"W cieniu podejrzeń" nie widać niczego oryginalnego – recenzja pierwszych odcinków serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
5 lutego 2022, 16:06
"W cieniu podejrzeń" (Fot. Apple TV+)
Znakomita obsada, znający się na rzeczy twórcy i scenariusz oparty na izraelskim hicie. "W cieniu podejrzeń" wyglądało na co najmniej solidny thriller. Początek tego jednak nie zapowiada.
Znakomita obsada, znający się na rzeczy twórcy i scenariusz oparty na izraelskim hicie. "W cieniu podejrzeń" wyglądało na co najmniej solidny thriller. Początek tego jednak nie zapowiada.
Ekskluzywny nowojorski hotel. W środku nocy zamaskowani przestępcy atakują na korytarzu młodego mężczyznę, pakują go do walizki i porywają. Wszystko nagrywają kamery, a niedługo później wideo staje się internetową sensacją oglądaną przez ludzi na całym świecie. W tym również kilkoro zwykłych Brytyjczyków, jeszcze niespodziewających się, że zostaną głównymi podejrzanymi w sprawie. Brzmi znajomo?
W cieniu podejrzeń – serialowy thriller od Apple TV+
Jeśli macie wrażenie, że już kiedyś coś podobnego widzieliście, to prawdopodobnie tak właśnie było, ponieważ "W cieniu podejrzeń" ("Suspicion") to kolejny amerykański remake izraelskiego serialu – emitowanej również w Polsce "Podwójnej gry" ("False Flag"). A nawet jeśli tej produkcji nie oglądaliście, są spore szanse, że odnajdziecie w niej dużo znajomych elementów. Jak można się bowiem domyślić po opisanym wyżej zarysie fabuły, mamy do czynienia z telewizyjnym thrillerem, w którym sekret goni sekret, zwroty akcji mnożą się w szybkim tempie, a budowane od samego początku napięcie z czasem tylko rośnie. A przynajmniej tak powinno być.
Niestety dwa pierwsze odcinki (z ośmiu, kolejne co tydzień) serialu Apple TV+, choć widać po nich, że twórcy znają gatunkowe prawidła, nie potwierdzają, że potrafią zrobić z nich właściwy użytek. Co jest o tyle dziwne, że mają ku temu wszelkie umiejętności, bo showrunnerem jest tutaj Rob Williams (scenarzysta "Człowieka z Wysokiego Zamku"), a reżyseruje nagradzany za "The Americans" Chris Long. Dodając do tego obsadę pełną znanych z małego i dużego ekranu twarzy, można było w ciemno przyznać "W cieniu podejrzeń" gwarancję jakości, zastanawiając się, czy będzie tylko dobrze, czy może jednak lepiej.
Rzeczywistość kazała mi jednak zrewidować początkowe założenia i nawet jeśli uznać, że wystawianie ocen na tym etapie serialu jest przedwczesne, trudno mi sobie wyobrazić, żeby kolejne odcinki miały wznieść go ponad przeciętność. Ba, już samo jej osiągnięcie nie wydaje się wcale takie pewne, zważywszy na poziom scenariusza, emocji i zaangażowania widza, jakie zobaczyłem do tej pory.
W cieniu podejrzeń nie ożywia znanych schematów
Mocno rozczarowujący w serialu jest już sam fakt, że tak naprawdę ani przez moment nie potrafi on niczym zaintrygować, czy choćby odrobinę podnieść ciśnienia. A nie mówimy przecież o osiągnięciu zarezerwowanym tylko dla oryginalnych historii, zwłaszcza w takim gatunku jak thriller, w którym trudno o coś w stu w procentach nowego. Mocne uderzenie na początek, a potem już tylko umiejętne stopniowanie napięcia i voilà, widz przykuty do ekranu. Tylko że nie w tym przypadku.
