10 najlepszych seriali 2021 roku wg Kamili Czai
Kamila Czaja
29 grudnia 2021, 16:33
"Ted Lasso" (Fot. Apple TV+)
Bardzo dobry serialowo rok, który nie wydawał się dobry, gdy trwał. Wybieram z niego więcej niż zwykle "poważnych" tytułów, niezmiennie jednak stawiając na autorskie wizje.
Bardzo dobry serialowo rok, który nie wydawał się dobry, gdy trwał. Wybieram z niego więcej niż zwykle "poważnych" tytułów, niezmiennie jednak stawiając na autorskie wizje.
W zeszłym roku wyraźniej potrafiłam wskazać dominanty. Pandemia ustawiła wybór, tzn. było wszystkiego mniej, a z tego, co było, stawiałam na rzeczy "cieplejsze", żeby jakoś przetrwać. Tymczasem w 2021 koronawirus wciąż hula w najlepsze – czy raczej w najgorsze – ale całkiem sporo seriali wróciło, a i mój nastrój się nieco unormował. Patrząc wstecz na dwanaście miesięcy oglądania, mam tym razem większy problem ze wskazaniem tendencji zarówno w ogólnym repertuarze, jak i w tym, co z niego trafiło na moją listę. Listę, na której tylko jeden tytuł powtarza się z rankingu 2020 (to akurat nie dziwi, skoro zaledwie dwie produkcje z poprzedniej dziesiątki emitowano także w tym roku).
Odnoszę wrażenie, że 2021 to u mnie po prostu wszystkiego po trochu. Nowości i powroty, produkcje anglojęzyczne przeplatane od czasu do czasu, wciąż zbyt rzadko, jakimś urozmaiceniem, dramaty i komedie (często raczej gorzkie), fikcja i dokument. Może podkreśliłabym większy niż dawniej wpływ tych ostatnich, bo chociaż tylko jeden tytuł dokumentalny zmieścił się w dziesiątce, to "Udawaj, że to miasto" i "Malowanie z Johnem" wspominam bardzo pozytywnie, a "Allen kontra Farrow" dało mi do myślenia.
Przyznaję, że chyba mniej niż dawniej się ekscytowałam tym, co seriale miały mi do zaoferowania, a układanie listy w sporej mierze, oczywiście z istotnymi wyjątkami, odbyło się na chłodno. A równocześnie z pewnym zdziwieniem odkryłam, że naprawdę mam w czym wybierać. Gdy rok trwał, sądziłam, że z jakością jest słabo lub najwyżej średnio. Pewnie zasugerowałam się pierwszym, faktycznie niezbyt udanym półroczem. Tymczasem 2021 jako całość wypada naprawdę dobrze, a paru niezmieszczonych w rankingu produkcji bardzo mi żal, bo i one zasługiwałyby na wyróżnienie. W efekcie, inaczej niż u Mateusza, mój wstęp będzie dłuuugi.
Po sporych wahaniach, głównie w kwestii ostatnich paru miejsc, umieściłam w zestawieniu pięć sezonów znanych już seriali oraz pięć nowości. Chociaż gatunki i style są różnicowane, to jeśli chodzi o stacje i platformy, w tym roku w mojej dziesiątce wyraźnie dominują dwie: HBO pojawia się cztery razy (i to wyłącznie w pierwszej piątce), trzy miejsca przypadły Apple TV+ (ależ ta platforma przeszła daleką drogę od rozczarowującego startu w 2019!). Po razie uwzględniam Prime Video, Netflix i Showtime (w ostatnim wypadku szansę na zobaczenie serialu w Polsce, aczkolwiek z dużym opóźnieniem, dał nam Canal+).
Ostatecznie postawiłam przede wszystkim na mocne dramaty – i może to najbardziej różniłoby moją nową listę od tych z lat poprzednich, gdzie komedie dominowały lub przynajmniej występowały z dramatami w równowadze. Tym razem mało tego, że przeważają "poważne" tytuły, są to na dodatek w większości rzeczy "poważne" w formie, bo niewiele wskazałam propozycji półgodzinnych. A nawet te co do zasady półgodzinne w tym roku się nieco "wydłużały". Jeśli natomiast szukać innych punktów wspólnych, pewnie można by zauważyć, że spora część listy, aż cztery tytuły, to opowieści z bardzo specyficznym podejściem do amerykańskiej historii. W ogóle autorskie seriale miały się nieźle i w dużej mierze właśnie oryginalne projekty starałam się docenić.
