"Servant", czyli pełzająca paranoja – recenzja premiery 3. sezonu serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
22 stycznia 2022, 12:02
"Servant" (Fot. Apple TV+)
Najbardziej stylowy horror na małym ekranie wrócił z kolejnym sezonem i wciąż wygląda świetnie. A czy tak samo dobrze prezentuje się serialowa historia w nowej odsłonie?
Najbardziej stylowy horror na małym ekranie wrócił z kolejnym sezonem i wciąż wygląda świetnie. A czy tak samo dobrze prezentuje się serialowa historia w nowej odsłonie?
Zapowiedziane niedawno zakończenie "Servant" po czwartej serii sprawia, że zaczynając sezon numer trzy, znaleźliśmy się już za półmetkiem całej historii. Nastał więc niezły moment, żeby ocenić dokąd i w jakim stylu zmierza serial autorstwa Tony'ego Basgallopa – przynajmniej w teorii. W praktyce sprawa jest o tyle skomplikowana, że otwarcie nowego sezonu wygląda jak… początek zupełnie innej opowieści.
Servant – co zmieniło się w 3. sezonie serialu?
No może nie tak zupełnie innej, bo ani Turnerowie, ani ich niania nigdzie nam nie zniknęli. Wręcz przeciwnie, po odzyskaniu Jericha wszyscy tworzą dość nietypową, ale szczęśliwą rodzinkę. Nikt im się nie naprzykrza, wspomnienia niedawnych wydarzeń powoli się zacierają, a rzeczami, które teraz najbardziej zajmują Dorothy (Lauren Ambrose) i Seana (Toby Kebbell) w związku z ich dzieckiem, są wyrzynające się mleczaki oraz planowana wycieczka na plażę. Takiej przesłodzonej sielanki jeszcze tu nie było, więc gdybyśmy mieli do czynienia z innym serialem, oczekiwałbym tylko dodania "żyli długo i szczęśliwie" i napisów końcowych.
Ale że to "Servant", to można być pewnym, że spokój nie potrwa długo. Ba, w gruncie rzeczy od początku jest on fałszywy, czego zresztą nikt nie próbuje przed nami ukrywać. Jasne, można by pomyśleć, że sypiając ze sztyletem pod poduszką, Leanne (Nell Tiger Free) jest jednak nieco przewrażliwiona, ale wystarczy sobie przypomnieć, co skrywają ściany jej pokoju. Trzy miesiące od pozbycia się ciotki Josephine i żadnej reakcji? Nie, coś tu zdecydowanie jest nie tak i nie damy sobie wmówić, że to tylko wyobraźnia znerwicowanej niani płata jej figle.
Otwierający sezon "Donkey" to tak naprawdę "Servant" w pigułce. Odcinek bardzo stonowany, niemal pozbawiony akcji czy szczególnie istotnych z fabularnego punktu widzenia scen, a jednocześnie w każdym kadrze wypełniony poczuciem czającego się bardzo blisko nieokreślonego zagrożenia. Wstęp do niewątpliwie dramatycznych wydarzeń, jakie są przed nami, ale zarazem ważna cegiełka w całej serialowej konstrukcji, bo skupiająca się na psychice Leanne i ukazaniu, jak mimo niezwykłości dziewczyny, kruche są jej podstawy.
Servant pokazuje, jak budować nastrój grozy
Bohaterka, która na zdrowy rozum nie powinna mieć w tym momencie szczególnych powodów do obaw, jest tu nie tylko przerażona, ale też wydaje się jako jedyna sądzić, że zagrożenie ze strony sekty nie minęło. Podczas gdy nawet Sean i Dorothy pozwalają sobie na nieostrożność, nie wspominając o Julianie (Rupert Grint), który na odwyku zyskał nową dziewczynę (niejaka Veera, grana przez Sunitę Mani) i nie stracił ciętego poczucia humoru, od Leanne bije nerwowość, przechodząca momentami w panikę. Tak dużą, że zagłuszyć ją można tylko bezmyślnym seksem, ewentualnie dużą ilością wina odpowiedniego do pomidorowej z puszki. Ale czy ta panika jest w ogóle zasadna?
Odpowiedzi oczywiście nietrudno się domyślić, lecz na ten moment serial kompletnie nie daje po sobie poznać, że będzie się z czymkolwiek spieszyć. Co więcej, tempo które już w poprzednich sezonach nie było zbyt duże (oględnie mówiąc), tym razem jest wręcz ślimacze, co jednak kompletnie nie przeszkadza w odbiorze. Nawet więcej, na nim odbiór historii się teraz w dużym stopniu opiera, bo gdy wszystko wydaje się względnie normalne, utrzymanie odpowiedniego nastroju urasta do miana kluczowego zadania. A jak to zrobić, nie mając już w zanadrzu żadnych lalek zmieniających się w żywe dzieci i na odwrót?
Okazuje się, że ani przerażające niemowlaki, ani mordercze sekty, ani religijne odniesienia nie są absolutnie niezbędne, gdy potrafi się zrobić użytek z kamery, znanych filmowych sztuczek i utalentowanych wykonawców. A co jak co, ale akurat wykorzystać każdy z tych atutów M. Night Shyamalan umie znakomicie, co potwierdza każda minuta wyreżyserowanego przez niego odcinka.
Ucieka się przy tym do niby banalnych chwytów, czy to wprowadzając atmosferę paranoi i widzenia wszędzie wrogów, czy skutecznie korzystając ze starych jak świat sposobów straszenia w pustym domu. Opiera się na umiejętnościach Nell Tiger Free, znakomitej zarówno przy zbliżeniach na twarz, jak też w nerwowych ruchach, sprawiających, że zwykły spacer z dzieckiem staje się niesamowicie stresujący. Wreszcie znajduje takie ustawienia kamery, które każą nam bezwiednie szukać wzrokiem zagrożenia na pewno czającego się tuż poza kadrem. Wszystko to elementy składające się na perfekcyjną twórczą grę z widzami i ich wątpliwościami.
Servant sezon 3 – czy jest się czego bać?
Tych bowiem przy seansie "Servant" nie sposób uniknąć i to w różnych aspektach. Czy strach Leanne nie jest irracjonalny? Czy koszmar Turnerów już się nie skończył? Czy jest tu w ogóle jeszcze jakaś historia do opowiedzenia? Tak się zastanawiając, można łatwo zapomnieć, że serial w rzeczywistości nie dał nam jeszcze właściwie żadnych odpowiedzi (o ile należy tu takich oczekiwać), podsuwając za to coraz więcej, coraz dziwniejszych zagadek.
Od ich rozwiązania zależeć będzie oczywiście sporo, ale już teraz mam poczucie, że niekoniecznie wszystko. O ile wcześniej, zwłaszcza w 1. sezonie, serial Apple TV+ mógł wyglądać na ubraną w piękne szaty typową fabułę opartą na tajemnicy, teraz już ucieka on od tego rodzaju schematów. Zamiast nich dostajemy historię bohaterów, o których sporo już wiemy i których los nie jest nam obojętny, oraz ciągle oszałamiającą wizualnie otoczkę, która istnieje już jednak w konkretnym celu. Może zbudowania napięcia, może wystraszenia, a może zwabienia w ślepy zaułek – to nie ma teraz znaczenia. Ważne, że całość działa i pozwala z przyjemnością czekać na ciąg dalszy tej mrocznej zabawy.