"Pam & Tommy" nie kończą się na sekstaśmie – recenzja serialu o Pameli Anderson i Tommym Lee
Mateusz Piesowicz
3 lutego 2022, 18:57
"Pam & Tommy" (Fot. Hulu)
Celebryci, skandal obyczajowy i początki ery internetu. Z takiego połączenia nie może wyjść nic dobrego dla bohaterów tej historii, ale już dla widzów serialu "Pam & Tommy" wręcz przeciwnie.
Celebryci, skandal obyczajowy i początki ery internetu. Z takiego połączenia nie może wyjść nic dobrego dla bohaterów tej historii, ale już dla widzów serialu "Pam & Tommy" wręcz przeciwnie.
Z dzisiejszej perspektywy, uwzględniającej możliwość dokładnego poznania najróżniejszych afer z udziałem wszelkiego rodzaju gwiazd i gwiazdeczek, sytuacja mająca miejsce blisko 30 lat temu wydaje się już mało znacząca. Bo niby jak miałaby ona zrobić na nas, którzy widzieli już wszystko, szczególne wrażenie? "Pam & Tommy", limitowany serial produkcji Hulu przedstawiający historię związku Pameli Anderson i Tommy'ego Lee przez pryzmat ich niesławnej sekstaśmy, zadaje jednak kłam temu twierdzeniu. I to nie tylko z uwagi na skalę wydarzeń, jakim dawny skandal dał początek.
Pam & Tommy – historia seksskandalu z lat 90.
Cofnijmy się o trzy dekady. W świecie jeszcze niedostrzegającym ogromnego potencjału kryjącego się za tajemniczo brzmiącym hasłem World Wide Web rządzą tabloidy, które na początku 1995 roku żyły głównie jednym tematem – ślubem gwiazdy "Słonecznego patrolu" Pameli Anderson (Lily James) z perkusistą heavymetalowego zespołu Mötley Crüe Tommym Lee (Sebastian Stan). Ślubem, dodajmy, błyskawicznym, bo wszystko odbyło się spontanicznie po trwającej kilka dni imprezie, na której rzecz jasna niczego nie brakowało. Pasuje jak ulał do związku ekranowej seksbomby i rockowego bad boya, a to miał być dopiero początek atrakcji dla brukowców.
Rzecz w tym, że to, co interesowało wtedy niemal wszystkich, jest tylko w pewnym stopniu istotne dla twórców serialu – scenarzysty Roberta Siegela ("Zapaśnik") i reżysera Craiga Gillespiego ("Cruella"). Ci bowiem, wychodząc od opisującego sprawę artykułu "Rolling Stone'a" autorstwa Amandy Chicago Lewis, opowiadają znacznie większą historię, w której taśma oraz publiczne wizerunki Anderson i Lee są tylko punktem wyjścia do szerszego spojrzenia na zmieniającą wówczas swoje oblicze rzeczywistość medialną i niekoniecznie znany szerokiej publiczności obraz celebrytów.
A właściwie to nawet ten punkt wyjścia się nie zgadza, bo zamiast wzbudzającej sensację i kontrowersje gwiazdorskiej pary, dostajemy odległego o lata świetlne od kolorowych nagłówków Randa Gauthiera (Seth Rogen). Aktualnie stolarza i złotą rączkę, w przeszłości w pewnym stopniu związanego z szeroko pojętym przemysłem filmowym, a prywatnie interesującego się teologią mężczyznę poznajemy, gdy ma pecha pracować dla Tommy'ego Lee. Czemu pecha? Otóż, pan gwiazdor rocka, choć opływa w bogactwa, mieszka w bajecznej willi i spełnia każdą swoją, nawet najbardziej absurdalną zachciankę, pracodawcą jest uciążliwym i zwyczajnie nieuczciwym. Nie trzeba więc czekać długo, żeby Rand szczerze go znienawidził i obmyślił plan, jak się zemścić. Podpowiem, że zakłada on kradzież zawartości pewnego sejfu (technicznie rzecz biorąc to całego sejfu).
"Pam & Tommy" w premierowym odcinku skupia się właśnie na tej historii, z tytułowych postaci czyniąc bohaterów drugiego (a w przypadku Pameli nawet trzeciego) planu i portretując ich dokładnie tak stereotypowo, jak można zakładać. Jako rozpuszczone, oderwane od ziemi gwiazdy, traktujące innych ludzi jak podnóżki i skupione w stu procentach na sobie oraz spędzaniu całych dni w łóżku. Tak widział tych dwoje Rand, tak widziały ich media, tak widział ich każdy dookoła. Ale czy to na pewno w stu procentach prawdziwy portret?
Pam & Tommy czy Lily James i Sebastian Stan?
Na tak przygotowany grunt wchodzą już kolejne dwa odcinki (całość ma liczyć osiem), w których cofamy się do nieodległej przeszłości, poznając krótkie, lecz intensywne dzieje miłości Pam i Tommy'ego, a potem śledząc już równolegle akcję podzieloną między trójkę postaci. Nadaje to serialowej fabule nie tylko dynamiki, jaką rzadko można w tego typu prawdziwych historiach spotkać, ale przede wszystkim niezbędnego kontekstu. Kluczowego, bo bez niego oglądalibyśmy zupełnie inny serial, w którym naturalne byłoby kibicowanie Randowi w jego "misji" przykładnego ukarania zepsutych celebrytów. Tymczasem "Pam & Tommy" to rzecz bardziej skomplikowana i absolutnie nie tak jednowymiarowa.
