"Sprawa Stephena Lawrence'a" porusza i zachwyca jednocześnie – recenzja miniserii dostępnej na Canal+
Natalia Grabka
1 lutego 2022, 13:33
"Sprawa Stephena Lawrence'a" (Fot. ITV)
Bez względu na to, czy widzieliście lub nie film Paula Greengrasssa z 1999 roku, koniecznie obejrzyjcie serial "Sprawa Stephena Lawrence'a", który jest jego kontynuacją.
Bez względu na to, czy widzieliście lub nie film Paula Greengrasssa z 1999 roku, koniecznie obejrzyjcie serial "Sprawa Stephena Lawrence'a", który jest jego kontynuacją.
Producent wykonawczy Mark Redhead wraca po 22 latach, by zrewidować i dokończyć historię śledztwa w sprawie zabójstwa 18-letniego Stephena Lawrence'a, który 22 kwietnia 1993 roku, czekając na autobus w Well Hall, w południowo-wschodnim Londynie, został brutalnie zaatakowany i zasztyletowany przez grupę młodych neonazistów, członków lokalnego gangu. Jak podają twórcy na początku miniserialu – by przybliżyć historię tym, którzy jeszcze jej nie znają – był to niesprowokowany atak na tle rasistowskim. Sprawców jednak nie ujęto, a opinia publiczna zarzuciła londyńskiej policji rasizm i niekompetencję.
Sprawa Stephena Lawrence'a to autentyczna historia
Zabójstwo na tyle wstrząsnęło społecznością czarnoskórych mieszkańców Londynu, że odbiło się szerokim echem w mediach i stało się jedną z najgłośniejszych i najważniejszych historii korupcji, ignorancji i zinstytucjonalizowanego rasizmu brytyjskiej policji. W 1999 roku Mark Redhead stworzył film "Morderstwo Stephena Lawrence'a" wyreżyserowany przez Paula Greengrassa ("Lot 93", "Krwawa niedziela"), utrzymany w konwencji fabularnej, choć zbliżonej do paradokumentu, który został zresztą nagrodzony nagrodą BAFTA. Jak łatwo się domyślić, film przedstawia zaledwie pierwsze lata śledztwa. Powrót producenta oraz aktora Hugh Quarshiego ("Gwiezdne wojny: Mroczne Widmo"), który w obu produkcjach wciela się w rolę ojca Stephena, Neville'a Lawrence'a, nie jest przypadkowy, ponieważ w 2020 roku śledztwo oficjalnie zostało zamknięte.
Miniserial "Sprawa Stephena Lawrence'a", który możecie obejrzeć na Canal+ to zupełnie inna produkcja niż film z końca XX wieku. To cicha, pozbawiona sensacyjnego tonu i niezwykle poruszająca opowieść fabularna z rewelacyjną rolą Steve'a Coogana ("Tajemnica Filomeny", "Alan Partridge") – odtwórcy roli nadkomisarza Clive'a Driscolla, wówczas Głównego Inspektora Komendy Stołecznej Policji w Londynie, który natrafia na dokumenty sprawy zabójstwa i postanawia podjąć się jej rozwiązania niejako w formie zadośćuczynienia dla rodziców ofiary, rekompensując tym samym ich wieloletnią walkę o sprawiedliwość.
I tak oto znajdujemy się w 2006 roku i towarzyszymy rodzicom Stephena przez sześć lat kolejnego śledztwa. Z pewnością nie będzie to spoilerem, jeśli napiszę, że śledztwo zakończono ukaraniem dwóch sprawców, a więc częściowym (ale jednak!) sukcesem – troje pozostałych wciąż jest na wolności, ponieważ nie odnaleziono przeciwko nim żadnego fizycznego dowodu. Bez względu na znajomość sprawy, tego miniserialu nie ogląda się dla finału (choć jeśli już zahipnotyzują nas losy bohaterów, to także), a raczej dla znalezienia odpowiedzi na pytanie: jak u licha policji udało się bez problemu umorzyć śledztwo i jakie dowody zbagatelizowano.
Sprawa Stephena Lawrence'a i rasizm policji w UK
Scenariusz powstał na podstawie książki samego Clive'a Driscolla z 2015 roku — "In Pursuit of the Truth". Każdy z trzech odcinków przedstawia inny etap śledztwa: od podjęcia się sprawy przez nadkomisarza Driscolla i znalezienia pierwszego fizycznego dowodu łączącego ofiarę z podejrzanymi, poprzez rozmowy ze świadkami, przedstawienie dowodów i zaskarżenie podejrzanych, aż po odnalezienie oskarżonych i sam przebieg procesu. Frank Cottrell Boyce ("Doktor Who", "Droga do zapomnienia") i jego syn Joe Cottrell Boyce, odpowiedzialni za scenariusz, niezwykle umiejętnie konstruują swoją opowieść, nie tracąc czasu i ani przez moment nie pozwalając nam się znudzić.
