"Rozdzielenie", czyli work-life balance rodem z "Black Mirror" – recenzja premiery serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
19 lutego 2022, 11:03
"Rozdzielenie" (Fot. Apple TV+)
Jak osiągnąć stan idealnej równowagi między pracą i życiem prywatnym kompletnie bez wysiłku? "Rozdzielenie" zgłębia temat w bardzo pomysłowy sposób i wygląda naprawdę znakomicie.
Jak osiągnąć stan idealnej równowagi między pracą i życiem prywatnym kompletnie bez wysiłku? "Rozdzielenie" zgłębia temat w bardzo pomysłowy sposób i wygląda naprawdę znakomicie.
Znajdujecie się w niewielkiej, pustej i zamkniętej na cztery spusty salce konferencyjnej. Nie wiecie, kim jesteście i skąd się tam wzięliście. Nie pamiętacie żadnego szczegółu ze swojej przeszłości. Otacza was bezosobowa, korporacyjna przestrzeń. Piekło? Ależ skąd, to tylko całe życie dla pracowników firmy Lumon Industries, bohaterów serialu "Rozdzielenie" ("Severance"). A przynajmniej dla połowy z nich.
Rozdzielenie – o czym jest nowy serial Apple TV+?
Druga połowa nie ma bowiem najmniejszego pojęcia o tym, co właściwie dzieje się w podziemiach firmowego gmachu, gdzie pośród labiryntu białych korytarzy kryją się niewielkie boksy z ich stałymi rezydentami. Nie byłoby w tym jeszcze nic szczególnie dziwnego – ot, kolejna korporacja zazdrośnie strzegąca swoich sekretów – gdyby nie to, że wcale nie chodzi o podział na pracowników wyższego i niższego szczebla, czy coś w tym stylu. Tytułowe rozdzielenie jest w Lumon o wiele bardziej dosłowne, pozwalając każdemu w stu procentach odseparować jego życie zawodowe od prywatnego. Brzmi kusząco?
Jako fabularny punkt wyjścia – z pewnością tak, o czym możemy się przekonać dzięki dwóm premierowym odcinkom serialu autorstwa debiutanta Dana Ericksona, które są już dostępne na Apple TV+. W wyreżyserowanej w większej części przez Bena Stillera produkcji (dla niego to kolejny udany telewizyjny projekt w roli reżysera po "Ucieczce z Dannemory"), głównym bohaterem jest Mark Scout (Adam Scott, "Parks and Recreation") – pracownik Lumon, który przeszedł tzw. procedurę rozdzielenia. Cóż to takiego?
Najprościej będzie chyba opisać sprawę jako swego rodzaju kontrolowane rozdwojenie jaźni, pozwalające oddzielić wspomnienia "biurowe" od wszystkich innych. Jeden Mark spędza więc codziennie kilka godzin w pracy, zajmując się bliżej nieokreśloną "rafinacją makrodanych", drugi (alter) ma do dyspozycji resztę prywatnego czasu. Obydwaj są świadomi swojego istnienia, ale nic o nim nie wiedzą – z wyboru lub z jego braku. Bo jak się już może domyśliliście, nie jest to podział szczególnie sprawiedliwy. Wprawdzie Mark Scout nie ma pojęcia, czym się zajmuje przez osiem godzin dziennie, ale życie Marka S. składa się wyłącznie z obowiązków służbowych. Nie istnieją dla niego czas wolny, noce i weekendy, nie istnieje rodzina i przyjaciele, nie istnieje nic poza biurem.
Wiedząc o tym wszystkim, perspektywa wyrobionego sztucznie work-life balance nie jest już taka kusząca, prawda? A nawet więcej, bo im dłużej przyglądamy się pracy w Lumon Industries, obserwując ją również ze świeżej perspektywy właśnie "przyjętej" Helly (Britt Lower, "High Maintenance"), tym bardziej przerażający staje się ten widok i jego konsekwencje. Mowa przecież o w pełni świadomym oddawaniu części siebie – kto dobrowolnie poszedłby na taki układ?
Rozdzielenie to thriller, sci fi i satyra społeczna
Pytanie jest bardzo sensowne, bo powody skazania swojej "zawodowej persony" na korporacyjny żywot oczywiście istnieją. W przypadku Marka poznajemy je, gdy serial opuszcza sterylne biuro, zagłębiając się w jego bardzo odległe od porządku życie prywatne, co wiąże się z wyraźną zmianą tonu. O ile w firmie mieliśmy do czynienia ze śmieszno-straszną atmosferą przywodzącą na myśl wykoślawione (choć może nie aż tak bardzo) doświadczenia pracowników wielkich korporacji, świat zewnętrzny z miejsca pogrąża się w mroku. Początkowo osobistym, skupiając się na bolesnych doświadczeniach głównego bohatera, później przechodzącym w historię rodem z thrillera spiskowego, gdy Mark zaczyna sobie uświadamiać, że coś jest nie tak.
