"Status związku" definiowany przez Patricię Clarkson i Brendana Gleesona – recenzja 2. sezonu
Kamila Czaja
15 lutego 2022, 17:04
"Status związku" (Fot. Sundance TV)
"Status związku" w 2. sezonie prezentuje kolejną parę w kryzysie oraz nową dawkę głębszych problemów małżeńskich i błyskotliwych dialogów Nicka Hornby'ego.
"Status związku" w 2. sezonie prezentuje kolejną parę w kryzysie oraz nową dawkę głębszych problemów małżeńskich i błyskotliwych dialogów Nicka Hornby'ego.
Podzielających moje zachwyty nad 1. sezonem serialu uspokajam – nowe odcinki też są świetne. "Status związku" stacji Sundance powrócił wprawdzie z nową parą, ale z niezmienionym składem za sterami: reżyseruje Stephen Frears (ten od "Niebezpiecznych związków" i "Królowej"), pisze Nick Hornby (ten od ekranizowanych z sukcesem powieści "Był sobie chłopiec" i "Wierności w stereo"). Z ducha filmowa ekipa ponownie proponuje niefilmowy format: dziesięć odcinków po około dziesięć minut.
Tym razem rozpadające się małżeństwo jest starsze, po sześćdziesiątce, co – jak bohaterowie sami się boleśnie zorientują – mieści ich w ostatniej dostępnej wiekowej kategorii randkowej aplikacji. Zamiast w londyńskim pubie spotykają się w hipsterskiej kawiarni w Connecticut. I chociaż serial ma nadal wysoką jakość, to wraz ze zmianą bohaterów, na szczęście, zmienia się też patrzenie na tytułowy problem. Zamiast powtórki z rozrywki dostajemy nowy wymiar podejścia do związku i jego statusu.
Status związku sezon 2 – inna para, inne problemy
Początkowo może się zresztą wydawać, że nie jest to podejście szczególnie skomplikowane. Ellen (Patricia Clarkson, "Ostre przedmioty") chce rozwodu, a terapia małżeńska miałaby umożliwić zgodne rozstanie. Po trzydziestu latach ze Scottem (Brendan Gleeson, "Mr. Mercedes") kobieta czuje, że różnice w podejściu… właściwie do wszystkiego, o czym za chwilę… stały się już na tyle głębokie, że nie ma sensu ciągnąć wspólnego życia. Dzieci się wyprowadziły, a narzucanie sobie unieszczęśliwiających ograniczeń w imię obietnicy sprzed dekad straciło sens.
Scott, nauczony doświadczeniem, że kiedyś nawet jego zdrady udało się przepracować podczas terapii, uważa, że to będzie po prostu kolejne wyzwanie, a rozwód to coś do uniknięcia – nawet jeśli w tym celu będzie musiał chodzić do knajpy, do której nie pasuje. I do specjalistów, którzy nie pasują jemu, bo są mniej więcej tacy, jak ta knajpa mieszcząca się na parterze budynku, w którym mają gabinet. W skrócie: niemożliwie postępowi i przekonani o własnej racji.
Tymczasem Scott, zdecydowanie najciekawsza postać tego sezonu, jest konserwatywny, ale nie dlatego, że zajmuje skrajne pozycje, tylko dlatego, że na wiele tematów albo nie ma zdania, albo został gdzieś na pozycji środka. Świat natomiast mu "odjechał", więc to, co jemu wydaje się "zdroworozsądkowe", otoczenie uważa za przedpotopowe, często wręcz krzywdzące. A jednak to właśnie Scott z prezentowanych bohaterów zmieni się najbardziej, na co się nie zapowiadało.
Jego żona bowiem jest w swojej rewolucyjności raczej skrajna. Odkrywając, że nie chce spędzić ostatnich dekad życia przed telewizorem i przy muzyce ludzi, którzy dawno nie żyją, twardo zamyka pewien rozdział i usilnie próbuje wytłumaczyć mężowi, że drobne kompromisy już nic nie zdziałają. Ona chce się dać aresztować na proteście i walczyć o jutro, a on wolałby na emeryturze odwiedzić miejsca bitew przełomowych, ale należących do wczoraj.
