"Niepewne" urządzają pożegnalne przyjęcia urodzinowe – recenzja finału serialu HBO
Mateusz Piesowicz
28 grudnia 2021, 17:03
"Niepewne" (Fot. HBO)
Kogo wybierze Issa? Choć mogło się to wydawać kluczową kwestią, "Niepewne" wcale nie poszły w romans, w ostatnim odcinku trzymając się tego, co w serialu najważniejsze. Spoilery!
Kogo wybierze Issa? Choć mogło się to wydawać kluczową kwestią, "Niepewne" wcale nie poszły w romans, w ostatnim odcinku trzymając się tego, co w serialu najważniejsze. Spoilery!
Jeżeli pamiętacie początek tego sezonu "Niepewnych", oglądając finałowy odcinek całego serialu, mogliście przeżyć małe déjà vu. To samo miejsce przed mieszkaniem Issy (Issa Rae), nasza bohaterka podwożona przez partnera, niezręczne chwile ciszy w samochodzie, zwiastujące co za moment nastąpi, a potem nieuniknione rozstanie. Różnice polegały na tym, że Lawrence'a (Jay Ellis) zastąpił Nathan (Kendrick Sampson), no i tym razem to on zerwał z nią, a nie na odwrót. Historia zatoczyła jednak wyraźne koło – ale to przecież nic nowego dla Issy, prawda?
Niepewne sezon 5 – kogo wybrała Issa?
Ani bohaterka, ani my nie mogliśmy czuć się szczególnie zaskoczeni przebiegiem zdarzeń i to nie tylko z powodu wyjątkowo niezręcznej sytuacji, jaką zakończył się poprzedni odcinek. Wprawdzie publiczna awantura z pewnością nie pomogła ani Nathanowi, ani Lawrence'owi, ale nawet ważniejszy od niej był schemat, który już przerabialiśmy. Związek w teorii się układa, pojawiają się wątpliwości oraz były w tle, po czym wszystko sypie się jak domek z kart. I nieważne, że Issa próbowała to jeszcze naprawić. "Niepewne" tak już po prostu mają.
O wiele ważniejsze od kwestii wyboru między facetami (do którego ostatecznie i tak wówczas nie doszło) było zatem w "Everything Gonna Be, Okay?" to, co zdarzyło się później. Na tej podstawie można wszak było ocenić, jak właściwie zmieniła się Issa i pozostali na przestrzeni pięciu sezonów – tym lepiej, że twórcy ułatwili nam zadanie (scenariusz finału napisała sama Issa Rae, reżyserował showrunner Prentice Penny), odmierzając czas w odcinku kolejnymi urodzinami i przeskokami w czasie. Nie było więc miejsca na dłuższe przestoje, ale też nie "przewinęliśmy życia do momentu, w którym bohaterka rozkminiła życie". Ot, dostaliśmy na wszystko lepszą perspektywę.
Wnioski? Wszyscy okazują się radzić sobie co najmniej nieźle. Issa robi to, co kocha i nie angażuje się w relacje oparte na czymś poważniejszym niż seks, Molly (Yvonne Orji) trwa w szczęśliwym związku z Taureanem (Leonard Robinson), Kelli (Natasha Rothwell) dołączyła do ich kancelarii i znalazła pocieszenie po Danielu Kaluuyi, a Tiffany (Amanda Seales) przyzwyczaja się do roli żony z Denver, nie tracąc kontaktu z przyjaciółkami. Czyżby więc "Niepewne" po latach poszukiwań, dorastania i próbowania różnych rozwiązań w końcu znalazły te idealne?
Niepewne, czyli przyjaźń ponad wszystko
Pytanie, mimo że wydaje się zasadne, jest tak naprawdę źle postawione. Bo Issa Rae i pozostali twórcy serialu przez kolejne sezony udowadniali, że nie interesują ich szczęśliwe zakończenia rodem z bajki czy choćby produkcji gatunkowych (jedynym "właściwym" pożegnaniem było w finale to z Los Angeles i charakterystycznymi serialowymi miejscami). Jasne, "Niepewne" potrafiły momentami przybierać kształt niemalże oper mydlanych, z których tak chętnie się naśmiewały, albo prostych komedii romantycznych. Zawsze jednak okazywało się to tylko przejściowe, bo prędzej czy później iluzja ustępowała rzeczywistości, w której sprawy nigdy nie są takie proste.
Finałowy rajd przez kolejne, mniej i bardziej huczne przyjęcia urodzinowe, dobitnie to potwierdził. Czas mija, a ludzie i sprawy, które kiedyś były dla nas najważniejsze, stopniowo odsuwają się na drugi plan. Dotąd nierozłączne przyjaciółki, teraz z rzadka się widują, zajęte własną codziennością, ale to przecież nie znaczy, że przestały być sobie bliskie. Najzwyczajniej w świecie wkroczyły w ten etap życia, w którym "bliskość" nie oznacza bycia zawsze i wszędzie, ale od pojawiania się od czasu do czasu i dawania oparcia zawsze wtedy, gdy to naprawdę ważne.