Dodając do tego jeszcze elementy science fiction powiązane ze współczesnymi lękami, skojarzenia z niektórymi odsłonami "Black Mirror" nasuwają się same. Całkiem słusznie, ale rzecz jasna z uwagą, że podczas gdy Charlie Brooker swoje pomysły kondensował, Dan Erickson ma przestrzeń, żeby zarówno pozwolić im odpowiednio wybrzmieć, jak i znaleźć przy tym czas na bohaterów. Czas, co trzeba mocno podkreślić, którego absolutnie nie marnuje.
Rozdzielnie ukazuje świat podzielony na pół
Już po dwóch pierwszych odcinkach możemy bowiem nie tylko sporo powiedzieć o Marku (a nawet obydwu Markach), ale również o innych pojawiających się tu postaciach, które poza małymi wyjątkami funkcjonują na dwóch osobnych płaszczyznach. Jedną stanowią pracownicy Lumon Industries, a więc "rodzina" Marka S. – wspomniana Helly, a także traktujący firmę z nabożną czcią Irving (John Turturro, "Długa noc") i aż zbyt ambitny Dylan (Zach Cherry, "Ty"). Drugą prawdziwa rodzina i znajomi Marka, wśród których poza jego siostrą Devon (Jen Tullock, "Perry Mason") trudno jednak znaleźć kogoś naprawdę mu bliskiego.
Twórcy na tyle zgrabnie manewrują między dwoma światami i wieloma postaciami, że nie tylko każdy nabiera choć odrobiny charakteru, ale też stopniowo pojawiają się kolejne wątpliwości. Czy pozbawiony życia osobistego Mark S. nie jest bardziej otwarty na innych? Czy to nie on jest bardziej ludzki, szukając jakichkolwiek relacji i okazując emocje, których nie powinien mieć? Czy w takim razie jego alter staje się tu swoistym czarnym charakterem? A może wszyscy poza biurem nimi są, skazując zawodowe persony na puste trwanie? Tylko czy można w takiej sytuacji w ogóle mówić o krzywdzie, skoro wyrządza się ją sobie samemu?
Serial mnoży tego typu pytania, kontrowersje i moralnie dyskusyjne kwestie, jednocześnie wplatając je w indywidualne historie i budując większą fabułę. Sporo jak na dwie godziny, ale całość nie pęka w szwach, broniąc się na każdym froncie i wszędzie mając coś ciekawego do zaoferowania. Najmniej póki co w ostatniej kwestii, gdzie intryga zaczyna dopiero kiełkować, ale przecież łatwo to zrozumieć, bo potrzebowaliśmy wprowadzenia do świata. A że ten okazał się tak fascynujący, że wszystko inne przy nim blednie? Jaka to wada?
Rozdzielenie – czy warto oglądać serial?
Jak dla mnie żadna, tym bardziej że zalety "Rozdzielenia" można jeszcze długo mnożyć, rozpływając się choćby nad znakomitym w obydwu wersjach Adamem Scottem, jak zawsze przykuwającą wzrok Patricią Arquette ("Ucieczka z Dannemory") w roli szefowej Marka czy Tramellem Tillmanem ("Ojciec chrzestny Harlemu") i jego entuzjastycznie wdrażającym korpozasady panem Milchickiem. A wspominałem już o Christopherze Walkenie? Tak, on też tu jest.
Wreszcie nie można przejść obojętnie obok poziomu realizacyjnego serialu, który perfekcjonizmem przywodzi na myśl "Homecoming". Zwróćcie choćby uwagę na różnice uwidaczniające się na ekranie w zależności od tego, z perspektywy której persony oglądamy akurat wydarzenia. Nie chodzi tylko o kolorystykę czy wypełnienie kadru, ale samo jego ułożenie – idealnie symetryczne w "biurowej" części i pozbawione tej równości gdzie indziej, co jeszcze mocniej podkreśla kluczowy w historii podział. Ben Stiller, udowadniający już wcześniej, że reżyserski zmysł ma pierwszorzędny, tu wszedł na jeszcze wyższy poziom.
Przy tym wszystkim można się w "Rozdzieleniu" przejrzeć jak w lustrze, widząc w fikcyjnym świecie odbicie rzeczywistości. Można parsknąć śmiechem przy absurdalnych zasadach rządzących korporacją i zaniemówić, gdy dostrzeże się stojącą za nimi bezduszność. Można zastanawiać się nad konsekwencjami tak dalekiego posunięcia idei work-life balance dla psychiki, rozgryzać teorię o zabójczych węgorzach lub dopasowywać Lumon Idustries do wizji piekła. Ale nade wszystko trzeba się po prostu cieszyć seansem, bo takie seriale nie trafiają się zbyt często.