrywana, ale widz natychmiast orientuje się, kim on w rzeczywistości jest. Ten wątek mógłby być dramatyczny, ale niestety coś mocno w nim poszło nie tak. Każde kolejne spotkanie Almy z synem jest coraz mniej i mniej interesujące, aż w końcu ma się totalnie dość wątku, który przez cztery odcinki kręci się w kółko, by w finale dość do przewidywalnego zakończenia.
Równocześnie obserwujemy poczynania małego chłopca, Odiego (Jordan Preston Carter, "Gniewne serce"). Jego wątek nie jest zły i na swój sposób nawet wzruszający — jest w końcu małym chłopcem, który sam próbuje przeżyć w trudnym świecie — ale wydaje się, że zamiast poświęcać czas na jego wątek, można by bardziej dopracować te wcześniejsze, które mają większe znaczenie dla fabuły.
W serialu należy pochwalić obsadę, ponieważ nietrudno zrozumieć, dlaczego Parco Delgado i Wilson zdobyli tak wysokie pozycje przywódcze. Grający ich aktorzy, Benjamin Bratt i Hoon Lee mają potrzebną charyzmę, tak że magnetyzm czuć przez ekran telewizora. Także Freddy Miyares dobrze został dopasowany do swojej roli i gdy ma wzbudzić respekt, robi to bez żadnego problemu. Niestety, stająca na przeciwko nich Rosario Dawson okazuje się bardzo nijaka. Trudno powiedzieć, czy jest to wina samej aktorki, czy tego, jak została napisana jej postać. Ale o ile jako matka szukająca syna i martwiąca się o niego jest wiarygodna, tak nie widać żadnego powodu, dlaczego w ciągu czterech dni miałaby wyrosnąć na godną konkurentkę dla Delgado i Wilsona. Nie ma w sobie absolutnie nic, co mogłoby sprawić, że jako osoba z zewnątrz, może pociągnąć za sobą mieszkańców DMZ. Co jest dużą wadą w serialu, który część swoich wątków właśnie na tym opiera.
DMZ — nie, nie warto oglądać tego serialu
Rozczarowuje także finał. Bo wszystko rozwiązuje się zbyt prosto. Nagle Alma w ciągu czterech, pięciu dni znajduje rozwiązania, jakie były niedostępne dla osób mieszkających w DMZ. I oczywiście, można by uznać, że jako osoba z zewnątrz ma inne, świeże spojrzenie na wszystko, a przy okazji wie, jakie nastroje panują w Stanach Zjednoczonych. Jednak DMZ to strefa, gdzie przede wszystkim liczy się siła i wpływy. Trudno jest uwierzyć, by w ciągu czterech dni ktoś bez obu tych rzeczy mógł mieć aż tak duży wpływ na cokolwiek. Serial wyszedłby na tym znacznie lepiej, gdyby udawał, że upływ czasu jest większy, dał Almie miesiąc albo i dwa. Jako widzowie wcale nie musielibyśmy tego oglądać, wystarczyłyby napisy informujące, który dzień od wejścia Almy do DMZ mamy. Historia nabrałaby większej wiarygodności.
"DMZ" nie wydaje się serialem, który zadowoli fanów historii dystopijnych i postapokaliptycznych. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, a początkowe efekty specjalne, czy to zrujnowanego miasta, czy to dzikich zwierząt, pozostawiają wiele do życzenia. Fabuła serialu stara się być skomplikowana, ale w rzeczywistości nie ma czasu, by taka się stać, więc jej rozwiązania nie satysfakcjonują. I są zbyt łatwe. Przemowy końcowe i pożegnania zbyt długie. Przewidywalne. A sama Alma jest kolejną nudną i dobrą bohaterką, która jakimś cudem zawsze jest w stanie postępować właściwie i jeszcze nawróci przy okazji pół miasta.