W tym natomiast ogromna zasługa zarówno unikającego wpadnięcia w pułapkę łatwej kontrowersji scenariusza, jak i odtwórców tytułowych ról. Tych nie da się oczywiście oceniać w oderwaniu od fenomenalnej i czasochłonnej pracy charakteryzatorów, którzy zrobili z James (na co dzień nijak nieprzypominającej swojej bohaterki) i Stana niemal lustrzane odbicia Anderson i Lee, co razem z ich kreacjami, złożyło się na naprawdę brawurowe aktorskie popisy.
Dotyczy to zwłaszcza jej, bo przynajmniej na przestrzeni trzech pierwszych odcinków to właśnie Pamela wyrasta na zdecydowanie najciekawszą bohaterkę serialu. Lily James udaje się wyjść z postacią poza zbudowany w powszechnej świadomości obraz symbolu seksu, nie dając jej sprowadzić ani do atrybutów fizycznych, ani do karykaturalnej "grzecznej chrześcijanki z małego miasteczka w Kanadzie". Dzięki temu, że ona znajduje gdzieś pomiędzy przestrzeń dla kobiety świadomej narzuconej jej roli, ale jednocześnie marzącej o zmianie i aktywnie próbującej chociaż w pewnym stopniu wpłynąć na narrację na swój temat, my dostajemy możliwość poznania Pameli Anderson innej, niż wykształciły ją przed laty brukowce i bieganie w zwolnionym tempie po plaży.
A jest to obraz tym bardziej fascynujący, że świetnie współgra z nim Tommy Lee w wykonaniu Sebastiana Stana. Mimo że przypadła mu rola (jak dotąd) mniej zniuansowana i opierająca się w większym stopniu na efekciarstwie, daje radę szalonego rockmana w jakimś stopniu uczłowieczyć. Co najmniej na tyle, byśmy mogli uwierzyć, że Pamela mogła stracić dla niego głowę, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę, że niczym dobrym się to dla niej nie skończy.
Pam & Tommy to nie tylko porno, narkotyki i VHS-y
Siłą serialu jest bowiem także to, że pośród całego swojego szaleństwa, w którym absolutnie wszystko wydaje się kręcić wokół seksu (z małymi urozmaiceniami w postaci alkoholu i narkotyków), jest w stanie znaleźć miejsce na więcej. Nie tylko w kwestii charakterystyki bohaterów, ale też choćby zadając kilka niegłupich pytań, prowokujących do refleksji nad współczesnymi mediami i kulturą masową. Bo te, im bliżej się przyjrzeć, okazują się tym bardziej wyglądać, jakby jednego (głównego?) z ich źródeł warto było poszukać na pewnej nagranej domową kamerą amatorskiej taśmie wideo.
No właśnie, taśma. Przecież to o nią jest cała afera, a dotychczas nie było o niej za wiele. Po części wynika to ze sposobu prowadzenia fabuły, która w pierwszych odcinkach skupia się na przedstawieniu bohaterów, ale po części z przemyślanej twórczej drogi. Siegel i Gillespie bynajmniej nie unikają "skandalizującego" podejścia, pokazując nam dużo, a niekiedy wręcz bardzo dużo (zrozumiecie, co mam na myśli, gdy posłuchacie pewnej konwersacji z drugiego odcinka), lecz zarazem starają się, aby wszystko miało swój cel. Rozrywkowa jazda po krawędzi bez trzymanki? Tak, ale z sensem.
Okazuje się, że to nie tylko wykonalne, ale też bardzo istotne w ocenie całego serialu, który raz za razem pozbawia nas poczucia znajomego komfortu, jakie w teorii powinno mu towarzyszyć. Pamela celebrytka, oswojona z obrzydliwym sposobem, w jaki podchodzi do niej zwłaszcza męski świat, może stać się niewinną dziewczyną o promienistym uśmiechu, która wciąż uwielbia romanse. Rand, sympatyczny facet, któremu z automatu dajemy moralne rozgrzeszenie, po chwili stoi już na granicy między słuszną sprawą, a kierowaną złymi pobudkami niedopuszczalną ingerencją w prywatność. Nawet lekko absurdalny komediowy ton, jaki przyjmuje serial, wkraczając na rynek porno (z Nickiem Offermanem w roli przewodnika), prowadzi prostą ścieżką do wcale nie zabawnego obrazu przemian nadchodzących za pośrednictwem czającego się już za rogiem internetu.
W efekcie "Pam & Tommy" staje się historią, która charakteryzując się pozorną prostotą, szaloną energią i zazwyczaj bardzo luźnym podejściem, najpierw przyciąga widzów głośnym tematem, by potem wziąć ich z zaskoczenia. Czy to szczerymi emocjami, czy skomplikowanymi postaciami, czy nagłymi skrętami w nieprzyjemnych kierunkach. Rzuca też nowe światło na postaci, które tak wrosły w popkulturowy krajobraz, że oddzielenie ich wizerunków od prawdziwych ludzi było już praktycznie niemożliwe. Teraz powinno się to zmienić.