"Ogrodnicy" to filmowa historia nietypowej pary morderców – recenzja premiery miniserialu Sky i HBO
Mateusz Piesowicz
8 grudnia 2021, 18:02
"Ogrodnicy" (Fot. HBO)
Kochające się małżeństwo czy bezlitośni zabójcy? A może jedno i drugie? Historia Susan i Christophera Edwardsów nadaje się na true crime, ale "Ogrodnicy" to coś więcej. Spoilery.
Kochające się małżeństwo czy bezlitośni zabójcy? A może jedno i drugie? Historia Susan i Christophera Edwardsów nadaje się na true crime, ale "Ogrodnicy" to coś więcej. Spoilery.
Macie czasem wrażenie, że wasze życie to scenariusz na film? Oczami wyobraźni widzicie siebie jako bohaterów kina akcji, thrillera czy łzawego melodramatu? Takie niewinne fantazje to nic złego, tym bardziej że nasza codzienność rzadko bywa warta sfilmowania. Co innego w przypadku Susan i Christophera Edwardsów – angielskiej pary w średnim wieku, która przez 15 lat ukrywała fakt zakopania dwóch ciał w przydomowym ogródku i której historię przedstawiają "Ogrodnicy".
Ogrodnicy – oparty na faktach miniserial Sky i HBO
Czteroodcinkowy miniserial produkcji brytyjskiej telewizji Sky i HBO (premierowy odcinek jest już dostępny na HBO GO) wygląda na pierwszy rzut oka na typową produkcję z gatunku true crime. Wspomnianą parę głównych bohaterów – Susan (Olivia Colman) i Christophera (David Thewlis) – poznajemy, gdy przebywają we Francji, lecz brak środków do życia zmusza ich do powrotu do domu i zbrodni sprzed kilkunastu lat. Wówczas rozpoczyna się oczywiście policyjne śledztwo i grzebanie w przeszłości, ale… coś tu nie gra.
Przede wszystkim, serial ze scenariuszem Eda Sinclaira (prywatnie mąż Olivii Colman) i w reżyserii Willa Sharpe'a ("Flowers") już od początku zaskakuje przyjętą konwencją. Przełamywanie czwartej ściany i podkreślanie inscenizacyjnego charakteru opowieści nie jest przecież typowe dla true crime, które z założenia powinno stawiać na wiarygodność przekazu. Nie pasuje tu również "prawdziwa historia" zamieniająca się po prostu w "historię", przywołując w pamięci nie tyle klasyki gatunku, co raczej "Fargo", które z pozornej autentyczności wydarzeń uczyniło chwyt stylistyczny. "Ogrodnicy" go kopiują, jednak dalej podążają nieco inną ścieżką.
Tutejsza pozorność nie ma bowiem na celu wykreowania serialowej rzeczywistości podobnej, choć bardziej pokręconej od naszej, lecz wpisanie historii małżeństwa Edwardsów w filmowe ramy, których ci sami sobie zażyczyli. A właściwie to zażyczyła ich sobie Susan, wielka miłośniczka kina, a zakochany w niej do szaleństwa Chris posłusznie spełnił życzenie partnerki. Efektem tego jest serial, który czyni historię pospolitego zabójstwa czymś więcej – pytanie czy zgodnie z prawdą, czy tylko dajemy się mu wciągnąć w ustaloną narrację?
Ogrodnicy łączą true crime z filmową fantazją
Oddzielić jej elementy od rzeczywistości jest na razie o tyle trudno, że znamy tylko niektóre części układanki. Po pierwszym odcinku wiemy, że pod koniec ubiegłego wieku w Mansfield w Nottinghamshire rzeczywiście doszło do podwójnego morderstwa. Zastrzeleni zostali William i Patricia Wycherley, czyli rodzice Susan, których ciała zakopano w ich własnym ogródku, a cała zbrodnia nie wyszła na jaw przez kolejne 15 lat. Tajemnica utrzymałaby się zresztą jeszcze dłużej, gdyby nie… telefon Christophera do macochy.
Już to brzmi niecodziennie, a dalej robi się tylko dziwniej, gdy do akcji wkraczają angielscy detektywi, najczęściej równie skołowani, co oglądający ich widzowie. Trudno się temu dziwić, bo Susan i Christopher nie tylko nie wyglądają na morderców, ale też nie do końca zachowują się, jak podejrzani o ciężkie przestępstwo — wspomnijmy tylko bardzo uprzejmą korespondencję między Chrisem, a prowadzącym sprawę śledczym. Właściwie jedynym, co mogłoby świadczyć o ich winie, jest ciągłe powtarzanie o trzymaniu się planu. Bo skoro jest jakiś plan, to małżonkowie bez wątpienia muszą coś ukrywać.