Tutaj po nowojorskim porwaniu, którego obiektem okazuje się Leo Newman – syn bardzo wpływowej amerykańskiej specjalistki od PR-u Katherine (Uma Thurman) – akcja traci impet, przenosząc się do Londynu i każąc nam śledzić losy trójki na pozór niezwiązanych ze sprawą osób. Specjalista od cyberbezpieczeństwa Aadesh Chopra (Kunal Nayyar), wykładająca psychologię społeczną na Oksfordzie Tara McAllister (Elizabeth Henstridge) oraz finansistka Natalie Thompson (Georgina Campbell) nie wyglądają ani na porywaczy, ani na stojących za wszystkim organizatorów operacji, jednak dowody przemawiają przeciwko nim. Cała trójka niespodziewanie dla siebie trafia więc nagle w sam środek międzynarodowego śledztwa, a my zastanawiamy się, czy to pomyłka, czy może jednak ktoś tu kłamie.
Pierwsze odcinki skupiają się na przedstawieniu bohaterów oraz okoliczności, w jakich wzbudzili zainteresowanie śledczych. Serialowa narracja jest prosta jak konstrukcja cepa, przeskakując od postaci do postaci i nie siląc się przy tym na gram oryginalności. Wtórne i generyczne jest tu absolutnie wszystko, począwszy od szczegółów prywatnego życia i problemów każdego z bohaterów, przez prowadzących dochodzenie agentów NCA i FBI (w tych rolach Angel Coulby i Noah Emmerich), po również poszukiwanego w związku ze sprawą kryminalistę Seana Tilsona (Elyes Gabel) – nie dziwi zatem, że i rozwój akcji trudno uznać za zaskakujący.
Tak jak można było od początku zakładać, szybko na jaw wychodzą kolejne fakty, poddając w wątpliwość, czy Aadesh, Tara i Natalie rzeczywiście znaleźli się po prostu w złym miejscu o złym czasie. A choć dostępne już odcinki ledwie uchylają rąbka tajemnicy, nie jest trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie akcja, czy jakiego rodzaju twistów należy się po drodze spodziewać. Zresztą na ich temat nie ma szczególnie sensu dyskutować – wystarczy obejrzeć zapowiedź, żeby wiedzieć, że twórcy nie porzucą w dalszej części sezonu stereotypowo obranej ścieżki.
W cieniu podejrzeń, czyli gdzie jest Uma Thurman?
Takie przywiązanie do oklepanych rozwiązań nie byłoby oczywiście wielkim problemem, gdyby tylko "W cieniu podejrzeń" potrafiło choć w minimalnym stopniu zaintrygować historią albo bohaterami. Całość wygląda jednak, jakby posklejano ją z samych klisz, nie kłopocząc się ich ożywieniem. Sfrustrowany mąż, kiepska matka, narzeczona mająca tajemnice przed ukochanym i bliskimi, agenci o różnych podejściach. Scenariuszowa bieda aż piszczy, a wprowadzanie na scenę kolejnych postaci nijak nie rozwiązuje problemu, może nawet go pogłębiając.
Przez to wszak już ograniczony czas poświęcony głównym bohaterom jeszcze bardziej się kurczy, czyniąc ze wszystkich pozbawione większych osobowości plastikowe figury. W takiej sytuacji na nic nie zdają się starania wykonawców, którzy najzwyczajniej nie mają czego grać, opierając się na najprostszych cechach swoich postaci lub lecąc na autopilocie (jak Emmerich, który agenta FBI mógłby zagrać zawsze i wszędzie). Jeśli natomiast zastanawiacie się, jak wypada Uma Thurman, to wybaczcie, ale nie pomogę, bo aktorka, której wizerunkiem reklamowano serial, dostała jak na razie jedną scenę i całe dwie minuty na ekranie.
Z tego też powodu nie wiemy za bardzo, kim jest Katherine albo czemu i czy w ogóle powinniśmy się przejmować porwaniem jej syna. Pytania to o tyle sensowne, że kluczowe w kontekście fabuły, ale też dlatego, że można je postawić w kontekście każdego innego bohatera "W cieniu podejrzeń". Nie świadczy to dobrze o całej historii, nawet jeśli jej rozwiązanie ostatecznie okaże się takie, że szczęka opadnie mi do ziemi. Na ten moment trudno to sobie jednak wyobrazić, tak samo jak polecanie tej produkcji komukolwiek poza wyjątkowo znudzonymi miłośnikami ekranowych spisków.