"Zostań przy mnie" to zgrany zestaw skutecznych trików — recenzja serialu Netfliksa na podstawie prozy Cobena
Małgorzata Major
5 stycznia 2022, 10:54
"Zostań przy mnie" (Fot. Netflix)
Romans Cobena z Netfliksem trwa w najlepsze. Kolejnym jego owocem jest nowy serial "Zostań przy mnie". Czy warto poświęcić mu kilka godzin uwagi?
Romans Cobena z Netfliksem trwa w najlepsze. Kolejnym jego owocem jest nowy serial "Zostań przy mnie". Czy warto poświęcić mu kilka godzin uwagi?
"Zostań przy mnie" to powieść Harlana Cobena z 2012 roku, którą firma RED Production Company udanie zaadaptowała do brytyjskich realiów. Główna bohaterka Megan Pierce (Cush Jumbo, ostatnio widziana w serialu "Bestia musi umrzeć") to przykładna pani domu, matka i wkrótce także mężatka, która — jak to u Cobena bywa — oczywiście ma za sobą mroczną przeszłość. Gdy decyduje się wziąć ślub z ojcem swoich dzieci i długoletnim narzeczonym, sprawy się komplikują, bo dawne grzechy przypominają o sobie. Równocześnie policja prowadzi śledztwo w sprawie zaginionych mężczyzn, a lokalny fotograf zdaje się coś o tym wiedzieć.
Zostań przy mnie to zestaw skutecznych trików
Fabuła, jak to u Cobena zwykle bywa, często zaskakuje absurdalnymi zbiegami okoliczności i zwrotami akcji, a przy tym piętrzy się tak spektakularnie, że trudno za nią nadążyć. Nie zawsze brzmi to najmądrzej, a mimo wszystko "Zostań przy mnie" to serial całkiem udany, przede wszystkim dzięki świetnej obsadzie aktorskiej oraz udanej adaptacji do brytyjskich realiów. Zdecydowanie najlepiej wypada postać detektywa Michaela Broome'a (w tej roli pierwszorzędny James Nesbitt). Jego nonszalancja, praktyczne podejście do życia i kpina z nowych technologii, a przy tym dużo empatii i spostrzegawczość, czynią z postaci detektywa kogoś, z kim szybko się zaprzyjaźniamy. Nieco trudniej sympatyzować z Cassie vel Megan, która pozbawiona jest jakichkolwiek cech i właściwości, a mamy uwierzyć, że jej urok femme fatale przed 17 laty doprowadził dwóch mężczyzn do czynów skrajnych.
Postaci drugiego planu, mimo swojej stereotypowości (zwłaszcza Harry, czyli adwokat prostytutek i striptizerek, który pracuje pro bono na rzecz marginalizowanej grupy zawodowej) wzbudzają żywe emocje i nie szeleszczą papierem. Swoją drogą, rola Eddie Izzard, czyli transpłciowej brytyjskiej komiczki, wcielającej się w postać adwokata Harry'ego Suttona zapada w pamięć i to nie dlatego, że w rolę męskiego bohatera wcieliła się osoba identyfikująca jako genderfluid.
Osiem odcinków wcale nie pomaga nam ułożyć kolejnych elementów układanki. Cały czas mamy wrażenie, że kolejne puzzle rozbudowują historię zamiast wskakiwać w wolne miejsca. Nie przeszkadza to jednak w śledzeniu akcji, wystarczy zacząć oglądać serial z założeniem, że niekoniecznie musimy sprawdzać wszystkie fakty pod kątem zgodności z prawdopodobieństwem psychologicznym i potocznie rozumianą logiką.
Zostań przy mnie a korekta życiowych wyborów
W gruncie rzeczy, mimo "dziania się" i wątków kryminalnych, "Zostań przy mnie" to bardzo melancholijny serial, w którym bohaterowie przyglądają się szansom, jakie przegapili i zignorowali, po czym szybko starają się naprawiać błędy młodości, żeby ocalić jeszcze kilka okazji na bycie szczęśliwymi. Dotyczy to nie tylko głównej femme fatale, ale i detektywa czy wspomnianego już Harry'ego. Właśnie dzięki ludzkim frustracjom i zwyczajnemu smutkowi, że pewnych rzeczy nie da się cofnąć i zresetować, bohaterowie wydają się bliżsi i jesteśmy w stanie zrozumieć ich, chwilami, desperackie decyzje i położenie.
Wracając jednak do akcji głównej, najlepiej ograniczyć swoje entuzjastyczne założenia, że wszystko działa zgodnie z logiką czasu i miejsca. W przypadku serialu "Zostań ze mną" czas działa różnie dla każdego z bohaterów, a mapa miasta to pojęcie bardzo umowne. Najbardziej zastanawiające jest to, jak to możliwe, że Cassie wyjechała z miasta rodzinnego, żeby zacząć nowe życie, nikt jej nie widział ponad 17 lat, a później co chwila trafia na dawnych znajomych, bo przecież mieszka rzut kamieniem od nich. Żeby dobrze się bawić oglądając serial, trzeba odrzucić dociekliwość i analizowanie danych, które przekazują nam bohaterowie. Trzeba im zaufać i wierzyć, że wiedzą, co robią, chociaż przez większość czasu nie mają pojęcia. A my razem z nimi.
Nie można też pominąć mrocznego duetu morderców, którzy wyglądają jak uroczy sprzedawcy lodów albo chodząca reklama opiekunów dla dzieci. Ta urocza rudowłosa dziewczyna (Poppy Gilbert) i sympatyczny urodziwy mężczyzna (Hyoie O'Grady), za każdym razem gdy pojawią się na czyimś progu, zwiastują nieszczęście. Nie da się ich przeoczyć i zapomnieć. Ich obecność to jeden z największych atutów serialu.
Zostań przy mnie — czy warto obejrzeć serial?
Coben uwielbia klisze — tancerki z nocnego klubu są uczciwe i przyzwoite, adwokat poświęca karierę zawodową, żeby im pomóc, prawdziwa miłość przetrwa rozstanie i śmierć, podobnie zresztą jak przyjaźń. Wszystko to w nowym serialu Netfliksa znajdziemy. A poza tym i garścią dobrych dialogów, znajdziemy przede wszystkim dobre aktorstwo i chemię między bohaterami. Warto wspomnieć duet policyjny, skoro ten morderczy już przywołałam. James Nesbitt i Jo Joyner bardzo naturalnie wypadają jako byłe małżeństwo wciąż razem pracujące. Nie można też pominąć outsidera i amanta wbrew sobie, czyli postaci Raya Levine'a (w tej roli Richard Armitage).
Na tle poprzednich ekranizacji Cobena na Netfliksie, "Zostań przy mnie" wypada całkiem nieźle. Tym, którzy przegapili, przypominam, że poza "The Stranger", dostępny jest, między innymi, polski serial "W głębi lasu". Rodzima produkcja dość dobrze wpisała się w estetykę ekranizacji twórczości pisarza na Netfliksie. Nomen omen, jego upodobanie do lasu, starych domów, domów na uboczu, barów ze striptizem, domów opieki, ludzi z mroczną przeszłością, ucieczek i przepadania bez wieści na lata, także i w "Zostań ze mną" daje o sobie znać. Można spróbować.