Jeśli serial mnie zaskoczył, to nawet jeżeli nie trafił do dziesiątki, zasłużył na wzmiankę. Jak choćby głosowe "Połączenie oczekujące", skeczowe "I Think You Should Leave with Tim Robinson", metaserialowe/metafilmowe "Chrzanić Kevina" i "Losing Alice" (wobec słabego powrotu "Shtisel" najlepszy obejrzany przeze mnie w 2021 serial izraelski), świetny sezon musicalowej animacji "Central Park", oryginalne w żmudności i drobiazgowości "Dochodzenie".
Co pewnie też jest jakimś zaskoczeniem, niezły rok odnotowały produkcje polskie, wprawdzie znowu głównie kryminalne ("Kruk. Czarny woron nie śpi", "Klangor", w nieco mniejszym stopniu "Rojst '97"), ale tym razem także te "romantyczne" (przede wszystkim "Kontrola", ale przy "Sexify" czy "Planecie Singli. Ośmiu historiach" nie ma się czego wstydzić, chociaż nie trzymały równego poziomu).
Ostateczny top 10 wypadł bardziej dramatycznie, niż zwykle u mnie bywało, ale przecież w 2021 nadal lubiłam niszowe ponure komedie: "Feel Good", "Dave'a", "Work in Progress" oraz mądre komedie romantyczne: "Trying", "Little Things". I chociaż nie uważam "Pani dziekan" za arcydzieło, to dostaje osobne wyróżnienie w kategorii "jak na moje nerwy aż zbyt realistyczny serial akademicki". Z kolei wśród produkcji, których docelową adresatką od dawna nie jestem, podobały mi się powroty "Klubu Opiekunek" i "Jeszcze nigdy…", a wśród dłuższych seriali dla nastolatków na uznanie zasługuje 3. sezon "Sex Education", który nawet kiedy nie jest idealny, robi świetną, bardzo potrzebną robotę. W nieco podobnych klimatach przemiłą niespodzianką okazała się francuska "Szkoła Woltera".
Z sukcesem wróciła odświeżona "Terapia", ale były i rozczarowania: "Dear White People" i "The Kominsky Method" pożegnały się słabymi, niepotrzebnymi sezonami, a nieraz tak cudowne "Brooklyn 9-9" i "Betty" (urocza skejterska opowieść obecna na mojej poprzedniej liście) – sezonami słabszymi, niż się spodziewałam. Wymęczyła mnie "Sprawa idealna" – najwyraźniej lubię tylko jej parzyste sezony. Nie zachwycił mnie 3. sezon "Master of None", ale rozumiem, czemu jestem w tej ocenie raczej odosobniona. A nawet jeśli mnie w pełni nie przekonał, miał co najmniej jeden genialny odcinek i okazał się lepszymi "Scenami z życia małżeńskiego" niż faktyczne "Sceny z życia małżeńskiego", mimo świetnej obsady niepotrzebnie odtworzone po latach.
To, co w 2021 roku podobało się światu, nieraz mnie też się podobało, tyle że nie aż tak, żeby zmieścić się w pierwszej dziesiątce ("Bo to grzech", "Sprzątaczka", "WandaVision"). A czasem podobało mi się znacznie mniej niż światu ("Squid Game"). Ileś głośnych tytułów, głównie fantastycznych, sobie z góry odpuściłam, ale bez poczucia winy (no, może "Arcane" po tych wszystkich zachwytach wkrótce zobaczę). Bardziej żałuję, że to kolejny rok, kiedy nie nadrobiłam "Pose", "Wielkiej" ani "Co robimy w ukryciu".
Najbardziej żałuję natomiast, że tylu seriali nie zobaczyliśmy w Polsce ("Hacks", "Reservation Dogs", "Only Murders in the Building", "Girls5eva", "Everything's Gonna Be Okay", "The Other Two", "A.P. Bio", "With Love" i wiele – zbyt wiele! – innych). Cóż, może niektóre trafią na listę za rok, tak jak jeden tytuł z 2020, który mam szansę uwzględnić dopiero teraz. Zresztą na pechowym 11. miejscu też wylądowała premiera mocno u nas spóźniona: "Nienawidzę Suzie" (Sky, w Polsce Canal+).
10. Ptak dobrego Boga
Adaptacja powieści Jamesa McBride'a do Polski trafiła ponad rok po premierze w Stanach. Lepiej późno niż wcale, chociaż pewnie wolelibyśmy się móc wcześniej zachwycić genialnym występem Ethana Hawke'a w roli istniejącego naprawdę, ale tu pokazanego w zupełnie niepodręcznikowym wariancie Johna Browna. Abolicjonisty tyleż odważnego i mającego duże zasługi dla sprawy, co fanatycznego i żyjącego w świecie nierealnych fantazji o równości.
