"Wiedźmin" to sprawne fantasy na długie wieczory i niestety niewiele więcej — recenzja spoilerowa 2. sezonu
Agata Jarzębowska
19 grudnia 2021, 12:02
"Wiedźmin" (Fot. Netflix)
Jak przedstawia się 2. sezon "Wiedźmina"? Czy spełnił pokładane w nim obietnice? Przyjrzymy się bliżej poszczególnym scenom i decyzjom scenarzystów. Uwaga na spoilery!
Jak przedstawia się 2. sezon "Wiedźmina"? Czy spełnił pokładane w nim obietnice? Przyjrzymy się bliżej poszczególnym scenom i decyzjom scenarzystów. Uwaga na spoilery!
Na netfliksowy serial "Wiedźmin" można spojrzeć pod dwoma kątami. Całkowicie porzucając kanon i oceniając z czystą głową to, co widzimy na ekranie, albo porównując wszystko, co się dzieje do wydarzeń z książki. I finalna ocena 2. sezonu będzie mocno zależała od tego, którą z tych postaw przyjmiemy. Dziś jednak nie będziemy starać się uciekać od zestawienia z kanonem — wystarczy, że zrobiliśmy to w recenzji przedpremierowej.
Wiedźmin sezon 2: Jak wypada wątek Kaer Morhen?
Po 1. sezonie "Wiedźmina" gdzieniegdzie pojawiały się głosy, że było mało walk z potworami. Nie wiadomo, czy scenarzyści wzięli sobie to do serca, czy też może uznali, że w adaptowanej przez nich "Krwi elfów" dzieje się zbyt mało i trzeba dodać parę efektownych starć. Sprawia to jednak, że po finałowym odcinku widz zadaje sobie pytanie: czy istnieje coś takiego jak za dużo potworów w "Wiedźminie"? I nie jest to pytanie tak bezpodstawne: w końcu choć Geralt parał się zabijaniem tych stworzeń, to w samej sadze wcale nie wpadaliśmy bez przerwy na nowe kreatury.
Już kiedy na początku pobytu Ciri (Freya Allan) w Kaer Morhen dochodzi do starcia z nowym potworem, w wyniku którego ginie Eskel (Basil Eidenbenz), trudno pozbyć się mieszanych uczuć. Ale ponieważ sceny walki zrobione są naprawdę dobrze, a śmierć Eskela prowadzi do ważnej rozmowy o ojcostwie pomiędzy Geraltem (Henry Cavill) i Vesemirem (Kim Bodnia, znany m.in. z "Mostu nad Sundem" i "Obsesji Eve"), jesteśmy jeszcze w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. Jednak gdy w odcinku finałowym znowu lądujemy w Kaer Morhen, gdzie wiedźmini są bezlitośnie wybijani przez Voleth Meir, już nie sposób powstrzymać się przez mimowolnym prychnięciem: to wszystko jest nie tak.
Bo we "Krwi elfów" Kaer Morhen to bezpieczne miejsce, gdzie można przezimować, gdzie Ciri nawiązuje bliską relację z Triss, gdzie uczy się w kontrolowanych warunkach walki na miecze, gdzie w naturalny sposób odkrywane jest, co w niej naprawdę tkwi. Na pewno nie jest to miejsce, gdzie wiedźmini giną jeden po drugim, a przy życiu zostaje zaledwie kilku szczęśliwców. Ale gdyby była to jedyna wada tego wątku, można by jeszcze wzruszyć ramionami. Niestety, wad jest więcej.
Wiedźmin w 2. sezonie mocno odchodzi od książek
Pierwszą z nich jest Triss (Anna Shaffer) i jej relacja z Ciri. Dziewczyny powinny być jak siostry, zadaniem Triss było odkryć potencjał Ciri i uspokoić jej koszmary. Oraz namówić Geralta do kontaktu z Yennefer, bardziej doświadczoną czarodziejką. I na początku wydaje się, że możemy to dostać — szczególnie w scenie, gdy czarodziejka wygarnia wiedźminom ignorancję i pyta o tak przyziemne rzeczy, jak okres. Tyle że to bardzo mylne wrażenie. Bo chwilę później Triss bierze udział w odtwarzaniu receptury, która ma pomóc w stworzeniu nowych wiedźminów, a gdy odkrywa moc Ciri, przechodzi załamanie nerwowe i jej przerażona. Zamiast pierwszą przewodniczką i przyjaciółką Ciri, Triss staje się kolejną osobą, która ją krzywdzi.
Drugą wadą jest wątek Vesemira. Oczywiście, zaprzeczyć nie można, że Kim Bodnia doskonale spisał się w tej roli. Nadał mu głębi, pokazał, że pod tą powierzchnią doświadczonego i trzymającego wszystkich w ryzach wojownika skrywa się ojciec, który martwi się i troszczy o wiedźminów. Niestety, scenariusz i jego postać zawiódł w rejony, które są ogromną rysą na całości. Zaczynając od momentu, w którym postanowił wykorzystać krew Ciri do odtworzenia zaginionej receptory (bez pytania Geralta), a kończąc na próbie zamienienia Ciri w wiedźminkę (i tu znów, bez pytania Geralta). Vesemir, jak nikt inny, powinien zdawać sobie sprawę, nie tylko z zagrożeń, ale choćby z faktu, że nigdy nie testowano tego na dziewczynkach. Trudno uwierzyć, by jego książkowy odpowiednik odważył się na takie posunięcie.
