"Voir: Potęga kina" to mikołajkowy prezent Netfliksa dla kinofilów i kinofilek, ale nie tylko – recenzja serialu
Natalia Grabka
9 grudnia 2021, 18:01
"Voir: Potęga kina" (Fot. Netflix)
"Voir: Potęga kina" to seria subiektywnych i dość nieoczywistych esejów wizualnych od kinofilów dla kinofilów, z dużą dawką nostalgii, która sprawia, że trudno się do czegokolwiek przyczepić.
"Voir: Potęga kina" to seria subiektywnych i dość nieoczywistych esejów wizualnych od kinofilów dla kinofilów, z dużą dawką nostalgii, która sprawia, że trudno się do czegokolwiek przyczepić.
Piąty odcinek "Voir: Potęgi kina", zatytułowany "Film kontra telewizja", powinien być ostatnią częścią tej sześcioodcinkowej serii wizualnych esejów, bo świetnie podsumowuje autotematyczność najnowszej produkcji Davida Finchera i Davida Priora, czyli serialu o filmach, ich odbiorze i kinofilach, stworzonego dla Netfliksa. I bynajmniej nie powinien być ostatnim w ogóle, bo każda z historii fanów kina jest na tyle interesująca, że chciałoby się więcej.
Voir: Potęga kina, czyli między kinem a telewizją
"Przez ponad 70 lat oba media [kino i telewizja] walczyły o naszą uwagę. Ale może już czas, aby dyskusję o kinie i telewizji sprowadzić na inny tor. Koniec końców najważniejsze są historie, które pobudzają wyobraźnię. Bez względu na formę, w której do nas docierają" – mówi w pewnym momencie narratorka wspomnianego przeze mnie odcinka, Taylor Ramos, która wraz z Tonym Zhou prowadzi kanał na YouTube "Every Frame a Painting", a także wspólnie z nim odpowiada za scenariusz, reżyserię i produkcję większości odcinków serialu "Voir: Potęga kina".
Kwestia przyszłości i dalszych kierunków rozwoju (lub śmierci) kina i telewizji nurtuje krytyków, historyków i badaczy mediów od początków popularności tej drugiej w Stanach Zjednoczonych (kina jeszcze dłużej, rzecz jasna). Najpierw w latach 50. i 60., gdy telewizja dzięki transmisji dźwięku i obrazu zagościła w domowych salonach rozentuzjazmowanych gospodarzy, później w latach 70., kiedy za sprawą magnetowidu i kaset VHS mogliśmy dodatkowo dokonywać zapisu emitowanego materiału po to, by obejrzeć go w dowolnym dla nas momencie. Takich przełomów w historii telewizji, na które z kolei reagowała X muza, było więcej. Jednym z najistotniejszych jest z pewnością późniejszy fenomen "Rodziny Soprano", która zbliżyła serial telewizyjny do "ambitnego" kina, czyli posługującego się specyficznym językiem filmu i swoistą gramatyką.
Przeszło 20 lat po emisji pierwszego odcinka "Rodziny Soprano" nadszedł – znów – szczególny czas, czas pandemii, która zasłoniła przed nami wielkie ekrany, pozamykała nas w domach i przez jakiś czas przyzwyczajała wyłącznie do oglądania filmów i seriali na małym ekranie, ze swojej kanapy, a reżyser "Podziemnego kręgu" (ale i przecież "House of Cards" czy "Mindhuntera") stworzył dla Netfliksa i jego widzów serię "esejów wizualnych z miłości do kina". Trudno więc nie zgodzić się z Taylor Ramos, że dyskusja o tych dwóch mediach, formach odbioru, jest już w innym miejscu.
Voir: Potęga kina to eseje wizualne pełne nostalgii
Netflix już wcześniej próbował zwrócić na siebie uwagę kinomanów i kinomanek, kinofilów i kinofilek – jak wtedy, gdy w 2019 roku udostępnił serial "Filmy naszej młodości", z nostalgią przypominając nam kulisy powstania ulubieńców publiczności (w samym pierwszym sezonie: "Dirty Dancing", "Kevin sam w domu", "Pogromcy duchów", "Szklana pułapka"). Niedawno pojawił się na platformie trzeci sezon, co świadczy o tym, że Netfliks nie zamierza rezygnować z romansu z kinem.
"Voir: Potęga kina" ("voir" to po francusku zobaczyć, podejrzeć, obejrzeć) znów porusza w nas, widzach struny nostalgii, choć jednocześnie jest całkowicie inną produkcją. Nie znajdziemy tu wypowiedzi członków obsady i twórców kultowych filmów czy zabawnych lub pikantnych anegdot z planów filmowych. Każdy z sześciu około dwudziestominutowych odcinków serialu przedstawia osobistą perspektywę widza, zresztą bardzo konkretnego – m.in. blogerki Sashy Stone, krytyka filmowego Waltera Chawa czy Drew McWeeny'ego, którzy opowiadają nam o swoich ulubionych filmach, związanych z nimi doświadczeniami, a także ich własną interpretacją. Całkowicie odstającym od reszty odcinkiem jest "Dwoistość wizerunku", w którym twórcy oddają głos samym animatorom – Glenowi Keane'owi ("Piękna i Bestia") i Brendzie Chapman ("Merida Waleczna"). To zresztą jedna z najciekawszych historii.
