"Dom z papieru" zaskakuje po raz ostatni — recenzja sezonu 5B hiszpańskiego hitu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
4 grudnia 2021, 21:06
"Dom z papieru" (Fot. Netflix)
"Dom z papieru" powraca po raz ostatni. Sezon 5B to definitywne pożegnanie hiszpańskiego hitu Netfliksa, które z pewnością wzbudzi w widzach sporo emocji. Uwaga na spoilery.
"Dom z papieru" powraca po raz ostatni. Sezon 5B to definitywne pożegnanie hiszpańskiego hitu Netfliksa, które z pewnością wzbudzi w widzach sporo emocji. Uwaga na spoilery.
Przyznaję, spodziewałem się, że będzie gorzej. Znacznie gorzej. Podchodząc do finałowych pięciu odcinków nie miałem żadnych nadziei, że "Dom z papieru" zaskoczy mnie pozytywnie. Po prostu chciałem mieć to już za sobą. Dlatego traktuję te odcinki jako całkiem miłą niespodziankę, która nieco wynagrodziła mi godziny tortur, jakimi często była wizyta w Banku Hiszpanii.
Dom z papieru sezon 5B — ostatnie odcinki serialu
Z perspektywy widza uważam, iż podzielenie finałowego sezonu na dwie części było błędem, ponieważ jego pierwsza połowa pozostawiła po sobie na trzy miesiąca naprawdę fatalne wrażenie. Gdybyśmy od razu zobaczyli całość, łatwiej byłoby o niej zapomnieć. Z drugiej strony nie dziwi decyzja Netfliksa, który chciał wycisnąć z marki, jaką stał się "Dom z papieru" jak najwięcej. Szkoda tylko, że wyciskał cytrynę lekko już zgniłą.
Przede wszystkim, sezon 5B "Domu z papieru" sprawił, że więcej sensu nabrało to, co widzieliśmy wcześniej. Jasne, retrospekcje z Berlinem (Pedro Alonso) w roli głównej z pewnością miały służyć również temu, by widzowie nie zapomnieli o bohaterze, który otrzymał przed chwilą własny serial. Przy okazji jednak okazało się, że przeprowadzony przed laty w Kopenhadze skok na złoto wikingów był bardzo ważny w kontekście tego, co działo się tu i teraz w Banku Hiszpanii.
Choć sceny z udziałem Berlina często wydawały się wciśnięte do serialu na siłę, to te z finałowych odcinków z pewnością dodały temu bohaterowi jeszcze nieco głębi. Mam nadzieję, że w spin-offie z jego udziałem zobaczymy jeszcze Tatianę (Diana Gómez), bo to postać z potencjałem, który póki co nie został jeszcze odkryty. Logika mówi – choć trzeba przyznać, że twórcy często byli z nią na bakier – że nie zobaczymy już Rafaela (Patrick Criado), który w finale odegrał niewielką, ale znaczącą rolę.
To jednak rola, z którą mam pewien problem. Skoro Rafael tak łatwo oddał złoto, które chwilę wcześniej wykradł swojemu wujkowi, po co było to całe zamieszanie? Jasne, po to, by twórcy mieli czym wypełnić odcinki, ale zdecydowanie więcej sensu miałoby gdyby razem z Tatianą od początku próbowali Profesorowi pomóc, zamiast go okradać. Ostatecznie jednak okazało się, że rodzinne więzi są silniejsze niż cokolwiek innego – motyw ogrywany w "Domie z papieru" niemal równie subtelnie, co w "Szybkich i wściekłych" – i złoto wróciło do tego, do którego miało wrócić, czyli Profesora (Álvaro Morte).
Dom z papieru sezon 5B — poznajemy plan Profesora
A ten, z powodu śmierci Tokio (Úrsula Corberó), na którą scenarzyści od jakiegoś czasu chyba nie mieli już pomysłu, został w sezonie 5b jeszcze bardziej wypchnięty na pierwszy plan Profesora, będąc ich największą gwiazdą. Trzeba oddać twórcom, że po pierwsze, udało im się całkiem wiarygodnie wytłumaczyć jego obsesję na punkcie Banku Hiszpanii, po drugie – jego misterny plan, który w pełni ujawniono oczywiście pod koniec, nie był wcale taki niewiarygodny. Na ten moment trudno mi wyobrazić sobie sensowniejsze rozwiązanie niż szantaż, jakiemu poddał swoich przeciwników, a który ostatecznie zapewnił jemu i reszcie bandy wolność.