Ciekawa perspektywa (historia opowiedziana z punktu widzenia Henry'ego/Henrietty), bohaterowie, których mimo wszystko łatwo polubić – i których niestety często szybko trzeba pożegnać – zderzanie różnych poglądów na temat niewolnictwa i sposobów walki o wolność, a to wszystko zaprezentowane z dużą ironią wobec wszystkich uczestników historycznych zdarzeń. W serialu "Ptak dobrego Boga" udało się połączyć czarny humor oraz absurdalne dialogi i sytuacje z niepodważaniem słuszności samego celu. Inne, fascynujące spojrzenie na temat, o którym tak trudno powiedzieć coś inaczej, niż już to wcześniej zrobiono.
9. Nocna msza
Serial o rozpoznawalnym stylu głównego twórcy. Mike Flanagan tym razem napisał i wyreżyserował horror nie na podstawie klasyki literackiej, proponując autorską historię o powrocie syna marnotrawnego na wyspę, na której dzieją się dziwne rzeczy, w czym niebagatelny udział ma pewien ksiądz. Po raz kolejny gatunkowe konwencje, wszystkie te trzymające w napięciu walki o przeżycie w zderzeniu z nadprzyrodzonym, to dla Flanagana pretekst, by pytać o wiarę i niewiarę, szansę na odkupienie, poświęcanie ludzi dla sprawy – zarówno gdy ktoś ich poświęca dla jakiegoś nadrzędnego, nawet pozornie ważnego celu, jak i gdy oni składają z siebie ofiarę, by ocalić najbliższych.
W serialu "Nocna msza" najciekawsze jest to, co graniczna sytuacja w typowej dla horrorów scenerii wyciąga z ludzi. Bliższy był mi "Nawiedzony dom na wzgórzu", może dlatego, że bardzo mnie zaskoczył, a teraz już wiem, jakie "sztuczki" zna Flanagan. Ale nie mogę nie docenić takiej wizji, takiego aktorstwa i takiej pracy kamery, która sprawia, że niektóre obrazy towarzyszą widzowi jeszcze długo.
8. Dickinson
Chodzi oczywiście o jakość, nie o ilość, jednak trudno nie podkreślić, że w 2021 roku dostaliśmy aż dwa świetne sezony "Dickinson". W 2. serii oglądaliśmy, jak grana brawurowo przez Hailee Steinfeld Emily rozważa blaski i cienie pisarskiej sławy, a w trzecim, finałowym, mieliśmy interesujące, pokazane od strony czarnoskórych żołnierzy i przez pryzmat poetyckich wizji, spojrzenie na wojnę secesyjną. Do tego jeszcze rodzinne konflikty Dickinsonów i przewrotny wariant Holderlinowskiego pytania "cóż po poecie w czasie marnym?".
To serial doskonały aktorsko na każdym planie (znów skorzystam z okazji, by podkreślić na tle tylu świetnych nazwisk geniusz Anny Baryshnikov), jazda bez trzymanki w mieszaniu faktów i fikcji, realizmu i tworów umysłu, nagromadzenie zupełnie odjechanych wariantów postaci ważnych dla epoki. Kwestie metapoetyckie, psychologiczne, rodzinne, polityczne, społeczne… A to wszystko na kolorowo, przy dźwiękach jak najbardziej współczesnej muzyki i bez oglądania się na konwenanse. Czyli, nawet jeśli osiągnięto efekt anachronicznymi środkami, bardzo w stylu Emily Dickinson.
7. Kolej podziemna
Kolejna ekranizacja, tym razem wielokrotnie nagradzanej powieści Colsona Whiteheada. I kolejna historia o niewolnictwie, zupełnie jednak od "Ptaka dobrego Boga" inna w stylu. Temat podobny, ale to jakby porównywanie "Zniewolonego" McQueena z "Django" Tarantina. Przyznaję, że przez "Kolej podziemną" bardziej brnęłam, niż gnałam, bo to miejscami powolna, statyczna produkcja, na dodatek pełna przemocy, traumatyzująca, trzymająca w napięciu nie sensacyjną akcją czy szybkością dialogów, a poczuciem stałego zagrożenia, które Barry Jenkins w swojej miniserii doskonale utrzymuje. A na dodatek robi to przewrotnie, przy pomocy estetyki kolorowego fresku, połączenia brutalności z obrazami tak pięknymi, że aż dodatkowo bolą.
