"Sukcesja" sprzedaje duszę diabłu i ma się świetnie — recenzja finału 3. sezonu serialu HBO
Marta Wawrzyn
13 grudnia 2021, 21:14
"Sukcesja" (Fot. HBO)
W finale 3. sezonu "Sukcesja" raz jeszcze pokazuje, że jest lepszą grą o tron niż "Gra o tron", windując cyniczny spektakl na nowy poziom. To jak — zaskoczeni? Uwaga na duże spoilery!
W finale 3. sezonu "Sukcesja" raz jeszcze pokazuje, że jest lepszą grą o tron niż "Gra o tron", windując cyniczny spektakl na nowy poziom. To jak — zaskoczeni? Uwaga na duże spoilery!
Gdzieś w środku 3. sezonu "Sukcesji" natrafiłam w najczarniejszych odmętach internetu na narzekania, że serial HBO zaczyna kręcić się w kółko. Że od 1. sezonu fabuła tak naprawdę stoi w miejscu, nie posuwając się specjalnie do przodu. Wciąż oglądamy, jak Logan Roy (Brian Cox) znajduje coraz to nowe sposoby, żeby udowodnić swoim dzieciom, jak bardzo są do niczego — i być może już wszyscy byśmy chcieli, żeby ten koszmarny cykl został przerwany. A może… wcale nie?
Sukcesja kończy 3. sezon zaskakującym finałem
"All the Bells Say", czyli znakomity, przewrotny, błyskotliwy, zaskakujący, przezabawny, autentycznie wzruszający, wypakowany prawdziwymi emocjami, przesiąknięty cynizmem finał 3. sezonu najlepszego z emitowanych obecnie seriali udowadnia, że Jesse Armstrong i jego ekipa są w stanie jeszcze sprawić, że widzom opadną szczęki, bez uciekania się do środków ostatecznych czy choćby większych przetasowań. Kendall (Jeremy Strong), z odcinka na odcinek coraz bardziej przemieniający się w BoJacka, oczywiście się nie utopił, choć było blisko, a fanowskie teorie przypominające różne sceny z nim i wodą w roli głównej sugerowały, że nie ma innej opcji. Skończyło się jednak jak zawsze — Ken żyje i ma się żałośnie.
Różnica w porównaniu ze stanem gry na początku sezonu jest taka, że ma wreszcie towarzystwo. Shiv (Sarah Snook) miała dość czasu, by przejrzeć na oczy i zorientować się, że dopóki ojciec rządzi w Waystar Royco, ona rządzić nie będzie. Roman (Kieran Culkin) dość szybko wypadł z łask tatusia i — o dziwo? — nie wrócił na kolanach, błagając o przebaczenie. Connor (Alan Ruck)… no dobra, bez żartów. Na przestrzeni odcinka cała trójka, w miarę jak Logan coraz poważniej myśli o przyjęciu bezczelnej, ale niewątpliwie interesującej oferty Matssona (Alexander Skarsgård), zaczyna się orientować, że aby coś zmienić, muszą wziąć sprawy w swoje ręce.
Sukcesja, czyli tata tyran i gromadka dzieciaków
To bardzo satysfakcjonujący odcinek, jeśli zdążyliśmy jednak i mimo wszystko polubić dzieci Royów i zacząć im współczuć oraz kibicować. Ja zdążyłam (jednak i mimo wszystko) ich polubić i mocno im współczuję zwłaszcza po wydarzeniach z "Chiantishire", kiedy to matka oznajmiła Shiv, że powinna była wybrać psy zamiast dzieci, ojciec zasugerował Kendallowi, że pewnie chce go otruć, a Roman został potraktowany jak mały perwers, którym może i jest, ale czy z własnej winy?
Niekończący się krąg rodzinnej przemocy, w jakim oni wszyscy się wychowywali, wydawał się już prosić o mocne i ostateczne zakończenie. Wydawało się, że to może być ten moment, kiedy oni wszyscy zgodnie powiedzą "dość" i wszechświat nie pokaże im za to środkowego palca. "Sukcesja" tymczasem była na tyle mądra, sprytna i przewrotna, żeby zasugerować nam bliskość potencjalnego happy endu dla dzieciaków Royów, a chwilę później bezczelnie nam go zabrać sprzed nosa.