Rzecz w tym, że odkrycie, co dokładnie, utrudnia w "Ogrodnikach" serialowy koncept, który w małym stopniu przypomina znane rozwiązania. Detektywistyczne śledztwo i zbieranie poszlak jest ograniczone do minimum, a przy tym sprowadzone do zabawnego absurdu, co pozostawia nas w gruncie rzeczy wyłącznie z wersją zdarzeń przedstawianą przez Susan i Christophera. Wersją, dodajmy, ubarwioną przez jej wyobraźnię, która co rusz podsuwa nam wizje małżonków jako filmowych bohaterów. A to robiąc z Chrisa kowboja w stylu Gary'ego Coopera, a to z Edwardsów parę tragicznych kochanków.
Być może gdzieś w tych fragmentach filmowych seansów jest ukryty stojący za działaniem bohaterów motyw – już teraz dostaliśmy co do niego pewne poszlaki, ale trudno orzec, w jakim stopniu są prawdziwe. Być może wszystko to wyrafinowany plan dwójki kierowanych chciwością sprytnych morderców, kolejny element ich jak dotąd skutecznej ucieczki przed sprawiedliwością. A może oglądamy po prostu parę pogubionych ludzi, którzy mają już dość ukrywania się i życia w nędzy?
Ogrodnicy – aktorski popis w historii miłosnej
Na odpowiedzi trzeba będzie jeszcze poczekać, ale już teraz nie da się nie zauważyć, że "Ogrodnicy" to serial podszyty z jednej strony surrealizmem, z drugiej sporą dozą zwykłego smutku. W niczym nie przypomina zatem historii prawdziwych morderców, w których jeśli nie próbujemy przeniknąć do psychiki zabójców, to śledzimy, czy uda im się uniknąć kary. W przypadku Edwardsów nie nurtują takie kwestie, jak to czy zabili, dlaczego zabili lub czy zostaną skazani. Podstawowe pytanie brzmi: czy uda im się zostać razem?
Tak emocjonalne podejście w tego typu opowieści musi mieć solidne podstawy, o które było jednak o tyle łatwiej, że Olivia Colman i David Thewlis z łatwością łatają wszystkie scenariuszowe dziury. Już w premierowym odcinku, opierając się przecież na bardzo kruchych fabularnych podstawach, potrafili pokazać zażyłość łączących małżonków więzi. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że tych dwoje się kocha i zrobi dla siebie nawzajem wszystko, ale co jeszcze ważniejsze – jesteśmy w stanie w tę bliskość uwierzyć i zasmucić się perspektywą ich rozstania.
W takich okolicznościach, jak towarzyszące Edwardsom, wywołanie w widzach tak szybko takiego stanu to natomiast osiągnięcie bardzo dużego kalibru, najlepiej znamionujące klasę wykonawców. Ci dźwigają na swoich barkach praktycznie cały serial, który odważnie postawił na nietypowe podejście, niekoniecznie będąc jednak do tego przygotowanym. O ile bowiem z łatwością można sobie wyobrazić tę historię jako true crime zrobione według wszelkich prawideł gatunkowych, o tyle tutejsza koncepcja wymaga użycia zupełnie innych środków, zwłaszcza w kwestii przedstawienia bohaterów.
Nie twierdzę, że "Ogrodnicy" sobie z tym nie poradzą, jednak oceniając tylko na podstawie premiery, mam obawy, czy serial zdoła odpowiednio wyważyć proporcje między "filmową" historią małżonków, a prawdziwymi wydarzeniami. Czy ta pierwsza, wsparta znakomitym aktorstwem i reżyserią (fantastycznie wypada zwłaszcza wplatanie fragmentów filmów do rzeczywistości Susan), nie przesłoni faktów i poruszy w ogóle kwestię słuszności idealizowania zbrodni? Albo inaczej, czy dostaniemy możliwość własnej oceny, czy wszystko przesłonią nam gatunkowe ramy westernu, melodramatu czy innej fantazji, w jakiej akurat zagoszczą Susan i Christopher?
Wbrew pozorom, które nakazywałyby pochwalić odważne odejście od schematów, obierając tak niezwykłą koncepcję serialu, twórcy "Ogrodników" stąpają po kruchym lodzie, próbując pozostać gdzieś pośrodku między prawdą a ekranową fikcją. Zbrodnią, która się dokonała i towarzyszącymi jej motywami, a miejscami absurdalną i pełną czarnego humoru, ale też autentycznych emocji otoczką. Zobaczymy, czy w tym przypadku patrzenie w gwiazdy, a nie w rynsztok, jak to ładnie ujął "Gerard Depardieu", okaże się naprawdę usprawiedliwione.