"Słodkie Magnolie" w 2. sezonie są jak zbiorowa terapia – recenzja nowej serii popularnej produkcji Netfliksa
Natalia Grabka
7 lutego 2022, 11:03
"Słodkie Magnolie" (Fot. Netflix)
Na platformę Netflix powróciły Magnolie, czyli Maddie, Helen i Dana Sue, a wraz z nimi perypetie małomiasteczkowej społeczności Serenity. Czy jest równie słodko jak w 1. sezonie?
Na platformę Netflix powróciły Magnolie, czyli Maddie, Helen i Dana Sue, a wraz z nimi perypetie małomiasteczkowej społeczności Serenity. Czy jest równie słodko jak w 1. sezonie?
Pewne rzeczy się nie zmieniają. Bohaterki wciąż hektolitrami wlewają w siebie margaritę (może prócz Helen, która stara się o dziecko). Tę klasyczną, o limonkowym kolorze, i czerwoną – z truskawkami. Podobno podaje się je na dwa różne sposoby. Krawędź kieliszka pierwszej z wersji przyprószona jest solą, drugiej — cukrem. Sól i słodycz, które bohaterki rytualnie przyjmują podczas swoich Nocy Margarity, doskonale oddają fabułę 2. sezonu popularnej produkcji Netfliksa.
Słodkie Magnolie — romans Netfliksa z Hallmarkiem
"Słodkim Magnoliom" blisko jest do poetyki produkcji "hallmarkowych". Nic w tym dziwnego. Showrunnerka produkcji Netfliksa, Sheryl J. Anderson, ma już w swoim serialowym dorobku "Good Witch" i "Głos serca" (oba seriale również znajdziecie na Netfliksie), a także niejeden film stworzony dla stacji Hallmark (co może bardziej zaskakujące, Anderson odpowiada również za jeden z kultowych seriali mojego dzieciństwa – "Czarodziejki"). "Słodkie Magnolie" – choć 2. sezon w mniejszym stopniu – oparte są na serii powieści Sherryl Woods, tej samej pisarki, której książki stały się materiałem do scenariusza innej wieloodcinkowej, a nawet wielosezonowej produkcji Netfliksa, stworzonej przy współpracy z Hallmarkiem – "Chesapeake Shores" (jeszcze słodszej od "Słodkich Magnolii").
W Serenity w Karolinie Południowej trawa jest więc bardziej zielona, a słońce świeci intensywniej, ma cieplejszą barwę i zachodzi tylko wieczorami, dlatego nawet kiedy dramaty piętrzą się i mnożą, nie oznacza to, że tym razem jest mniej słodko niż w poprzedniej serii. Finałowa scena 1. sezonu, w której widzieliśmy roztrzaskany wrak nowego samochodu, którym Ty Townsend (Carson Rowland) wybrał się na bal maturalny i imprezę po balu, organizowaną przez Jacksona (Sam Ashby), syna burmistrza – wystawił fanki i fanów na próbę cierpliwości. I to, co w 2. sezonie "Słodkich Magnolii" wypada najlepiej, to właśnie konsekwencje tej tragedii, z jakimi mierzą się szczególnie młodsi bohaterowie.
Kariera, a wraz z nią przyszłość nastoletniego, obiecującego baseballisty, Ty'a, stanęła pod znakiem zapytania. Na rekonwalescencję musi również udać się jego młodszy brat, Kyle (Logan Allen), który odkrywa swoje aktorskie zdolności i miał przecież wybrać się z ojcem poza miasto na "Hamiltona". Wszystko to musi jednak poczekać – jak długo? Tego nie wie nikt. Podobnie jak tego, ile czasu wyrzuty sumienia z powodu wypadku będą dręczyć Annie (Anneliese Judge) i Jacksona, których to wydarzenie zbliża do siebie, mimo że jeszcze wczoraj Jackson nękał i naśmiewał się z Annie na szkolnym korytarzu. Jednym z pobocznych, ale ciekawszych wątków są również poszukiwania biologicznych rodziców przez Isaaca (Chris Medlin) czy przemiana CeCe (Harlan Drum) z cheerleaderki w charyzmatyczną i pewną siebie młodą prawniczkę.
Słodkie Magnolie – młodzież ciekawsza niż dorośli
Wątki nastolatków, próbujących zdefiniować siebie na nowo, odnaleźć inne pasje czy zajęcia wydają się szczególnie zajmować twórców. Dzięki temu możemy w miarę skrupulatnie towarzyszyć im w ich procesie psychofizycznego zdrowienia, a przy tym odkrywać, że konstrukcja świata i postaci w "Słodkich Magnoliach" nie jest aż tak stereotypowa, jak moglibyśmy się spodziewać.