Młodzi Royowie są emocjonalnymi wrakami — wiemy to my i w jakimś stopniu wiedzą to oni sami. Dlatego scena rozgrywająca się na parkingu, przy malowniczych śmietnikach, z Kendallem z trudem wyznającym prawdę o wypadku po weselu Shiv i rodzeństwem autentycznie go pocieszającym, była i dziwna, i piękna, i szczera. Zwłaszcza kiedy ukrywający dyskomfort pod serią niewłaściwych żartów, ale mający dobre intencje Roman został sam na sam z uczuciami brata. Jeremy Strong jak zawsze w takich chwilach był genialny, a Snook z Culkinem dotrzymywali mu kroku. Zaś obskurne otoczenie, które wybrano, okazało się idealnym dopełnieniem całości — oto trójka rozbitych pod każdym względem dzieci miliardera odnajduje siłę i poczucie wspólnoty tuż obok szczurów zabijających się o ostatni kawałek pizzy.
Sukcesja serwuje nowe rozdanie w finale 3. sezonu
Oczywiście trudno było się spodziewać, że zamach stanu zorganizowany na szybko przez Shiv, Romana i Kena dojdzie do skutku bez jakichkolwiek przeszkód. Nietrudno za to było odkryć twist z Tomem (Matthew Macfadyen) i Gregiem (Nicholas Braun) — ich rozmowa pt. "dusze są nudne, po co mi dusza" bardzo wyraźnie naprowadza nas na to, że za chwilę obaj zgodnie przejdą na ciemną stronę mocy. Niemniej jednak szekspirowski dramat, jaki rozgrywa się w końcówce, podkręcony zamykającą odcinek muzyką, wciąż zaskakuje i robi potężne wrażenie.
Logan wspina się na wyżyny okrucieństwa i nie hamuje się już ani trochę. Lekko poobijana Gerri (J. Smith-Cameron) staje chłodno po jego stronie, przypominając zszokowanemu Romanowi zasadę, którą kieruje się w życiu, przynajmniej tym zawodowym — zawsze pytaj, czy to służy twoim interesom. Shiv zdecydowanie już się zorientowała, komu zawdzięcza ten zaskakujący zwrot akcji. Wszyscy raz jeszcze wyglądają jak przerażone małe dzieci, które dostały po głowie od tatusia. A on nie ma żadnych hamulców, kiedy przechodzi do wyjaśnienia im swojej filozofii życiowej w pigułce. "Ja, k***a, wygrywam". "Zróbcie sobie, k***a, własną kupkę pieniędzy".
Bogactwo niekontrolowanych emocji, jakie wybuchają w końcowej scenie, to coś, co można by rozplątywać godzinami, najlepiej z pomocą sztabu psychologów rodzinnych. Relacje młodych Royów z ojcem od początku były relacjami ofiar z katem. Każde z nich miało swój sezon trwania w syndromie sztokholmskim i każde z nich zdołało się z tego wydostać. Tylko po to, by potem wrócić do tego samego kieratu i powielić te same wzorce — wiele razy. Logan zaś wygląda na autentycznie zawiedzionego tym, że żadne z dzieci nie jest w stanie spełnić jego standardów. Na swój sposób zapewne je kocha, ale też nie potrafi ukryć swojej frustracji tym, jak bardzo w jego mniemaniu żadne z nich nie nadaje się do kierowania firmą po jego śmierci. Krąg nieopisanej przemocy psychicznej trwa i podczas gdy Shiv, Ken i Roman liżą rany, Tom z Gregiem znajdują dla siebie miejsce u boku tyrana.
Sukcesja sezon 3 — Tom wyrasta na głównego gracza
Zarówno Tom, jak i Matthew Macfadyen są cichymi bohaterami tego sezonu. Postać grana przez brytyjskiego aktora, znanego wcześniej np. z "Ripper Street", nie jest tak wyrazista i wielobarwna, jak postacie rodzeństwa Royów. Tom to nudny gość, który uparł się, że znajdzie swoje miejsce w rodzinie, a tymczasem przez trzy sezony głównie służył za podnóżek własnej żonie. Aż perfekcyjnie wykorzystał okazję, zdradzając bez zastanowienia Shiv, niedługo po tym jak ta — niby nie naprawdę, ale jednak naprawdę — oznajmiła mu, że go nie kocha i nie chce jego dzieci.