Zamieszczając w czołówce serialu pamiętne ujęcia ikonicznych filmów, twórcy od pierwszych sekund konfrontują nas z arcydziełami i tym samym obiecują niemałą ucztę. Opuszczenie szklanej kuli z "Obywatela Kane'a" (trudno aż nie usłyszeć ostatniego tchnienia bohatera i szeptu "Rosebud"), pejzaż w technikolorze z "Przeminęło z wiatrem", zbliżenie na czarno-białą twarz Antoine'a z "400 batów" Truffauta czy sylwetka bohaterki "Oczu bez twarzy" – to tylko kilka z wielu przewijających się na ekranie kadrów, ujętych w czarnej niczym mrok sali kinowej, źrenicy oka i wywołujących magię kina. Przywołanie tych obrazów, w połączeniu z subiektywnym, bo indywidualnym kontekstem widza, stawia poprzeczkę dość wysoko.
Poprzeczka ta zmienia jednak poziom w kolejnych odcinkach, tak jak zmienia się ich tematyka i forma. Wywołanie na pierwszy rzut oka fenomenu "Szczęk" Spielberga i osobistej historii Sashy Stone związanej z filmem, jest z pewnością strzałem w dziesiątkę. Bo kto z nas nie lubi bądź nie docenia tego filmu, a ile czy ilu z nas wchodząc do morza, oceanu, wstrzymuje oddech oraz z precyzją i uwagą wypatruje niebezpiecznego potwora w głębi, jak i na powierzchni żywiołu. Niemalże poetycka narracja Stone dominuje nad faktami wokół powstania filmu, których jest tu niewiele, wyciągając na wierzch pamięć i emocje, jakie wywołały, wywołują i mogą wywołać "Szczęki". I na tym w gruncie rzeczy opiera się cały serial.
Voir: Potęga kina to bogactwo i różnorodność myśli o kinie
"Voir: Potęga kina" jest złożony z tak subiektywnych narracji i oparty na tak indywidualnych odczuciach i przeżyciach, że niewątpliwie każdy z was na dłużej zatrzyma się przy którymś z odcinków. Dodatkowo różnorodność odcinków, choć może burzyć spójność całości, ostatecznie nie jest tu wadą, a raczej rodzajem ciekawej niespodzianki.
Część z nich może wydać się mało odkrywcza, jak mnie "Etyka zemsty", czyli wywód Tony'ego Zhou o filmie "Pani Zemsta" i zasadności samej zemsty. Niektóre mogą zaskakiwać – jak refleksja o wielkości "48 godzin" i Eddiego Murphy'ego. Inne mogą imponować perspektywą – jak uwagi twórców animacji na temat uroku animowanych postaci, ich niedoskonałości, "prostej, francuskiej" i marketingowego neologizmu "toyetic". Część może natomiast pozwolić wam odnaleźć kinofilską bratnią duszę, jak mnie po seansie odcinka "Ale ja go nie lubię", w którym krytyk i scenarzysta Drew McWeeny, fan "Lawrence'a z Arabii" opowiada, że oglądając filmy, zawsze zastanawia się, dlaczego właśnie ten lubi bądź nie, przez co lepiej poznaje samego siebie.
Jeśli jednak wspomnianych tu przez twórców i narratorów filmów nie oglądaliście, każdy z obrazów uzupełniony jest podpisem, zawierającym tytuł i nazwisko reżysera. I ten aspekt edukacyjny jest jednym z najistotniejszych w "Voir: Potędze kina", bo odsłania przed odbiorcami Netfliksa bogactwo myśli na temat kina. Te zaś w dużej mierze wynikają warsztatu twórców. "Szkoda, że ludzie nie widzą, jak dużo wkładamy w to pracy" – mówi z wyraźnym żalem Glen Keane, animator Disneya. I choćby dlatego warto obejrzeć ten serial.
"Voir: Potęga kina" to pozycja obowiązkowa dla kinofilów. I jeżeli nie przekonuje was Netflix, zaufajcie Fincherowi i dajcie się skusić. Jeżeli zaś pociągają was wyłącznie seriale i nie czujecie, czym jest kinofilia, obejrzyjcie i ten serial, bo warto – kinofile i kinofilki to pobratymcy waszej wrażliwości, bez których nie mielibyście teraz, czym się zachwycać.