Postać najlepszego zawodnika baseballu, który czyta książki, gra na gitarze i pisze teksty piosenek, jest równie rzadka na ekranie, jak cheerleaderka wygrywająca w sądzie w roli prawniczki czy gej, który stara się z mężem o adopcję dziecka, a jednocześnie modli się i w każdą niedzielę uczęszcza do kościoła, by spotkać się z Bogiem. W wizji świata, a raczej mikroświata, showrunnerki "Słodkich Magnolii" jest bowiem miejsce na modlitwę i medytację, porady pastora (w dodatku kobiety) i specjalistyczną wizytę terapeuty, a PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, może mieć nie tylko weteran wojenny, ale mężczyzna, który stracił żonę i dziecko podczas porodu.
Tematu terapii w 2. sezonie "Słodkich Magnolii" jest znacznie więcej. Erik Whitley (Dion Johnstone) w pewnym momencie mówi, że w Serenity wszyscy są po przeżyciach, z licznymi niepowodzeniami na koncie i próbują jakoś żyć. Nawet Cal Maddox (Justin Bruening), trener, udzielający wielu mądrych rad swoim zawodnikom i przyjaciołom, zwierza się Maddie, że ma problem z gniewem i jest po terapii. Wszystko to sprawia wrażenie, że twórcy są świadomi siły czy może raczej funkcji tego typu produkcji – niosących ukojenie i traktowanych przez widzów eskapistycznie. Nic więc dziwnego, że w czasie pandemii tyle osób sięga po tę produkcję.
Nie oznacza to jednak, że to serial bez wad. Poza tym, że całkiem przyjemnie się go ogląda i pozwala on zapomnieć o wszelkich troskach, w niektórych momentach trudno nie przewracać oczami. O ile doceniłam wartościowe i niespiesznie poprowadzone wątki z udziałem nastolatków, muszę przyznać, że mam problem z wątkami z dorosłymi bohaterkami i bohaterami. I mam tutaj na myśli zarówno historie Maddie (JoAnna Garcia Swisher), Helen (Heather Headley) i Dany Sue (Brooke Elliott) — u których właściwie niewiele się dzieje i siłą rzeczy odchodzą one na plan dalszy, stając się raczej towarzyszkami swoich nastoletnich wychowanków – jak i pozostałych serialowych dorosłych, którzy co krok z patosem sypią swoimi mądrościami życiowymi jak z rękawa. Czy tak zachowują się ludzie w naszym życiu? Ano nie, ale jeśli przyjmiecie tę konwencję, może uda wam się przeżyć guilty lub not guilty (to zależy od was) pleasure.
Skoro mowa o postaciach dorosłych w serialu, należy wspomnieć także o ich aktorstwie. Bo o ile dzieci oraz młodzież wypadają tu dość naturalnie albo po prostu nie odstają od reszty, zdecydowanie nie da się zapomnieć występu Chrisa Kleina (serialowy Bill Townsend), którego karykaturalny akcent południowca początkowo bawi, później już tylko irytuje i zadziwia. Na szczęście w tym sezonie jest znacznie rzadziej na ekranie niż w pierwszej serii. Wiele można zarzucić również grze Jamie Lynn Spears (tak, młodszej siostry Britney Spears), której popisy wybaczyć mogę tylko dlatego, że wątek jej bohaterki, Noreen – kochanki i matki dziecka doktora Townsenda — jest całkiem nieźle napisany.
Słodkie Magnolie to utopijna wizja Południa
"Słodkie Magnolie" to hołd złożony "Stalowym Magnoliom" Herberta Rossa, Dolly Parton, muzyce country i bluegrass. Jednocześnie trudno nie dostrzec, że serial przedstawia współczesną Karolinę Południową. Same bohaterki są nie tylko niezależne i prowadzą udane życie zawodowe, ale i mniej oddają się plotkowaniu. Rozwody wciąż są tu przykrym doświadczeniem, ale i w pełni akceptowalnym, a konflikt pomiędzy żoną burmistrza (a także i samym burmistrzem) a bohaterkami, który trwa od czasów szkolnych i przez długi czas wydaje się dość schematyczny, ostatecznie zostaje pokazany jako walka bohaterek z bezlitosnymi deweloperami.
Cukierkowa konwencja produkcji sprawia jednak, że wizja twórców odbiega od amerykańskiego Południa, które znamy na przykład z "Ostrych przedmiotów". Choć Bóg jest tu silnie i wszech-obecny, w Serenity, którego mieszkańcy tak mocno troszczą się o dziedzictwo kultury, nie ma śladu po wojnie secesyjnej czy obecności Ku Klux Klanu (który wciąż przecież zbiera żniwo). Nie tylko rasizm, ale i homofobia tutaj nie istnieją. Jest tylko wiara, nadzieja, miłość, a także wspólnotowość i bezinteresowna pomoc bliźnim. Jeśli pasuje wam taka bajka, wakacje w Serenity mogą być jak pobyt w sanatorium.