"Ostatnie dni Ptolemeusza Greya", czyli człowiek kontra pamięć – recenzja serialu z Samuelem L. Jacksonem
Mateusz Piesowicz
12 marca 2022, 16:10
"Ostatnie dni Ptolemeusza Greya" (Fot. Apple TV+)
Czy da się uciec z więzienia we własnej głowie? Ptolemeusz Grey, walczący z demencją bohater nowego serialu limitowanego Apple TV+, dostaje na to szansę, ale czy zdoła ją wykorzystać?
Czy da się uciec z więzienia we własnej głowie? Ptolemeusz Grey, walczący z demencją bohater nowego serialu limitowanego Apple TV+, dostaje na to szansę, ale czy zdoła ją wykorzystać?
Trzeba przyznać, że jak na 91-latka, o którym mówiły zapowiedzi, Ptolemeusz Grey (Samuel L. Jackson) prezentuje się na początku swojego serialu nadzwyczaj dobrze. Ubrany w schludny bordowy garnitur, sprawny na ciele i umyśle, wiedzący dokładnie, co i dlaczego robi. Trudno dać mu ponad dziewięć krzyżyków na karku, a tym bardziej stwierdzić, że jak mówi tytuł, oglądamy "Ostatnie dni Ptolemeusza Greya". O co zatem chodzi?
Ostatnie dni Ptolemeusza Greya – co to za serial?
Limitowana sześcioodcinkowa seria to ekranizacja książki Waltera Mosleya, który osobiście przerobił swoją powieść na scenariusz, pełniąc również rolę jednego z producentów. W dwóch pierwszych odcinkach (dostępne już na Apple TV+, kolejne co tydzień) poznajemy tytułowego bohatera w różnych odsłonach – wspomnianej na wstępie, która została zaprezentowana w prologu i na pierwszy rzut oka znacznie starszej (Jackson w wersji brodatej, kudłatej i zaniedbanej), choć… wcześniejszej o dwa miesiące. Coś się tutaj zdecydowanie nie zgadza, a dodając okoliczności, w jakich spotykamy starszego pana, serial już na początku przykuwa uwagę obietnicą historii innej od zazwyczaj spotykanych w telewizji.
I trzeba przyznać, że obietnica jest jak na razie spełniana, bo "Ostatnie dni Ptolemeusza Greya" są raczej odległe od standardowych serialowych schematów, a przynajmniej nie wpychają ich na pierwszy plan. Na tym znajduje się tytułowy bohater – żyjący w nędznym, zagraconym mieszkaniu w Atlancie staruszek, spędzający całe dnie przed telewizorem i we własnych myślach, podczas gdy jego jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym pozostaje opiekujący się nim siostrzeniec Reggie (Omar Benson Miller, "Gracze").
Nawet on nie potrafi jednak wiele poradzić na postępującą demencję wuja, który mimo dobrej fizycznej formy, jest pogrążony we wspomnieniach z dawnego życia, coraz częściej nie odróżniając ich od rzeczywistości. Gdy dochodzi do tajemniczej tragedii, w wyniku której "Papa Grey" zostaje sam, można mieć poważne wątpliwości, jak i czy w ogóle sobie poradzi, zwłaszcza otoczony przez próbujących go wykorzystać ludzi. Wówczas na scenie pojawia się osierocona i szukająca schronienia Robyn (Dominique Fishback, "Kroniki Times Square"), która w zamian za miejsce do życia, zostaje opiekunką Ptolemeusza. Nietypowy duet okazuje się strzałem w dziesiątkę.
Ostatnie dni Ptolemeusza Greya – wczoraj i dziś
Nie tylko dla staruszka, który dzięki pomocy rzutkiej dziewczyny odzyskuje przyzwoite warunki życiowe, ale też dla widzów, bo Jackson i Fishback natychmiast łapią ekranową chemię, nadając dynamiki niespieszącej się nigdzie opowieści. Mimo że w gruncie rzeczy ani my o nich, ani oni o sobie nawzajem niewiele wiedzą, Robyn i Ptolemeusz z miejsca zawiązują nić porozumienia przypominającą tę między bliskimi sobie dziadkiem i wnuczką, podkreślając ją rzucanymi w obydwie strony złośliwościami, ale również szybko rodzącym się wzajemnym szacunkiem. Może nawet za szybko, jednak wykonawcy są w swoich rolach tak naturalni i wnoszą do serialu tak dużo energii, że trudno czepiać się o przyspieszone tempo budowania ich relacji.
