"Furioza" to świat kiboli pokazany bez cenzury i świetna rola Mateusza Damięckiego — recenzja serialu Canal+
Nikodem Pankowiak
4 lutego 2022, 08:36
"Furioza" (Fot. Kino Świat)
"Furioza" to nie pierwszy przypadek, gdy popularny film zostaje następnie zamieniony w serial. Być może jednak jest to pierwszy raz, gdy taka transformacja naprawdę się powiodła w Polsce.
"Furioza" to nie pierwszy przypadek, gdy popularny film zostaje następnie zamieniony w serial. Być może jednak jest to pierwszy raz, gdy taka transformacja naprawdę się powiodła w Polsce.
Szeroko rozumiane kino gangsterskie przeżywa od kilku lat w Polsce prawdziwy renesans. Abstrahując od jego poziomu – w końcu za jakąś połowę tych produkcji odpowiada Patryk Vega – nie da się nie zauważyć, że polscy widzowie pokochali historie o złych chłopcach (czasem kobietach). I nie ma tutaj znaczenia, czy mówimy o historiach inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami, czy o czystej fikcji. "Furioza" zalicza się do tej drugiej kategorii, ale niewątpliwie czerpie garściami z rzeczywistości.
Furioza – serial Canal+ na bazie filmowego hitu
Na początek zaznaczę, że serialową "Furiozę" recenzuję w zupełnym oderwaniu od jej kinowej wersji. Filmu nie widziałem, więc nie będę uciekał się do żadnych porównań – miniserial Canal+ traktuję zatem jako coś zupełnie nowego. Nie trzeba jednak znać filmowego oryginału, by wiedzieć, że jego fani mogą być rozczarowani faktem, iż "Furioza" telewizyjna to tak naprawdę reżyserska, podzielona na cztery odcinki wersja filmu – w sumie dłuższa od niego zaledwie o jakieś pół godziny.
Zostawmy to jednak na boku, ostatecznie "Furiozę" w kinach zobaczyło ok. pół miliona widzów, więc grono potencjalnych nowych odbiorców jest bardzo szerokie. Dodatkowo film zebrał naprawdę przyzwoite recenzje, więc całkiem możliwe, że i ci, którzy go widzieli, postanowią odświeżyć sobie całą historię.
A ta nie jest szczególnie skomplikowana, ale to akurat mocna strona serialu. Dawida (Mateusz Banasiuk) poznajemy, gdy podczas podróży pociągiem zostaje napadnięty przez terroryzujących go kiboli. I tu wciskamy pauzę i przewijamy taśmę do tyłu. Po dość długiej czołówce, w której usłyszeć możemy do bólu przeciętny polski rap (w końcu to produkcja o kibolach/gangsterach, rapu nie może zabraknąć), cofamy się w czasie i poznajemy Dziką (Weronika Książkiewicz). W tym momencie pochylmy na sekundę głowy i w ciszy kontemplujmy, jak bardzo kreatywny jest to pseudonim.
Dzika to policjantka, która dziś poluje na kiboli, z którymi wychowała się na jednym osiedlu. I to dzięki jej rozmowie z przełożonym Baurem (Łukasz Simlat) w przesadnie łopatologiczny sposób, za pomocą zdjęć i krótkiego monologu, dostajemy wyjaśnienie, jaka jest geneza tej postaci i kto jest kim w całej historii. Tak więc gdy na ekranie pojawią się Golden (Mateusz Damięcki), Kaszub (Wojciech Zieliński) czy Mrówka (Szymon Bobrowski), będziemy już wiedzieli, kim są. W skrócie – to kibole, z których niektórzy za uszami mają nieco więcej grzechów niż tylko ustawki w lasach czy śpiewanie wulgarnych piosenek wymierzonych w policję.
Furioza – czy warto oglądać serial Canal+?
Z takiego kibolskiego środowiska wywodzi się także Dawid, dziś lekarz, a poza pracą brat Kaszuba i niegdyś kolega Goldena, z którym łączy go pewna nie do końca przepracowana trauma. Jego wydawałoby się spokojne ostatnio życie przerywa spotkanie z Dziką, która odwiedza go w gabinecie. I tu następuje pierwszy fabularny zgrzyt, bo Dawid całkiem szybko daje się namówić swojej dawnej znajomej, dziś policjantce, by ponownie wkupił się w łaski Kaszuba, choć ich drogi mocno się rozeszły, i jego "braci po szalu".
To wszystko oczywiście, by ratować brata, któremu w każdej chwili może grozić długa odsiadka. Powód całkiem dobry, choć decyzja zostaje podjęta przez Dawida na tyle szybko, iż ciężko mówić o jej odpowiednim umotywowaniu. Zresztą, akurat poczucie, że nie do końca rozumiemy, dlaczego bohaterowie "Furiozy" robią to, co robią, dlaczego są tacy, jacy są, będzie nam jeszcze towarzyszyło nie raz podczas seansu.
Oczywiście "Furioza" pozytywnie wyróżnia się na tle większości gangsterskich produkcji made in Poland w ostatnich latach, ale to jeszcze nie powód, by kłaniać się w pas twórcom. Cyprian T. Olencki – reżyser, dla którego jest to tak naprawdę druga poważna produkcja w tej roli – jest naprawdę sprawnym rzemieślnikiem i dzięki temu od strony realizatorskiej trudno "Furiozie" cokolwiek zarzucić. No, jak to w polskich produkcjach, dźwięk mógłby być lepszy, bo niektóre dialogi trudno zrozumieć.