I chociaż w opowieści o losach Cory najmniej interesowały mnie losy Cory, to naprawdę fascynowali mnie dobrzy i źli ludzie, których główna bohaterka spotykała na swojej drodze, oraz różne modele systemowej opresji, które przy tej podróży sportretowano. "Kolej podziemna" jest narracyjnym i technicznym osiągnięciem, a wśród szybko przemijających serialowych hitów może się okazać propozycją z naprawdę długą datą oglądalności.
6. For All Mankind
Jedna z najlepszych niespodzianek roku. 1. sezon, który zresztą nadrobiłam z opóźnieniem, miał swoje momenty (zwłaszcza odcinek "Nixon's Women"), ale nie spodziewałam się, że z serialu Ronalda D. Moore'a będzie czymś, co może nie zastąpi mi, przynajmniej na razie, jego "Battlestar Galactica" ani "Mad Men" Weinera, jednak jakoś się do tych tytułów chociaż zbliży. Pomysłowe gry z amerykańską i globalną historią kosmicznego wyścigu w 2. sezonie jeszcze wyraźniej bowiem służą przede wszystkim pokazaniu pewnych mechanizmów, zarówno psychologicznych i społecznych, jak i związanych ze specyficznym miejscem pracy.
Mocne portrety postaci i ich ewolucja przez dekady, dopasowany do epoki styl kręcenia, mnóstwo etycznych dylematów, a to wszystko niepozbawione elementów sensacyjnego napięcia i wysokich stawek (ten finał!). Na razie u mnie miejsce 6., ale jeśli "For All Mankind" będzie robić dalsze postępy, w przyszłym roku spokojnie widzę ten serial na podium.
5. Dobre rady Johna Wilsona
Z perspektywy czasu żałuję, że "Dobre rady Johna Wilsona" nie zmieściły się w mojej poprzedniej dziesiątce (choć były w piętnastce). Po roku to jeden z seriali, które lubię i podziwiam najbardziej. Nadrabiam więc zaniedbanie i 2. sezon umieszczam aż w pierwszej piątce. I to mimo faktu, że finał zobaczymy dopiero w Nowy Rok. Wydaje mi się jednak, że dostępnych pięć odcinków już załatwia sprawę i zostawia widza nie tylko z fenomenalnymi, absurdalnymi, chociaż przecież dokumentalnymi, kadrami, ale i z masą refleksji.
John Wilson w nowych odsłonach swoich nowojorskich wojaży udowadnia, że żaden temat nie jest zbyt mały, by nie dało się wyjść od niego, a dojść do istotnych egzystencjalnych wniosków. Pytanie o znajomość win prowadzi do rozliczeń z przeszłością i analizy potrzeby przynależności do grupy, temat nieruchomości wzrusza, parkowanie i wyrzucanie śmieci to wielkie metafory. Za to pozornie górnolotny wątek snów prowadzi do bardzo konkretnego rozwiązania z kuchenkami w roli głównej. Mało który serial zapewnia taką kondensację zaskoczeń, ciepła i mądrości (no, może jeden – ale o nim na końcu).
4. Mare z Easttown
Najwyżej tu notowany serial z pierwszego półrocza. Właściwie mnie samą nieco dziwi, że dość standardowa kryminalna historia aż tak zapadła mi w pamięć i wyprzedziła wiele oryginalniejszych, autorskich pomysłów roku 2021. A jednak fantastyczna rola Kate Winslet, wspieranej na drugim planie między innymi przez Jean Smart, Evana Petersa i Julianne Nicholson, ponury klimat małomiasteczkowej Pensylwanii, skumulowane traumy i tajemnice, z których ta dotycząca morderstwa jest wcale nie najbardziej przygnębiająca – to wszystko wystarczyło na 4. miejsce.
Gdy myślałam, że taka formuła po masie lepszych i gorszych kryminałów, głównie skandynawskich i brytyjskich, zdążyła się wyczerpać, Brad Ingelsby udowodnił "Mare z Easttown", że przedwcześnie skazałam gatunek na banicję. Po prostu zależy, kto i z jaką ekipą, na ile konsekwentnie i może bez wielkich eksperymentów, ale też bez ryzykownych, niszczących całość absurdalnych zwrotów akcji, bierze się za zrobienie takiego serialu.