Podobny problem pojawia się przy Yennefer (Anya Chalotra), której wątek całkowicie odszedł od pierwowzoru. Tak bardzo, że trudno sobie wyobrazić, jak to może wpłynąć na przyszłe wydarzenia. Oszukana przez Voleth Meir, z jednej strony jest tą Yen, którą znamy z książek — skoncentrowaną na potędze i grającą do własnej bramki — z drugiej jej motywacje ulegają całkowitej zmianie. Yennefer jest kolejną osobą, chcącą Ciri wykorzystać, świadomie raniąc przy tym Geralta. I choć oczywiście w ostatnich minutach dostajemy cudowne nawrócenie i poświęcenie, wątek Yennefer to tyle niedorzeczności, że trudno mówić o radości z oglądania. Jego jedynym plusem jest to, że sama Anya Chalotra zdaje się czuć dużo lepiej w tej roli, choć nadal nie widać między nią a Henrym Cavillem tej iskry beznadziejnej miłości, jaka powinna się tlić.
Wiedźmin za szybko odkrywa karty w 2. sezonie
2. sezon "Wiedźmina" mocno też wybiega w przyszłość w porównaniu do książek. Podczas gdy czytelnicy musieli czekać bardzo długo na nawet zarysowanie pewnych wątków, serial robi to już teraz. W pewnym sensie jest to plus — nie ukrywajmy, że prawdziwa tożsamość Emhyra var Emreisa była w sadze wprowadzona dość… niespodziewanie. Serial więc naprawia ten błąd, zapowiadając przyszłe wydarzenia. Doskonałym pomysłem było więc przypomnienie, jak wygląda Duny, zanim pojawiła się twarz cesarza Nilfgaardu. Niestety, w tym momencie serial traktuje widza jak idiotę i zamiast pozwolić na samodzielne połączenie kropek, Emhyr wygłasza patetycznie, że Ciri jest jego córką. Przy całej obstawie wojskowej. Biorąc pod uwagę, jakie Emhyr ma wobec Ciri plany w przyszłości, raczej nie powinien chwalić się szeroko tymi więzami rodzinnymi.
Twórcy postanowili także mocno rozbudować wątek elfów, robiąc podwaliny pod ich przyszłą walkę podjazdową z Królestwami Północy. Z jednej strony, jest to pomysł dobry, ponieważ polityka w świecie "Wiedźmina" zawsze kształtowała to, z czym nasi bohaterowie musieli się mierzyć. Z drugiej strony, wątek ten wydaje się być bardzo przyspieszony, a znajdujący się w samym centrum tego zamieszania Fringilla (Mimi Ndiweni) i Cahir (Eamon Farren) są wybitnie nijacy. Niby wiemy, że grają o wysokie stawki, ale za nic nie czuć wagi podejmowanych przez nich decyzji. Szczególnie Fringilla, która jako czarodziejka ma na karku dużo więcej lat, niż na to wygląda, zachowuje się, jakby zupełnie nie rozumiała politycznych intryg.
Te wszystkie wątki spaja jednak największy plus serialu, jakim jest relacja Ciri i Geralta. Henry Cavill po raz kolejny udowadnia, że jest Geraltem doskonałym, a Freya Allan w tym sezonie powinna przekonać do siebie nieprzekonanych. Biorąc od uwagę, że wielu czytelników książkowej Ciri nie znosi, ta serialowa wzbudza dużo większą sympatię. Szczególnie dobrze wyszły sceny, gdy Ciri mierzy się z brzemieniem, jakie na niej ciąży i jest przerażona ogromem mocy, nad którą nie ma żadnej kontroli. Równocześnie bez problemu wierzymy, że Geralt zrobi dla dziewczyny wszystko, nawet spali świat jak będzie trzeba, a i w końcowych odcinkach widać, że i on stał się dla dziewczyny jedyną rodziną. Ojcem, którego nigdy nie miała.
Jednak pomimo wszystkich tych uwag, serial jest naprawdę szybki i łatwy w odbiorze. W przeciwieństwie do 1. sezonu, teraz fabuła idzie liniowo i jeżeli ktoś ostatnim razem nie mógł się odnaleźć, teraz może odetchnąć z ulgą. "Wiedźmin" zdaje się wręcz idealnie wpisywać w netfliksowe podejście, które wymusza na nas oglądanie wszystkiego za jednym zamachem. Więc jeżeli porzucimy oczekiwania adaptacji idealnej i wiernej oryginałowi, otrzymujemy serial fantasy, który sprawnie wypełnia coraz dłuższe i zimne wieczory. I gdzieś tylko pozostaje mały żal, że nie jest niczym więcej.