Urodziny są taką okazją. Ślub jest taką okazją. Śmierć kogoś bliskiego jest taką okazją. Wówczas potrzebujemy obok siebie ludzi, którzy są dla nas ważni, a jak pokazał finał, Issa i Molly stanowią dla siebie nawzajem absolutnie nienaruszalne fundamenty (to samo dotyczy Kelli i Tiffany, choć wątek żadnej z nich nie zdołał ostatecznie w pełni wybrzmieć, co postrzegam jako największą wadę serialu). Relacja, która przecież jeszcze na początku sezonu była daleka od normalnej, by z czasem stopniowo odzyskiwać utraconą równowagę, na koniec serialu z przytupem zajęła w nim kluczową pozycję. Przelotne romanse, miłości na całe życie, bratnie dusze – to wszystko jest oczywiście ważne, ale jeszcze istotniejsza jest osoba, która zawsze stoi obok. Choćby była tylko na telefon.
Niepewne pytają, czy happy endy są konieczne
Nie bez przyczyny kończyliśmy wszak "Niepewne" nie ślubem Molly, czy zejściem się Issy z Lawrence'em. To wszystko etapy, może końcowe, może nie. Prawdziwym triumfem i najlepszym możliwym serialowym happy endem jest widok dwóch przyjaciółek, pewnych że mają siebie i dojrzałych na tyle, żeby zwyczajnie cieszyć się szczęściem drugiej osoby bez dodawania temu jakichkolwiek podtekstów. Głos niepewności z lustra zniknął, a pamiętny raperski popis Issy można swobodnie sprowadzić do żartu. To się nazywa rozwój!
O ile nie ma żadnych wątpliwości co do sensu zakończenia względem całej serialowej historii, można się zastanawiać, czy aby na pewno było ono w stu procentach satysfakcjonujące, wziąwszy pod uwagę tylko 5. sezon. Czy sprowadzenie długiego wątku Nathana i Issy do rozstania w zgodzie to wymarzone rozwiązanie? Wątpliwe, zresztą tak samo, jak kilka innych poważniejszych związków i przelotnych miłostek bohaterki, które po latach zlewają się w całość. Ale czy w którymkolwiek momencie mieliście poczucie, że właśnie taka konfiguracja jest tą właściwą? Chyba nie, co?
Stąd już prosta droga do wniosku, że w gruncie rzeczy okradziono nas z czasu, w którym moglibyśmy oglądać Issę ponownie zbliżającą się do Lawrence'a, zamiast tego wplątując ją w kolejną nic nieznaczącą relację. Znów jednak pojawia się słowo-klucz w kontekście "Niepewnych", czyli dorastanie. Proces znacznie bardziej skomplikowany, niż tylko wybór jednego albo drugiego wyjścia w danym punkcie życia. Gdy w poprzednim odcinku Issa stanęła całkiem dosłownie między dwoma facetami, można było odnieść wrażenie, że oto jest ten moment – Lawrence albo Nathan, wóz albo przewóz. Ale czy serial nie nauczył nas, że takie stawianie sprawy to zwykła bzdura?
Widzieliśmy Issę rozstającą się z Lawrence'em, próbującą czegoś innego i ponownie się z nim schodzącą, wreszcie angażującą się w związek z Nathanem. Teoretycznie widzieliśmy już wszystko, więc po co to powtarzać? Nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby zauważyć, że główną bohaterkę i jej byłego do siebie ciągnie, ale równie jasnym jest, że nie ma sensu spodziewać się tu hollywoodzkich zakończeń. Próba ułożenia życia z Nathanem z tego punktu widzenia była zatem nie tyle podłożem do efektownego uświadomienia sobie, kto jest komu przeznaczony, co zwykłym życiowym doświadczeniem. Jednym z wielu na drodze Issy, zarówno tych, które widzieliśmy, jak i tych, które nas ominęły, ale koniec końców doprowadziły ją do szczęścia u boku Lawrence'a.
"Czasem to nie jest takie trudne" – mówi Molly, przecząc wszystkiemu, co prezentowała przez poprzednie lata (wspominałem coś o rozwoju?), i wypada się z nią tylko zgodzić. Nie oglądaliśmy wielkiego, romantycznego powrotu Issy i Lawrence'a do siebie, bo niczego takiego nie było. Dwoje dorosłych ludzi zdecydowało po prostu w pewnym momencie życia, że chcą po raz kolejny spróbować i sprawdzić, czy to wypali. Tylko tyle i aż tyle. Według mnie mają spore szanse powodzenia, co w przypadku "Niepewnych", które życiowe zawiłości prezentowały być może najbardziej wiarygodnie ze wszystkich seriali ostatnich lat, stanowi naprawdę niezły happy end.