"Święty i spółka" to inne spojrzenie na św. Mikołaja — recenzja premiery dorosłej kreskówki HBO Max
Nikodem Pankowiak
6 grudnia 2021, 19:43
"Święty i spółka" (Fot. HBO Max)
Nowy animowany serial HBO Max zabiera nas w pozornie cukierkowy świat, w którym widzowie szybko zostają odarci ze złudzeń — tutaj nawet św. Mikołaj jest kanalią, którą trudno polubić.
Nowy animowany serial HBO Max zabiera nas w pozornie cukierkowy świat, w którym widzowie szybko zostają odarci ze złudzeń — tutaj nawet św. Mikołaj jest kanalią, którą trudno polubić.
"Święty i spółka" to nowa animowana produkcja HBO Max autorstwa Alexandry Rushfield ("Shrill", "Love"), która chce pokazać nam św. Mikołaja i jego krainę od zupełnie innej strony niż ta, jaką znamy ze wszelkiej maści familijnych produkcji świątecznych. Cały Biegun Północny przedstawiony jest tutaj jak jedna wielka korporacja — ze wszystkimi jej wadami i niewielką liczbą zalet. Pomysł świetny, ale jak to często bywa, nie poszło za nim wykonanie.
Święty i spółka — św. Mikołaj w krzywym zwierciadle
W 8-odcinkowej kreskówce HBO Max, której pierwsze dwa odcinki możecie już obejrzeć na HBO GO, widzimy Biegun Północny nie jako magiczne miejsce, gdzie św. Mikołaj (Seth Rogen) spełnia marzenia dzieciaków z całego świata. Za całą magiczną aurą, jaka otacza wielkiego brodacza, kryje się znacznie więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. Prowadzona przez niego korporacja, której głównym celem jest dostarczanie prezentów dzieciakom, to za kulisami ohydne miejsce, gdzie toczy się bezwzględna walka o władzę i wpływy.
W tej oto scenerii poznajemy Candy Smalls (Sarah Silverman), młodą ambitną elfkę, która chce zrealizować marzenie, które wydaje się nie do zrealizowania. Otóż Candy chce zostać pierwszym św. Mikołajem kobietą. A właściwie św. Mikołajem kobietą elfem. Bo co prawda Mikołajowie co jakiś czas się zmieniają, a każdy kolejny wybiera swojego następcę, ale jakoś tak wyszło, że rolę tę zawsze pełnił biały facet z siwą brodą.
Wydawałoby się, iż marzenie Candy jest z gatunku tych nieosiągalnych, ale ponieważ obecnie panujący św. Mikołaj zaczyna myśleć o emeryturze, a jego następca — czarnoskóry mężczyzna o imieniu Brent — zostaje podkupiony przez Jeffa Bezosa, wydaje się, że jej marzenie może być bliższe realizacji niż kiedykolwiek wcześniej. Po drodze jednak nie obejdzie się bez problemów, ponieważ Biegun Północny to tak naprawdę dzika dżungla, gdzie wielu czyha na twoją porażkę.
Święty i spółka to satyra na korporacyjny świat
Nowy serial HBO Max tylko z pozoru ma dotyczyć świąt. Jasne, produkcja tego typu może być doskonałą odtrutką na zalewające nas zewsząd świąteczne produkcje (patrzę głównie na ciebie, Netfliksie). Przede wszystkim jednak pod płaszczykiem wigilijnych klimatów kryje się często ostra, i jakże zasłużona, satyra na świat wielkich korporacji. W swojej produkcji twórcy poruszają tematy głośne od czasów #MeToo, ale jednak robią to w sposób inni niż wszyscy. I chwała im za to, nawet jeśli efekt często pozostaje mizerny.
Santa Inc., jak każda międzynarodowa korporacja, zatrudnia pracowników różnych ras, płci czy orientacji seksualnych — i tak jak każda międzynarodowa korporacja przeżarta jest seksizmem i dyskryminacją i nieważne na jak progresywną będzie pozować, ostatecznie o wszystkim decydują biali mężczyźni. Nawet jeśli św. Mikołaj rozważa, aby uczynić kobietę swoją następczynią, nie robi tego dlatego, że wierzy w jej talent. To tylko chłodna kalkulacja — on liczy, że dzięki tej nominacji przejdzie do historii jako najbardziej progresywny Mikołaj. Candy jest zatem traktowana w sposób przedmiotowy, jak każda kobieta w tym świecie.
Twórcy "Święty i spółka" mocno uderzają w feministyczne tony, pokazując, z jakimi problemami muszą mierzyć się współczesne kobiety. Marzenia o karierze w świecie zdominowanym przez mężczyzn mogą szybko zmienić się w traumę. To tobie, choć jesteś najbardziej kompetentna zostanie przydzielony stażysta, którym nikt nie chce się zająć. To ty musisz liczyć się z milionem nieprzyjemnych, seksistowskich i wulgarnych komentarzy, które mężczyznom wydają się zupełnie naturalne. Nawet w krainie św. Mikołaja, musisz pracować kilkukrotnie mocniej od mężczyzn, by mieć nadzieję, że twój wysiłek zostanie dostrzeżony. Tutaj nawet Pani Mikołajowa (Maria Bamford) jest jedynie żoną swojego męża, uwięzioną w nieszczęśliwym małżeństwie z egocentrykiem.
Święty i spółka — niewykorzystany potencjał serialu
Szkoda tylko, że bardzo ważny przekaz serialu został w dużej mierze pogrzebany przez jego wykonanie. Twórcy chyba uwierzyli, że będą edgy, jeśli wszyscy bohaterowie, na czele z Mikołajem, będą rzucali f*ckami na prawo i lewo. Ważne tematy zbyt często giną w zalewie humoru niskich lotów, gdzie niczym u Patryka Vegi masz śmiać się z kolejnego słowa na "k". Nawet Candy, która powinna być tym jednym jasnym punktem w zalewie prostactwa, zbyt często pokazuje swoją drugą, gorszą twarz. Scenarzyści nie niuansują, na ile to wina jej charakteru, a na ile chęć dostosowania się do bezlitosnego męskiego świata.
Szkoda, że wykonanie nie dorównało samemu pomysłowi. Mam wrażenie, że do tego nie brakowało wiele, wygląda to trochę jakby twórcy bali się postawić ostatni krok. Gdyby bardziej wgłębić się w same postaci, nie pokazywać ich tak powierzchownie, moglibyśmy dostać naprawdę udaną satyrę. Niestety, o każdym bohaterze można powiedzieć jedno, dwa zdania, a same żarty również pozostawiają wiele do życzenia. Rozumiem, że modnie jest teraz śmiać się z Bezosa, ale ten temat ugryziono już od każdej strony. "Święty i spółka" pod względem humoru zostawia wiele do życzenia, a przecież zrobienie z Mikołaja typowego CEO, a z jego krainy krwiożerczej korporacji, gdzie kariery nie robi się na podstawie wkładu merytorycznego, miało duży potencjał. Śmiem wątpić, by wykorzystały go kolejne odcinki.