Tak jak powiedział sam Profesor, to zakończenie, w którym wszyscy wygrywają. Jego gang dokonał największego skoku w historii, a przy tym nie sprawił, że Hiszpania i jej gospodarka pogrążyły się w chaosie. Takie rozwiązanie da się uzasadnić, a przy tym pozwoliło ono bohaterom zachować ich wizerunek Robin Hoodów, idealistów walczących z opresyjnym systemem.
Mimo to nie sposób ocenić zakończenia "Domu z papieru" jednoznacznie pozytywnie. Zacznijmy właśnie od tego wizerunku gangu – twórcy zdecydowanie zbyt rzadko pozwalali na pojawienie się na nim jakichś rys. A przecież mówimy o ludziach, którzy, gdyby plan Profesora nie wypalił, pociągnęliby ze sobą na dno cały kraj. Dlatego trudno zrozumieć, dlaczego przeciętny Jorge czy przeciętna Carmen mieliby im kibicować. A z jakiegoś względu kibicowali, do samego końca. Gdyby któraś ze zmiennych w jego planie nie wypaliła, Hiszpania znalazłaby się nad przepaścią. Ostatecznie mamy jednak happy end – legenda gangu żyje nienaruszona.
Trudno też zapomnieć, że po drodze do całkiem udanego zakończenia serial wiele (zbyt wiele) razy zjadał własny ogon, stosując kolejny raz te same sztuczki. No bo przecież niełatwo przejść do porządku dziennego chociażby nad tym, że Sierra (Najwa Nimri) jest kolejną policjantką, którą uwiódł urok Profesora. Że każdy z członków gangu w kluczowych momentach popełniał głupie błędy, tracił nerwy, a wszystko w imię kolejnych fabularnych twistów, byleby znaleźć uzasadnienie dla kolejnych odcinków. Przecież ci ludzie wielokrotnie zachowywali się w taki sposób, że trudno uwierzyć, iż byliby w stanie wyjść z przeciętnej trudności escape roomu, a co dopiero dokonać największego napadu w historii.
Dom z papieru — nowe odcinki, stare problemy
No i do tego ta ciągła telenowela… Ile razy można skazywać widzów na przerywanie kulminacyjnych momentów łzawymi wynurzeniami bohaterów i ich miłosnymi czy życiowymi rozterkami. Nie zabrakło tego także w finałowych odcinkach, a królował w tym przede wszystkim Denver (Jaime Lorente), uwikłany w totalnie niezrozumiały trójkąt miłosny, który można streścić w kilku słowach – wyznawanie miłości żonie, pocałunek z inną Manilą, przyznanie się do zdrady, które zostało podsumowane casualowym striptizem w wykonaniu Sztokholm (Esther Acebo). Litości.
Twórcy "Domu z papieru" wznieśli patetyczność na jakiś wyższy poziom, niedostępny dla większości produkcji. A przy tym czasem robią to naprawdę nieudolnie, chociażby wybierając do poszczególnych scen piosenki, które nie mają wielkie uzasadnienia – po prostu są łzawe, znane i zapewnią odpowiedni poziom patosu. Nie mam nic przeciwko "Fix You" Coldplaya, ale kto uważa, że ta piosenka najlepiej pasowała do sceny "zmartwychwstania" bohaterów? Nikt? Tak myślałem.
Jak się okazało, twórcy "Domu z papieru" wcale nie zapomnieli, jak pisze się dobry rozrywkowy serial, który trzyma widzów w napięciu i wcale nie obraża ich inteligencji. Tu wystarczyło wrócić do korzeni – "Dom z papieru" w pewnym momencie przypominał bardziej serial wojenny, ale gdy tylko twórcy jednym wybuchem pożegnali tę estetykę, od razu zrobiło się znośniej. Nie zaszkodziło także pozbycie się Arturito (Enrique Arce), absolutnie najbardziej irytującego bohatera na przestrzeni tych pięciu sezonów.
Mam wrażenie, że gdyby z serial zdecydowano się zakończyć wcześniej, odchodziłby on w dużo lepszym stylu. Sztuczne przeciąganie, nadmierna komiksowość i przerysowanie, które zarzucałem twórcom już wcześniej, nie przyniosły mu niczego dobrego. Całkiem udane finałowe odcinki – chyba najlepsze, odkąd "Dom z papieru" jest w pełni netfliksową produkcją – na pewno nie zrekompensują w pełni tego, przez co widzowie musieli przejść wcześniej.