Zainteresowania, o których para dyskutuje, podobnie jak w 1. sezonie są pretekstem do mówienia o fundamentalnych sprawach, o całej wizji wspólnego życia i wyznawanych wartościach. Tu jednak trudniej znaleźć cokolwiek, co Ellen i Scotta łączy – poza miłością, która w takim wydaniu najwyraźniej, wbrew wizjom, którymi karmią nas komedie romantyczne, nie wystarczy. Co więcej, nawet fizyczny pociąg i udany seks to za mało, jakkolwiek Scott ma spore problemy, by zrozumieć taki koncept, jako że dopiero po sześćdziesiątce słyszy, że intymność jest czymś szerszym niż seks.
Status związku – błyskotliwe dialogi i aktorstwo
Siłą "Statusu związku" okazuje się między innymi to, że łatwo zrozumieć bohaterów. Nie dziwi, że Ellen ma dość takiego życia, a przy tym trudno Scotta nie polubić z jego entuzjastycznym podejmowaniem kolejnych kroków ku, jak wierzy, naprawie małżeństwa. Wykorzystuje zdobyte informacje, uczy się słuchać, a nawet jeśli jego relacja z barist(k)ą imieniem Jay (Esco Jouléy) zaczyna się nie najlepiej, bo od iluś niezamierzenie, ale niewątpliwie transfobicznych zachowań Scotta, to rozwój tej znajomości daje nadzieję.
Spotkałam się z zarzucaniem "Statusowi związku", że Jay to postać potraktowana instrumentalnie, tylko do mierzenia postępów Scotta, uczenia go "nowego świata", w tym zaimków. Nie do końca bym się z tym zgodziła, bo chociaż tak to wygląda na początku (pierwsza scena nieco karykaturalnie pokazuje przez interakcję tych postaci, jaki jest, przynajmniej na pierwszy rzut oka, Scott), to potem Jay wielokrotnie, zwłaszcza jak na postać drugoplanową bardzo krótkiej produkcji, ma okazję rozbrajać różne stereotypy, w tym takie, które okazuje się wyznawać pozornie postępowa Ellen.
To, jak zmienia się obraz męża i żony w wciągu paru tygodni ich kawiarnianych rozmów, sprawia, że serial potrafi w kilku punktach zaskoczyć, niekoniecznie dążąc do poważnych zwrotów akcji czy wielkich zmian w decyzjach pary. Przekonująco wypada też pytanie, co robić, kiedy z latami ona i on idą w różnych kierunkach, nie razem, zwłaszcza gdy już na początku przeważały przeciwieństwa – które na dłuższą metę niekoniecznie się przyciągają. Łatać za wszelką cenę? Czy jednak rozejść się bez utraty wzajemnej sympatii?
Status związku — warto oglądać, ale lepiej powoli
Same niezwykle błyskotliwe, słodko-gorzkie, czasem pełne naprawdę czarnego humoru dialogi Hornby'ego nie wystarczyłyby przy słabszej obsadzie. Clarkson w postaci Ellen genialnie łączy irytację Scottem z ciągłym dotykaniem go mimochodem podczas rozmowy, a Gleeson pozwala szybko zapomnieć, że niedawno grał zdecydowanie bardziej jednowymiarowego Donald Trumpa w "Zasadzie Comeya", bo w krótkim czasie buduje postać, której łatwo wiele wybaczyć i z którą warto zastanawiać się, czy można być nieskomplikowanym w pozytywny sposób. I czy wszyscy muszą iść na barykady.
Nie jestem natomiast pewna, czy wypuszczenie wszystkich odcinków naraz to dobry pomysł. Jasne, od "Statusu związku" nie da się oderwać, więc skoro już te odcinki są, to raczej obejrzy się je hurtowo, ale chyba ze szkodą dla pogłębionego odbioru. Nie wiem, czy komuś starczy silnej woli, żeby spotykać Ellen i Scotta w rytmie, w jakim oni odbywają cotygodniowe konwersacje, ale wtedy pewnie przemyślenie poruszanych w serialu problemów oraz poczucie zasłużonego, wypracowanego postępu w tej trudnej relacji miałyby większą siłę.