"Dallas" (1×10): Nieskończonych intryg ciąg dalszy
Nikodem Pankowiak
9 sierpnia 2012, 22:00
Finał pierwszego sezonu "Dallas" niczym nie zaskakuje. Serial od początku trzyma poziom produkcji w sam raz na lato – całkiem wciągającej, a przy tym takiej, która nie wymaga wielkiego zaangażowania od widza.
Finał pierwszego sezonu "Dallas" niczym nie zaskakuje. Serial od początku trzyma poziom produkcji w sam raz na lato – całkiem wciągającej, a przy tym takiej, która nie wymaga wielkiego zaangażowania od widza.
Sprawy powoli zaczynają się klarować. Christopher i Rebecca są bliscy powrotu do siebie, Elena i John Ross mają żyć długo i szczęśliwie, a Bobby i J.R. wreszcie zakopali topór wojenny. Z rodziną Ewingów jest jednak pewien problem. Nic nie wydaje się w niej być trwałe, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Prowadzi to niestety do pewnych wątpliwości. W serialu, gdzie nikt nikomu nie ufa i każdy każdego okłamuje, bardzo łatwo o dojście do absurdalnych sytuacji i przeskoczenie przysłowiowego rekina.
Twórcy otworzyli furtkę dla nowych, zaplanowanych na zaanonsowany już drugi sezon wątków, a przy tym zostawili sobie możliwość powrotu do tych znanych nam z pierwszej serii. Koniec odcinka zafundował nam spore zaskoczenie w postaci odkrycia prawdziwej tożsamości Rebeki. Ta postać z pewnością jeszcze namiesza w przyszłości. Nareszcie charakter pokazała także Ann. Bohaterka grana przez Brendę Strong była zdecydowanie najbardziej nijaka ze wszystkich występujących w serialu. Do tej pory przewijałem niemal każdą scenę z jej udziałem, ponieważ zwykle były to nic nie wnoszące do fabuły rozmowy okraszone garścią banałów, jednak po zaprezentowaniu przez nią całkiem niezłych umiejętności bokserskich obudziła się we mnie nadzieja, że w drugim sezonie przewijanie nie będzie konieczne.
Szkoda tylko, że finał nie wyróżnił się niczym szczególnym na tle reszty odcinków. Mieliśmy do czynienia z kolejnym epizodem podobnym do poprzedniego. Oczekiwania wobec ostatniego odcinka zawsze są większe, a w tym wypadku śmiało można powiedzieć, że twórcy nie sprostali wymaganiom. Za dużo tu miłości, jedni się rozchodzą, inni schodzą. Oczywistą oczywistością jest, że nie można uniknąć romansów w chyba żadnym serialu, a już tym bardziej w nowej wersji jednej z najsłynniejszych oper mydlanych. Tyle że z wątkami miłosnymi mieliśmy do czynienia przez cały sezon.W finale, zamiast na próbę wyciśnięcia z widzów łez wzruszenia, scenarzyści powinni postawić na więcej emocji.
To, co należy zaliczyć zdecydowanie na plus to rozwój postaci Bobby'ego. Facet w końcówce sezonu pokazał wreszcie, że ma jaja i potrafi zrobić, co trzeba, by uratować rodzinną posiadłość przed zakusami nikczemnego brata i jego biznesowych partnerów. A skoro już jesteśmy przy najstarszych przedstawicielach rodu Ewingów, warto zauważyć, że połączenie starego i nowego "Dallas" wyszło twórcom bardzo dobrze. Chris i John Ross, tak bardzo podobni do swoich tatusiów, zapewniają, że walka o majątek i wpływy nie zakończy się wraz ze śmiercią ich ojców.
Drugi sezon zapowiada się bardzo podobnie do pierwszego. Knowania za plecami, wbijanie noży w plecy, czyli to, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić w przeciągu tych dziesięciu odcinków. Cały szkopuł tkwi w tym, że nagromadzenie kolejnych podwójnych gierek i kłamstw może prowadzić do znudzenia widzów, a nie ich podekscytowania. Mimo wszystko chętnie zobaczę, co scenarzyści zaprezentują nam w 2013 roku. Wiemy, czego się spodziewać.
Spiski w rodzinie Ewingów od zawsze były chlebem powszednim, a ostatnia scena finału pokazuje, że w tej kwestii nic się nie zmienia. Dzieci stają się swoimi ojcami i zamierzają za wszelką cenę dążyć do osiągnięcia celu. Walka trwa, a ja czekam na jej ciąg dalszy. Pierwszą serię "Dallas" zdecydowanie zaliczam do udanych. Tym, którzy nie widzieli, polecam nadrobienie zaległości i zatopienie się choć na chwilę w świecie pełnym intryg, luksusu i pięknych kobiet. Dla tych, którzy oczekują od serialu jedynie czystej rozrywki, jest to pozycja idealna.