O ile zatem do realizacji serialu trudno się przyczepić, o tyle Olencki do spółki z Tomaszem Klimalą zaczynają trochę potykać się przy tworzeniu scenariusza. Już opis "Furiozy" obiecuje, że "akcja serialu rozwija się w zawrotnym tempie" i trzeba przyznać, że nie są to obietnice bez pokrycia. Momentami wszystko dzieje się jednak zbyt szybko, aż chciałoby się na moment nieco przystopować, dać kolejnym wydarzeniom odpowiednio wybrzmieć. A tak zbyt często nie jesteśmy w stanie poczuć ich konsekwencji, bo po chwili trafiamy w wir kolejnych.
Nie jest to sytuacja jak ze wspomnianym Patrykiem Vegą – dostajemy tutaj pełnoprawną historię. Sensowną historię, co ważne, która w przeciwieństwie do dzieł znanego reżysera nie jest zbiorem poszatkowanych scen bardziej przypominających teledysk niż film. Momentami jednak aż chciałoby się, by ta tak nie pędziła. Zakładam jednak, że to efekt tego, że twórcy nie planowali tworzenia serialu. Telewizyjna "Furioza" wygląda jak wypadkowa filmu i niewykorzystanych w nim scen, które być może nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie sukces w kinach.
Furioza to świetne role Damięckiego i Książkiewicz
A ten sukces "Furioza" w dużej mierze zawdzięcza brawurowym kreacjom Mateusza Damięckiego w roli Goldena i Weroniki Książkiewicz, która zagrała Dziką. Polskie rozrywkowe produkcje, a do takich mimo wszystko zaliczam "Furiozę", mają problem z tworzeniem wiarygodnych, silnych postaci kobiecych. Tutaj się udało, bez przekraczania granicy, za którą kryje się już tylko parodia. Dzika to bohaterka z krwi i kości, targana wątpliwościami i emocjami. Weronice Książkiewicz należy się uznanie, że w poszukiwaniu poklasku nie przeszarżowała w swojej grze.
Ona i Damięcki do swoich ról mocno zmienili się pod względem fizycznym. Ten drugi na tyle, że występ w "Furiozie" bez cienia przesady możemy nazwać jego przełomowym. Golden to absolutny szaleniec, ale nie taki jednoznaczny, jak mogłoby nam się na początku wydawać. Choć pod kopułą ciągle wyraźnie mu buzuje, to swoją inteligencją przewyższa większość swoich kolegów. I tylko szkoda, że nie chciał przeczytać tego "Juliusza Cezara"… Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że występ Damięckiego nie ogranicza się do imponującej fizycznej przemiany aktor. Za łysą głową, mięśniami i tatuażami kryje się znacznie więcej, a on wydobył to na światło dzienne.
O obu tych występach powiedziano już właściwie wszystko, ale warto wspomnieć także o Łukaszu Simlacie oraz przede wszystkim Szymonie Bobrowskim, który brawurowo wcielił się w rolę Mrówki, szefa innej grupy. Drogi jego i głównych bohaterów będą przecinać się wyjątkowo często i nie zawsze będą to spotkania należące do przyjemnych. Byłbym zapomniał, jest jeszcze Janusz Chabior – aktor, który przyzwyczaił nas, że poniżej pewnego poziomu nie schodzi. I tu również tak jest – jest po prostu Januszem Chabiorem.
Z tego grono najmniej przekonuje mnie chyba sam Mateusz Banasiuk, choć całkiem nieźle oddaje wewnętrzny konflikt toczący głównego bohatera. Lojalność wobec "braci" czy wobec brata? Czy można być dobrym człowiekiem, wspierając chuliganów? Postać Dawida przechodzi w "Furiozie" całkiem długą drogę. Szkoda tylko, że niektóre jej etapy pokonuje nadzwyczaj szybko. Jasne, Dawid nie jest nowicjuszem wśród kiboli, dlatego być może szybko przyzwyczaja się do nowej sytuacji i znów czuje prawdziwą adrenalinę, jaką dają chuliganerka. Jednakże tak szybkie posuwanie jego wątku do przodu sprawia, że pojawiająca się na zakończenie klamra nie robi takiego wrażenia, jak powinna.
Jak wspomniałem na samym początku, "Furioza" nie jest serialem opartym na faktach. Kto jednak choć trochę interesuje się polską piłką, rozpozna w niej sceny zainspirowane prawdziwym życiem. Palenie flag przeciwnych drużyn, składanie "wizyt" piłkarzom po przegranych meczach czy negocjacje z prezesem klubu… Takie rzeczy jak najbardziej się zdarzają, nie ma tu grama przesady. A fakt, że klub, któremu kibicują członkowie Furiozy, nie istnieje, tylko dodaje serialowi uniwersalności.
Choć to serial, któremu daleko do idealnego, trochę sypiący się podczas ostatniego aktu, to nie można "Furiozie" odmówić, że jest po prostu wciągającą produkcją. Nie ma tutaj prób romantyzowania bandziorów, co niestety ostatnimi czasy zdarza się dość często. Byli już twórcy, którzy "wyłożyli" się na tego typu tematyce. Na szczęście tym razem jest inaczej, serialowa "Furioza" to dowód na to, że bez obierania drogi Patryka Vegi, łatwiej o artystyczny sukces.