3. Biały Lotos
Pierwsza za dwóch propozycji, w których głównie oglądaliśmy paskudnych ludzi robiących paskudne rzeczy – tylko dlatego, że mogą, bo mają pieniądze, przywileje, a przy okazji życiowe frustracje. W tym wypadku temat wziął na tapet Mike White. I pewnie każdy fan rewelacyjnej "Iluminacji" z Laurą Dern liczył, że "Biały Lotos" też okaże się wyjątkowy. Nadzieje się spełniły, chociaż znacznie trudniej niż przy komediodramacie z Laurą Dern było kibicować bohaterom. Można się ewentualnie poużalać nad losem pracowników luksusowego hotelu, przede wszystkim jednak serial okazał się druzgocącą satyrą na klasowe różnice, darwinistyczne atawizmy, postkolonializm, hipokryzję i parę innych "uroczych" zjawisk.
A to wszystko ze świetną muzyką, nakręcone w pięknych okolicznościach przyrody i luksusowych wnętrzach zaludnionych przez postaci odgrywane przez plejadę świetnych aktorów. Na dodatek zapowiedziano, że będzie to kurortowa antologia, więc mamy na co czekać. A wciąż zbyt jeszcze mało znany White może wreszcie dostanie chociaż część uznania, na jakie zasługuje.
2. Sukcesja
Pozostajemy w wyższych sferach, wśród bezwzględnych bogaczy. 3. sezon pokręconej sagi rodzinnej stworzonej przez Jessego Armstronga, mimo że jest obok "Dickinson" najdłużej emitowaną propozycją z mojej listy (ale po zaledwie trzech sezonach – gdzie te czasy, kiedy wiele seriali oglądało się dwa czy trzy razy dłużej?), to nadal mnie zaskakiwał. Fakt, że zaskoczenia często wynikały po prostu ze wzrastającego poza wyobrażalne poziomy wyrachowania osiąganego przez członków klanu Royów oraz osoby z ich najbliższego otoczenia. Ale jestem też pełna podziwu, jak wciągać i angażować co tydzień potrafi ta opowieść o rywalizacji rodzeństwa, skazanych na porażkę buntach, zgniłym świecie wielkich medialnych interesów i braku poważnych konsekwencji choćby najgorszych działań.
W serialu "Sukcesja" nawet liczne sceny wsiadania do różnych środków transportu i wysiadania z nich wydają się wyjątkowe, a rewelacyjna obsada i dialogi ostre niczym wzajemnie wbijane sobie przez bohaterów w plecy noże sprawiają, że to dla mnie jeden z dwóch najlepszych seriali 2021. Otarł się o wygraną, ale minimalnie ustąpić musiał mojej ukochanej produkcji mijającego roku.
1. Ted Lasso
To ten moment, kiedy przy wskazywaniu świetnych seriali, w większości bardziej przeze mnie podziwianych niż kochanych, zwyciężają emocje. Ale nie tylko one decydują o tym, że moim zdaniem 2. sezon "Teda Lasso" zasługuje na zachwyty, sławę, nagrody nawet większe niż za poprzedni rok. Owszem, nie bez znaczenia jest fakt, że uwielbiam większość postaci i bardzo im kibicuję. Należę jednak do tych widzów, którzy po prostu sądzą, że dodanie do pozytywnej historii o optymistycznym trenerze kilku niewesołych zdarzeń i niełatwych do pokonania trudności sprawiło, że serial stał się jeszcze lepszy i udowodnił, jak bardzo przemyślana, mądra, głęboka jest ta opowieść. Przyznaję, że do fanek odcinka o przygodach trenera Bearda w Londynie się nie zaliczam, ale poza tym byłam zachwycona tym sezonem.
"Ted Lasso" to nadal historia pięknych przyjaźni, nietoksycznych wzorców i zespołowego stawania się coraz lepszymi ludźmi, ale w tym roku wyraźniej potrafiąca pokazać, że traumy, kompleksy i rozejście się wspólnych ścieżek dopaść mogą nawet tak cudowną, pełną najlepszych chęci ekipę. Przemiana Nate'a wydaje mi się boleśnie wiarygodna, stosunek do zdrowia psychicznego, nie tylko w świecie sportu, nieprzyjemnie realistyczny, a kryzysowy moment w związkach z reguły uzasadniony. A przecież przy tym wszystkim, nawet gdy jest bardzo źle, bohaterowie mają ludzi, na których zawsze mogą liczyć.
Mroczne bądź prześmiewcze seriale, o zacięciu historycznym, ekonomicznym, politycznym, społecznym, w tym roku naprawdę licznie reprezentowane na mojej liście, mogą wywoływać dyskusje i uświadamiać pewne brudne reguły rządzące światem. Ale wierzę, że jeśli od oglądania jakiegoś serialu możemy stać się lepsi, to tym serialem jest "Ted Lasso".