A to jest jeszcze o tyle zrozumiałe, że w dwóch pierwszych odcinkach tak naprawdę ledwie zdążyliśmy zahaczyć o główną oś fabularną, ściśle związaną z kluczowym dla serialu motywem pamięci. Jej znaczenie dla człowieka jest tutaj podkreślane na każdym kroku, przede wszystkim w momentach, gdy demencja Ptolemeusza praktycznie nie pozwala mu funkcjonować, jednocześnie zamykając go we własnych, nieuporządkowanych wspomnieniach.
Twórcy, na czele z reżyserami Raminem Bahranim ("451 stopni Fahrenheita") i Debbie Allen ("Chirurdzy"), wykorzystują proste, lecz skuteczne sposoby na ukazanie widzom bardzo uciążliwej codzienności bohatera. Raz przenosimy się wraz z nim do koszmarów sprzed dekad, raz podsuwa się nam pochodzące z jego przeszłości obrazy, rozmywając ekranowe kontury dla podkreślenia poczucia nierealności. W jednej chwili obecny Ptolemeusz może momentalnie zacząć rozmowę ze swoim opiekunem z dzieciństwa, Coydogiem (Damon Gupton, "Black Lightning"), żeby potem zatracić się w wizji zmarłej żony Sensii (Cynthia Kaye McWilliams, "Bosch"), kompletnie tracąc świadomość otaczającego go świata. Straszny to los, zatapiać się bezwiednie we własnej pamięci, jednocześnie nie mogąc nic z niej wyciągnąć – też chwycilibyście się każdej możliwości, żeby go odmienić, czyż nie?
Wielki Samuel L. Jackson w roli Ptolemeusza Greya
Tak też robi Ptolemeusz, gdy trafia do niejakiego doktora Rubina (Walton Goggins, "Prawi Gemstonowie"), oferującego eksperymentalną terapię, mogącą krótkotrwale, ale w pełni przywrócić pacjentowi pamięć – są jednak tego efekty uboczne. I tu dopiero "Ostatnie dni Ptolemeusza Greya" wkraczają w pełni na właściwe tory, dając jeszcze większe pole do popisu Samuelowi L. Jacksonowi, w którego przypadku trudno stwierdzić, czy bardziej imponująca jest w jego wykonaniu kruchość mierzącego się z przytłaczającą rzeczywistością Ptolemeusza, czy może przemiana, jaka w nim potem zachodzi.
Faktem pozostaje, że choć w serialu zastosowano dużo skrótów, podczas seansu szczególnie one nie przeszkadzają. Owszem, twórca wplata do historii bardzo dużą liczbę wątków jak na stosunkowo krótką fabułę, ale póki co wydają się one dobrze wypełniać tło opowieści. Udaje się nie przysłonić najważniejszej tu osobistej opowieści, a przy tym nie irytować powierzchownym przedstawieniem toczącego Amerykę od pokoleń rasistowskiego raka czy innych motywów, które mogłyby spokojnie zająć cały serial.
"Ostatnie dni Ptolemeusza Greya" co rusz dorzucają do mieszanki coś innego, a jednak nie gubią zazwyczaj spokojnego rytmu, zręcznie poruszając się po meandrach pamięci bohatera zamienionych w kilka różnych fabuł. Jest tu coś na kształt pulpowego śledztwa detektywistycznego, jest nuta tajemniczej przygody we wspomnieniach z naznaczonego traumami dzieciństwa, jest ożywiony romans z Ptolemeusza z żoną, jest wreszcie rzeczywistość, w której kotwicą staje się dla bohatera Robyn. A wątpliwe, żeby to był koniec – choćby potencjał Waltona Gogginsa i jego postaci każe sądzić, że nie poprzestaniemy na dotychczasowym krótkim udziale.
Można się zastanawiać, czy to wszystko ściśnięte w sześciogodzinną historię nie pęknie w szwach, ale dotychczasowa swoboda, z jaką Mosley powiązał tak wiele pozornie niepasujących do siebie elementów, pozwala być dobrej myśli. Traktując każdy z nich oddzielnie, można by uznać "Ostatnie dni Ptolemeusza Greya" za zlepek pomysłów, które widzieliśmy już w lepszej wersji gdzie indziej, jednak ich połączenie okazuje się świeżą, wciągającą i angażującą emocjonalnie historią, od reszty odróżniającą się jeszcze za sprawą wspaniałego Samuela L. Jacksona. Biorę, czekam na więcej i trzymam kciuki, żeby forma została utrzymana do końca.