To nie tylko płynna narracja, ale ma ona również niezwykle mocne momenty, które nie są krzykliwe i ubrane w sensacyjny ton, a zawsze wybrzmiewają w akompaniamencie ciszy. Próba zrekonstruowania samego zabójstwa Stephena Lawrence'a i jego ponowne odtwarzanie przed kolejnymi instancjami policyjnego systemu to jeden z najbardziej poruszających momentów serii, dający wybrzmieć tragedii i brutalności czynów powodowanych tylko, albo aż, nienawiścią. Nagranie to zarówno u nas, widzów, jak i u bohaterów wywołuje przeszywającą ciszę, szklane oczy, a tuż po – głęboki oddech. Twórcy zadbali o to, by konfrontując nas z trudną prawdą, dać również przestrzeń na refleksję: jakim cudem coś takiego mogło się wydarzyć.
Sztuką jest jednak to, że każde przeżycie podczas seansu "Sprawy Stephena Lawrence'a" jest wywołane subtelnymi środkami. Twórcy nie próbują na każdym kroku z emfazą wyciskać z nas łzy – to udaje się przy okazji. Tak, jak udaje się im zachować równowagę pomiędzy suchymi faktami a nadmierną uczuciowością, tak udaje się również rozłożyć akcenty w taki sposób, by ostatecznie powstała hipnotyzująca opowieść nie tylko o tragedii Stephena i jego rodziny, ale i o wręcz bohatersko ludzkim w tamtym kontekście, policjancie.
Sprawa Stephena Lawrence'a — czy warto obejrzeć?
Historia Clive'a Driscolla jest na tyle poruszająca, że zastanawiałam się nawet, czy to nie instytucjonalne umywanie winy i czy ta tragiczna historia o skutkach rasizmu rzeczywiście potrzebuje białego bohatera. Prawda jest jednak taka, że najwidoczniej potrzebuje, ponieważ takie były realia i warunki. Na całe szczęście, a może i nie bez powodu jest nim człowiek, który nie patrzył na kolor skóry – chciał jedynie oddać rodzicom chłopaka to, co im się należy. Driscoll mówi nawet w pewnym momencie, że to im służy, przez co jego postać wyraźnie kontrastuje z pozostałymi – nie tylko sprawcami zabójstwa, ale i tymi osobami, które przez lata prześladowały i uprzykrzały życie matce Stephena, a po śmierci syna również głośnej aktywistce.
Steve Coogan jest rewelacyjny jako idealistyczny nadkomisarz, momentami przypominający Atticusa Fincha, a talentem dorównujący samemu Sherlockowi Holmesowi. Miniserial wprost oddaje hołd dziedzictwu brytyjskiej kultury, kiedy w jednej ze scen, najprawdopodobniej w domu seniora, Clive Dricoll w charakterystycznym dla Holmesa nakryciu głowy, odśpiewuje znamienną piosenkę "My Old Man Said Follow the Van". To krótka i pozostawiona bez komentarza scena, która na chwilę kieruje całą nasza uwagę na bohatera. Wszystko to nie umniejsza powagi sprawy. Odniesienia do brytyjskiej kultury jedynie wzmacniają przekaz, że Stephen Lawrence był obywatelem Wielkiej Brytanii i Londyńczykiem – przekaz oczywisty, choć nie dla sprawców morderstwa.
Trudno nie dostrzec, że prócz dobrze znającego sprawę producenta i świetnych scenarzystów, sukces i jakość miniserialu zawdzięczamy także reżyserowi, który zna się na rzeczy i już nie raz umiejętnie zatrzymywał nas przed ekranem. Alrick Riley, odpowiedzialny za niektóre odcinki tak gorących tytułów z ostatnich lat, jak "Bridgertonowie", "Sposób na morderstwo", "The Walking Dead", a także "Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently'ego" i wiele innych posiada doświadczenie nie tylko w zgrabnym opowiadaniu historii kryminalnych w lekkim tonie, ale i przedstawianiu na małym ekranie wielokulturowości. Zdecydowanie warto obejrzeć tę produkcję!