Ten sezon był dla niego szczególnie ciężki, jako że przez znaczną jego część mierzył się z całkiem realną perspektywą pójścia do więzienia. Żyjąc w ciągłym napięciu i nie będąc w stanie już się wycofać, nauczył się mieć oczy i uszy otwarte, a kiedy pojawiła się szansa, żeby coś ugrać, po prostu z niej skorzystał. To nie jest duże zaskoczenie, że to zrobił. Budowano to przez cały sezon, a sam Tom w pewnym momencie — w odcinku, kiedy Royowie wybierali prezydenta w pokoju hotelowym — dosłownie powiedział Kendallowi, że wybiera stronę Logana, bo jeszcze nie widział, żeby ten został wydymany. Podczas gdy Kendall daje się dymać raz po raz.
Pewną niespodzianką może być to, że człowiek, który nawet nazwisko ma śmieszne, po trzech sezonach funkcjonowania w roli popychadła został aż tak wytrawnym graczem. Ale koniec końców widzowie są chyba mniej zaskoczeni niż Shiv, bo Tom od dawna wysyłał sygnały, że jako ktoś, kto niby należy, ale jednak nie należy do rodziny, będzie chciał zabezpieczyć swoją pozycję. Jej to za bardzo nie wpadło głowy i rzeczywiście ją to zabolało, a ostatni kadr to zapowiedź zemsty. Gratulacje też należy złożyć Gregowi — mojemu najbardziej znienawidzonemu bohaterowi "Sukcesji", w którym irytująca naiwność i nieporadność spotyka się z oczywistym, konsekwentnym graniem wyłącznie na siebie. Obstawiając przez większość sezonu kilka frontów naraz, ten ludzki tasiemiec, lowelas od siedmiu boleści i niedoszły najdziwniejszy król Luksemburga wreszcie znalazł się w zasłużonym miejscu, "na dole szczytu", pod Tomem i nad dwudziestoma małymi Gregami. Brawo.
Sukcesja to lepsza gra o tron niż Gra o tron
Nie da się zaprzeczyć, że "Sukcesja" stała się w pewnym sensie powtarzalna. Od trzech sezonów oglądamy te same sztuczki, sprzedawane wciąż na nowo, w coraz to mocniejszej, bardziej pogłębionej i podkręconej wersji — co sezon dochodzi do sytuacji, kiedy wydaje się, że Logan za chwilę naprawdę już musi stracić władzę, a Logan raz jeszcze znajduje sposób, by wszystkich ograć. Do czasu? Z pewnością nie da się tego robić w satysfakcjonujący sposób w nieskończoność, ale wydaje się, że jeszcze dwa sezony to całkiem rozsądna data przydatności do spożycia w przypadku tego serialu. Trudno nie podziwiać wirtuozerii, z jaką Jesse Armstrong droczy się z nami, windując bezwzględną grę Royów przeciwko Royom na coraz nowy poziom.
Raz jeszcze okazuje się, że "Sukcesja" nie potrzebuje melodramatycznych twistów, tanich sztuczek i zabijania kogokolwiek z bohaterów, żeby wbić widzów w fotel. Showrunner serialu co jakiś czas powtarza, żebyśmy nie szukali drugiego dna, easter eggów itp., bo to nie jest tego typu rozrywka. Emocje serwowane przez hit HBO budowane są w naturalny sposób i wynikają z zagłębiania się coraz bardziej w rodzinny dramat, w przeszłość Royów i w ich dusze czy raczej w ciemne dziury, które zostały w ich miejscu. I nie trzeba nic więcej, żeby nas zaskoczyć.
"Sukcesja" to najlepszy dowód na to, że telewizja jest wielkim medium przede wszystkim dla scenarzystów. Łącząc pełnokrwisty dramat z satyrą, farsą i wszelkimi odcieniami bardzo brytyjskiej komedii, Jesse Armstrong tworzy prawdziwe arcydzieło — nowe czarne lustro, w którym przejrzeć się mogą wszyscy wielcy tego świata. Owszem, swoje cegiełki do sukcesu dołożyli fenomenalnie dobrani aktorzy i doświadczeni reżyserzy (za finał odpowiada Mark Mylod, znany m.in. z pracy w ekipie "Gry o tron"), ale to wypakowany toną trafnych spostrzeżeń o współczesnym świecie, kultowymi już one-linerami i poplątanymi, toksycznymi, precyzyjnie rozplanowanymi emocjami rodzinnymi scenariusz stanowi o wybitności "Sukcesji".
Każdy może jechać do Toskanii z kamerą — nie każdy może uczynić ją scenerią rodzinnych upokorzeń, makiawelicznych twistów i finansowych gier na najwyższym szczeblu, tak jak to robi "Sukcesja". O nakręceniu jednej z najlepszych scen w historii serialu na parkingu gdzieś w okolicach śmietników nie wspominając.